in , , ,

Rach, ciach! [recenzja]

Recenzja filmu w kategorii wiekowej 18+.

Ostatnio w środowisku animacji dla dorosłych znowu się zrobiło głośno, żeby nie powiedzieć kontrowersyjnie. A to za sprawą najnowszego filmu Sony Animation wyreżyserowanego przez Genndy’ego Tartakovskyego. I szoku związanego z tym, że ten utalentowany animator zmarnował czas na kreskówkę pasującą prędzej do bloku Kartonów z 4fun.tv. Czy dołączę do tego rozrywania szat?

Oj, ludzie kochają odkrywać Amerykę. Który to już raz? Najpierw przerażenie, że ktoś wyłożył kasę na patokreskówkę z wulgarnym humorem. Jakby ludzie zapomnieli, że to jedyny rodzaj animacji dla dorosłych w Stanach Zjednoczonych. Potem, że za produkcję odpowiada Sony Animation, które dopiero co wypuściło znakomicie przyjęte KPop Demon Hunters (zanotować – wreszcie obejrzeć). Tak jakby zapomnieli, że to samo studio wypuściło Emotki i obecnie amerykańskie studia animacji to częściej wypuszczają przeciętne rzeczy, żeby nie powiedzieć generyczne badziewia. A perełki to głównie są wypadkami przy pracy (przypomniały mi się czasy Kota w butach: Ostatniego życzenia i te internetowe peany, jaki ten Dreamworks jest świetny i kreatywny i że pod każdym względem bije tego Disneya, a które ucichły gdy Dreamworks wypuścił Megamocnego 2 i Kung Fu Pandę 4). I że Genndy Tartakovsky zeszmacił swe CV jakimś paździerzem. I że czemu z jego projektów śmieli anulować Popeye’a (który się nie prezentował interesująco i wydawał się za bardzo ugrzeczniony i przyjazny dzieciaczkom), a nie… to coś! I że to niby jakiś passio project. Jak śmiałeś, tego za wiele Genndy! Tak przypomnę, że Tartakovsky pracował nad Dwoma głupimi psami, gdzie w jednym epizodzie uczniak pokazuje całej klasie jajca jednego z tytułowych bohaterów, tym samym go traumatyzując publicznym upokorzeniem (oczywiście scena była w wersji kid-friendly, ale… nadal). I takie Laboratorium Dextera i inne kreskówki Cartoon Network z tego okresu też potrafiły jechać po bandzie.

Szczerze mówiąc niespecjalnie paliłem się do obejrzenia. Nie wydawał mi się jakoś ciekawy i pośrednio wpłynął pewien fakt dotyczący animacji 18+, o którym później powiem. Lecz słysząc rozrywanie szat z kontrastującymi i powoli przebijającymi się pozytywnymi opiniami, ciekawość wzięła górę. I fakt, że polski oddział Netflix nie dzieli animacji na kategorie wiekowe i zlecił dubbing, to nie trzeba było mnie przekonywać. To Piesek Leszek, tyle że z porządniejszą animacją i bardziej rozbudowanym szkieletem fabularnym (i obsadą głosową). I seans niespecjalnie mnie straumatyzował. Jako że nie jestem normalny i jakoś mnie fascynują takie obleśno-turpistyczne jazdy.

No dobra, a o czym to? Fixed, lub po polsku Rach, ciach!, opowiada o niewyżytym seksualnie psie imieniem Byku, który ma utracić klejnoty rodowe, gdyż jego wyrodni właściciele postanowili być odpowiedzialnymi ludźmi. Jego kompani, już bezjajeczni, pocieszają go, że to nic złego. A i tak nie jest zadowolony (bądźmy szczerzy, mało kto płci męskiej byłby zadowolony), tym bardziej że znajdował ujście tam, gdzie nie trzeba i jest prawdopodobieństwo, że przegapił odpowiednią szansę. Więc kompani Byka postanawiają, że jak i tak idzie pod nożyce, to niech wykorzysta ostatnie momenty raz, a dobrze.

Fabuła jak widzicie, nie jest jakaś szczególna. To kolejna komedia, gdzie jakiś koleś udaje się z kumplami w rajd w miasto i wychodzi z tego gagowy bajzel. A, czy wspomniałem, że Byku robi podchody miłosne do sąsiadującej borzojki, która jest tą laską wolącą tego uroczego przegrywa. I w roli antagonisty jest jak zwykle nadęty bufon traktujący wszystkich z góry. I jak można się domyśleć protagonista odbywa szalone przygody, by stwierdzić, że w życiu jest coś więcej (np. gała to nie seks).

