Niektórzy ludzie, jak nastoletnia Luz Noceda, potrafią być zafascynowani opowieściami fantasy. Do tego stopnia, że zwyczajne życie wydaje się dla niej nudne. Kiedy więc trafia do magicznej krainy jest wniebowzięta. Nakłania wiedźmę Edę aby pozwoliła jej u siebie zamieszkać. Szybko jednak przekona się, że życie w fantastycznym świecie dalekie jest od bajki.
Zastanawiam się ostatnio, czy można mówić o nowym nurcie w fantastyce. Który objawia się mniej w literaturze, a bardziej w wizualnych mediach jak animacja. Patrzę na tytuły z ostatniej dekady i dostrzegam powtarzające się elementy. Oprawa wizualna, która mocno czerpie z anime, a nawet otwarcie do nich nawiązuje. Ale miesza to z wpływami zachodniej animacji, często za inspiracje sięgając do starych klasyków. Samoświadomość zdradzająca wpływy postmodernizmu. Idąca z nią tendencja do wytykania znanych schematów i archetypów, która jednak niesie ze sobą pewną nutę adoracji. Fabuła trzymająca się komicznych wątków i powoli budująca do większych tajemnic i poważniejszych scen. Wreszcie, estetyka odrzucająca znaną scenerię na rzecz prawdziwie dziwnego widowiska. Co daje nam światy zbudowane przez nieskrępowaną wyobraźnię.
The Owl House wpisuje się w ten nurt. Boiling Isles, społeczność żyjąca na ciele martwego olbrzyma, pełna jest wszelkiego rodzaju dziwolągów. Nikt z mieszkańców nie jest człowiekiem. Dom Edy ma strażnika w osobie sowiej twarzy mieszkającej w drzwiach wejściowych. Jej współlokator, King, to demon z ambicjami odwrotnie proporcjonalnymi do możliwości. A to dopiero wierzchołek góry lodowej.
Wiele tego typu kreskówek ma problem z przesytem. Kiedy wszystko wygląda dziwnie, po jakimś czasie sama niezwykłość powszechnieje i traci swój urok. Pora Na Przygodę i Dwanaście Na Zawsze walczyły z tym przez powolne odkrywanie natury swoich światów, przesuwając środek ciekawości z “jak” coś jest dziwne na “dlaczego”. Star Butterfly Kontra Siły Zła próbowało kwestionować czy fantastyczny świat jest naprawdę taki fajny. Amphibia oraz Kipo i Dziwozwierze czynią punktem odniesienia widzów osobę z zewnątrz, dla której wszystko jest nowe.
The Owl House pozornie robi to samo co dwie ostatnie kreskówki, ale nie do końca. W pewnym stopniu tytuł zachęca do perspektywy, w której to co dziwne i niezwykłe staje się częścią codzienności. Dla mieszkańców Boiling Isles to jest ich normalność. Od pierwszego odcinka tytuł próbuje nam pokazać, że nawet świat pełen niezwykłych stworzeń będzie miał swoich wyrzutków, ale to nie czyni ich gorszymi.
Drugim silnym motywem przewodnim jest to, jak mylne potrafi być pierwsze wrażenie. Każdy ma swoje sekrety, nawet jeśli ukrywa je przed samym sobą. Marudna i kochająca niezależność Eda desperacko próbuje powstrzymać pogarszającą się klątwę. Nieporadna wiedźma Willow skrywa potencjał z którego nie zdaje sobie sprawy. Zafascynowany ludźmi Gus przeskoczył kilka klas i boi się, że nikt nie traktuje go poważnie. Równie zasadnicza, co arogancka Amity ma nie tylko wrażliwą stronę ale i sporo problemów emocjonalnych. Jej cały konflikt z Luz opiera się na wzajemnym braku zrozumienia. Nawet sama Luz odkrywa o sobie rzeczy, o których nie miała pojęcia. Sporo problemów ma miejsce ponieważ ktoś wyciągnął złe wnioski, zaufał złej osobie albo ukrywał swoją prawdziwą naturę.
Pomimo tego, opowiadane co odcinek historie są często potwornie przewidywalne. Mam wrażenie, że serial celowo unika zaskakiwania za wszelką cenę widza. Woli opowiedzieć znaną historię dobrze niż nową źle. A rozwój bohaterów widzi nie w perspektywie lekcji jakich uczą ich kolejne odcinki, ale odkrywania kolejnych warstw jakie przed nami skrywali. Jednocześnie zostawia sugestie, że na prawdziwe niespodzianki przyjdzie dopiero czas.
To sprawia, że nie przeszkadza mi nawet parę postaci które rzeczywiście są tak proste, na jakie wyglądają. Normalnie pewnie King, który służy tylko byciu przeuroczym, zacząłby mnie irytować. Podobnie byłbym pewnie rozczarowany siostrą Edy – chodzącą perfekcją w gotyckiej sukni. Ta postać jest nam podana bez cienia ironii czy próby pogrywania z utartymi schematami. W serialu, który spędził cały odcinek parodiując klisze typowego fantasy, to powinien być spory zgrzyt. Jednak dzięki temu co serial zrobił z pozostałymi bohaterami mam nadzieję, że również tych dwoje pokaże z czasem więcej głębi.
Tytuł tak kochający to, co dziwne byłby niczym bez ciekawej oprawy graficznej. Wielkie brawa należą się tu autorom projektów postaci oraz scenerii. Animacja oraz ścieżka dźwiękowa zazwyczaj zadowalają się być na przyzwoitym poziomie. Jednak kiedy potrzeba, jak w świetnym intro albo w czasie pojedynku Edy z siostrą, potrafią dać kopa.
The Owl House to kreskówka, która wie kiedy należy chodzić z głową w chmurach, a kiedy stąpać twardo po ziemi. Ma coś do powiedzenia o tym jak jak cienka jest granica między tym co “dziwne” a “normalne”. Skłania wręcz do kwestionowania tych terminów. A wszystko to w bardzo przyjemny sposób. Jednakże jego mniej dopracowane elementy można wybaczyć na razie tylko za sprawą cichej obietnicy, że zostaną zaadresowane w swoim czasie. Pierwszy sezon zaciągnął więc dług zaufania, który kolejne będą musiały spłacić.