Cały czas zastanawiam się, czy komiksy (lub inne literackie publikacje) powinno recenzować się pod kątem docelowej grupy odbiorców – ludzi zainteresowanych danym nurtem, obytych ze specyficznym klimatem i poszukujących takich, a nie innych konwencji – czy może obiektywnie ocenić, na tle tysięcy różnych, graficzno-tekstowych dzieł zwanych potocznie “komiksem”? Cóż. To taka dygresja opisująca moje rozterki. Czy autorki Pożeraczy nocy pomogły mi rozwiać tę wątpliwość? – Bynajmniej!
Marjorie Liu i Sana Takeda to twórczynie młodszego pokolenia, choć na swoim koncie mają już bestsellerowe publikacje. “Monstressa” – ich wspólne dzieło – to seria komiksowa, która zyskała uznanie w oczach czytelników i krytyków, zgarniając takie wyróżnienia jak: Nagroda Harveya (2018), Hugo (2017, 2018 i 2019), oraz British Fantasy Award (2017 i 2018). Duży udział w tym sukcesie miały ilustracje autorstwa japońskiej graficzki. Warto nadmienić, że Amerykanka Liu, była współautorką scenariuszy do produkcji ze stajni Marvela (“NYX”, “X-23”, “Dark Wolverine”, “Astonishing X-Men”).
Na pierwszy rzut oka, najnowsza wspólna publikacja duetu pań, pt. “Pożeracze nocy“, nie wydaje się wielce odbiegać pomysłem od konwencji literackiej, w jakiej utrzymana była “Monstressa”. Wcześniejsza seria to jednak raczej mroczny steampunk z elementami grozy. “Pożeraczka” z kolei, już od pierwszych stron zaczyna przypominać bardzo charakterystyczny gatunek horroru – tzw. weird fiction. Każdy, kto przynajmniej raz obcował z literaturą H. P. Lovecrafta na pewno zdaje sobie sprawę, co w tym przypadku zwiastuje historia mająca swój finał w starym, opuszczonym i zarośniętym bluszczem “domiszczu”.
“Pożeracze nocy. Pożeraczka nocy”
Akcja komiksu toczy się na dwóch osiach czasowych – współczesnej, umiejscowionej w nowojorskiej dzielnicy Queens oraz drugiej – osadzonej w Bangkoku – w latach 60., 70. i 80. Bohaterami opowieści są członkowie rodziny chińskich emigrantów. Milly i Billy to bliźnięta urodzone w Stanach Zjednoczonych. Brat i siostra, wspólnymi siłami starają się utrzymać na rynku swoją restaurację, doglądając jednocześnie rodzinnego domu. W życiu osobistym młodych przedsiębiorców również nie jest zbyt kolorowo, dlatego coroczna wizyta rodziców może stanowić niezbędne wsparcie w tym trudnym okresie. Pewnego dnia, matka bliźniąt – Ipo – prosi, a wręcz zmusza swoje dzieci do podjęcia się zadania – uprzątnięcia starej, zarośniętej rudery usytuowanej vis a vis ich domu. Zaniedbana nieruchomość z naprzeciwka od dawna straszy wyglądem i jest trudno dostępna, przez co kolejni potencjalni nabywcy rezygnują z jej zakupu. Milly i Billy, chcąc nie chcąc, podejmują się wyzwania, które stawia przed nimi matka. Wkraczając do posępnego budynku nie tylko stają oko w oko ze zjawiskami spoza wszelkich wyobrażeń – sami zaczynają manifestować drzemiące w nich zdolności.
Z bardzo wielu względów trudno jest jednoznacznie ocenić komiks Liu i Takedy. Próbę krytycznego starcia recenzenta z tym komiksem można porównać do serii przyjętych ciosów bokserskich, po których trzeba się otrząsnąć, żeby wreszcie wstać i napisać prawdę. Pewnie trochę przesadzam, ale nie bez powodu odkurzyłem w myślach pojęcie “dysonans poznawczy”.