Co do strony realizacyjnej. Styl graficzny bardziej przypomina coś ze stajni Johna K. niż charakterystyczna kreska z Primal czy Samuraja Jacka. Czasami to poziom telewizyjny, a niekiedy ruchy postaci bywają płynne. Czasami znajdzie się też ładnie skomponowany kadr. Oryginalnej obsady głosowej nie ocenię, gdyż jestem leniem i obecnie jak jest dubbing to głównie w tej wersji oglądam (ostatni animowany film z napisami, jaki widziałem to disneyowskie Życzenie). I miło też, że Netflix nie dzieli animacji na kategorie wiekowe i Rach, ciach! ma polski dubbing (w przeciwieństwie do Sausage Party), więc wybór był oczywisty. Do naszych aktorów nie ma się co przyczepiać. Waldemar Barwiński wypadł świetnie w roli głównej i generalnie słychać, że aktorzy się dobrze bawili podczas nagrań. No i same bluzgi wypadają naturalnie.

Dobra, tych filmów się nie ogląda dla fabuły czy technikaliów! Jak warstwa komediowa? Cóż, zależy od tolerancji na tego typu humor. Mnie gęba się tam uśmiechała przy niektórych momentach (ptak z nadzieniem), ale takie świńskie i niedojrzałe poczucie humoru mnie bawi (cóż, ogląda się Walaszka i Robot Chicken). Brechtałem, kiedy okazało się co lizało Byka podczas jego przypadkowego śćpania marychą. Jest niby wzruszający moment, że Byku zdaje sobie sprawę, że jego rodzina go kocha, po czym stwierdza, że to nadal dranie za chęć obcięcia jajec :D. Są też obleśne żarty jak złota fontanna w schronisku. Kulminacyjny żart, który był głównym powodem, dlaczego ten film przez lata był w produkcyjnym piekle, jest mocny, choć mnie nie zszokował. No właśnie, wulgarność. Ku memu zaskoczeniu, Tartakovsky potrafił się tonować, mimo dużej ilości scen o zabarwieniu erotycznym czy brzydkich słów. I o dziwo sceny seksu są pokazane grzecznie i bez przywodzenia na myśli pornografii. Z wulgarnym humorem jest jak z przyprawami. Dodać je i danie jest fajnie pikantne. Ale jak przesadzisz, to parzy w ustach. To na przykład położyło w moim odczuciu ww. Sausage Party, od początku szczujące przekleństwami i świńskimi żartami.

W sumie nie oceniam Rach, chiach! źle i daleki jestem od krzyczenia, że to największe ścierwo w historii animacji. Ja mam inną refleksję. To, co mnie smuci w tej całej dramie to fakt, że Rach, ciach! to kolejny przedstawiciel amerykańskiej animacji dla dorosłych, która sprowadza się do bycia głupawą komedią z infantylnym poczuciem humoru. Tartakovsky wspominał, że walczył o wspomniany kulminacyjny żart i producenci cały czas mówili „niet”. Mam jednak wrażenie, gdyby Tartakovsky chciał zrobić poważny film, niebędący komedią, to tym bardziej powiedzieli „niet”. I m.in. pewnie dlatego animacja też nie bywa poważnie traktowana, bo kiedy oznacza się jako film 18+, to w praktyce okazuje się, że bardziej dojrzała jest jakaś bajka dla dzieci. I Rach, chiach! momentami tak szczuje, eksponując psie odbytnice czy pojawiające się żarty rodem z twórczości Bartosza Walaszka. Dużo też w tym winy zachodniego utożsamianiu animacji z rozrywkami dla dzieci (mimo że animacja to medium, a nie gatunek). Znajomy zwrócił uwagę, że twórcy „dorosłych animacji” wykorzystują tę konotację i podkręcają shock value na zasadzie „patrzcie jakie to obrazoburcze, bo to animacja, czyli jak dla dzieci, ale wulgarna, więc jest kontrast i to jest śmieszne, bo przecież nie pasuje, no nie?”. To samo robi film, bo pierwsza minuta zwiastuje jakiś „słodziaśny” obrazek o „słodziaśnym” szczeniaczku, a po chwili pokazuje pierwszą scenę krzyczącą „widzicie? to nie film dla dzieci! ale edgy jesteśmy”. Za pierwszym razem byłoby to świeże, ale po raz #1290 to już jest nudne. Nawet styl animacji krzyczy „film dla dorosłych”, bo umówmy się – te wszystkie animki wyglądają podobnie. Jedyny nieoczywisty przykład, jaki mi przychodzi do głowy, to niemiecki kryminał Felidae o dość disneyowskiej kresce.

Fajnie byłoby obejrzeć jakiś dzisiejszy amerykański animowany film dla dorosłych traktujący target SERIO. Odnoszę wrażenie, że dzisiaj tacy filmowcy jak Ralph Bakshi czy Martin Rosen nie zrobiliby kariery, a ich filmy wylądowałyby w koszu już na poziomie finansowania. Można zobaczyć, choć podejrzewam, że nie każdemu przypadnie do gustu. Jak ktoś chce animację dla dorosłych o psach to lepiej zarzucić The Plague Dogs. Ale nie będę płacił za psychologa.

Mangarium: Otwarcie – wielka podróż do świata mangi i japońskiej kultury!

Komiks Pl. Subiektywny przegląd polskiego komiksowa. Numer 12/2025 (65)