Zacznijmy od pierwszego wrażenia podczas tak zwanego “unboxingu”. Szczerze mówiąc byłem lekko zawiedziony faktem miękkiej oprawy – jednak po odpakowaniu komiksu z folii zmieniłem zdanie. Okładka okazuje się zaskakiwać jakością. Gruba, matowa, świetne kolory i aksamitna w dotyku. Pokryta czymś w rodzaju teflonu. Ogólnie solidna “książka” z piękną okładką. Już wcześniej miniatura tytułowego obrazu przykuła moją uwagę, intrygowała – jakby obiecując, niesamowitą, oniryczną podróż. W pewnym stopniu poczułem ekscytację towarzyszącą pierwszemu seansowi filmu “Anihilacja”. Ale przejdźmy do rzeczy! Wertując dalej strony komiksu mamy do czynienia z niemałym kunsztem rysowniczki. Widać, że Takeda potrafi stworzyć wyraziste postaci, konsekwentnie łącząc je z przemyślanym tłem. Zarówno sceny dynamicznie, jak i statycznie emanują specyficznym klimatem i emocjami. Prawdziwą wisienką na tym torcie jest wykorzystanie światła. Może to brzmieć dziwnie, ale fakt jest taki, że dopiero teraz tak naprawdę to zauważyłem. Autorki udowadniają, że odpowiednie wykorzystanie światła jest dla opowieści graficznych bardzo istotne. W komiksie, w którym kontrast ciemnych i jasnych lokacji jest częsty – tym bardziej należało to wykorzystać. Zrobiło to na mnie duże wrażenie. Bezsprzecznie strzał w dziesiątkę. Cień i blask tworzą tu zdecydowanie zjawiskowe połączenia. Jeżeli kogoś miałby przekonać easter egg to i taki się pojawia (spoiler) za sprawą gościnnego epizodu z udziałem samego – Lee Jun – Fan (龍爭虎鬥).
Czas na ciosy. Prawy prosty i lewy sierpowy
Manga to po prostu “komiks”. Tyle to słowo znaczy. Nie ma tu wielkiej filozofii. Jest charakterystyczny, bardzo graficzny, często przerysowany, skupiający się na emocjach. Chyba jako “pierwszy”, samymi rysunkami potrafił zastąpić narrację. Czy to skłoniło autorki, żeby wykorzystać jego stylistykę? To ciekawy zamysł, który raczej nie wypalił w stu procentach – bo jak miało wyjść? “Pożeraczka” jest jak mecz piłkarski, w którym ulubiona drużyna, skazana na zwycięstwo – niespodziewanie przegrywa pierwszą połowę. Momentami połączenie konwencji horroru z elementami charakterystycznymi dla mangi zdaje się nieco burzyć klimat. Przykładowo – neurotyzm bliźniąt, manifestowany typową dla wielu japońskich komiksów mimiką bywa nieznośny. Inną kwestią jest tempo opowieści, które w pewnym momencie wyraźnie wzrasta nieproporcjonalnie do części, którą już przeczytaliśmy. Mniej więcej w połowie lektury albumu, ilustracje zaczynają prawie całkowicie dominować nad dialogami, przez co komiks, który czytaliśmy od godziny skończymy w 15 minut. Było to dla mnie nieco rozczarowujące. Na obronę należy przypomnieć, że jest to pierwszy tom trylogii, a ocena całości projektu powinna pojawić się po wydaniu trzeciej części. Kto wie – może wtedy tak rozłożone tempo fabuły znajdzie swoje uzasadnienie i pozwoli docenić ukryty zamysł. Zresztą historia “Pożeraczki” zawiera więcej zagadek, z wyjaśnieniem których, autorki zdają się czekać do kolejnych części. Z początku jest to nawet intrygujące, ale mnie osobiście pozostawiło w lekkim niedosycie, jakbym otrzymał coś dobrze zaplanowanego, ale kończonego w pośpiechu.
W zależności czy publikację Liu i Takedy będziemy oceniać jako horror spod znaku Cthuhlu, czy nietypową mangę w klimacie grozy – dojdziemy do różnych wniosków. Z całą pewnością inne kryteria oceny będą dla nas też istotne, gdy weźmiemy na tapet całą trylogię. Uważam, że pomimo kilku mankamentów, Pożeraczom Nocy warto dać szansę, gdyż większość wątków, z którymi stykamy się podczas lektury pierwszego tomu, pozostaje nieukończonych, a liczba zagadek dotyczących bohaterów zdaje się być większa niż na początku. W przypadku serii “Monstressa” nie przez przypadek, warsztat twórczy autorek zyskał duże uznanie. To pozwala mieć usprawiedliwione nadzieje, że kolejne odsłony trylogii uzupełnią luki i pozwolą w pełni docenić zamysł autorek.
Recenzja powstała dzięki współpracy reklamowej z Wydawnictwem Non Stop Comics.
Tytuł oryginału: The Night Eaters Book #1: She Eats the Night
Tłumaczenie: Maciej Muszalski
Ilustrator: Sana Takeda
Liczba stron: 208
Format: 170 × 160 mm
Data wydania: 9 października 2024
Wydanie: I
ISBN: 978-83-8230-706-1