To już początek kolejnego roku, a wraz z nim czas podsumowań. Gdybym miała się dziś pokusić o taki próbny „rachunek sumienia”, to okazałoby się zapewne że najbardziej żałuję własnego braku czasu i motywacji do opisania ciekawych utworów z jakimi zetknęłam się w minionych miesiącach. Dlatego wybaczcie mi moją sentymentalną podróż do przysłowiowego lamusa w postaci recenzji nietypowego tworu jakim jest Batman Ninja.
Mogę jedynie zgadywać jakie były pobudki kierownictwa Warner Bros przy zatwierdzaniu produkcji będącej skrzyżowaniem jednej z najsłynniejszych opowieści o superbohaterach z anime, osadzonym w scenerii feudalnej Japonii. Jako że i jeden i drugi gatunek cechuje skłonność do przerysowywania postaci, patosu i przesady to takowy mariaż wskazywałby na podniesienie wyżej wymienionych elementów do kwadratu (jak nie sześcianu). Z drugiej strony, negatywne przeczucia tłumiły nazwiska twórców zaangażowanych w produkcję, takich jak Takashi Okazai (Afro Samurai), Junpei Mizusaki (założyciel studia Kamikaze Douga) czy Kazuki Nakashima (scenarzysta Gurren Lagann i Oh! Edo Rocket), dające nadzieję że całość będzie interesująca pod względem artystycznym.
Efekt końcowy okazał się być mieszanką wybuchową oczekiwań i obaw, gdyż w osiemdziesięciopięciominutowym seansie upchnięty został gros postaci z uniwersum Batmana, kilka przenikających się stylów animacji i mechy. Film zaczyna się w Arkham podczas walki Człowieka-Nietoperza i jego sprzymierzeńców z Groddem, w trakcie której zostaje aktywowany Quake Engine – machina czasu, która przenosi bohatera do czasów feudalnej Japonii. Tam, po ucieczce przed ścigającymi go z niewiadomego powodu samurajami, Batman natrafia na Selinę Kyle, która tłumaczy mu że machina przetransportowała go z dwuletnim opóźnieniem, podczas którego złoczyńcy uwięzieni w Arkham przejęli władzę nad krajem. Japonia została podzielona między Jokera (z nieodłączną Harley Quinn), Kobietę-Bluszcz, Dwie Twarze, Pingwina i Deathstroke’a, szykujących się do ostatecznej walki między sobą. Po tym względnie spokojnym i dającym się łatwo przyswoić wstępie, fabuła przyspiesza o kilkaset procent i następuje festiwal walk, przeplatany zawieraniem nowych, niespodziewanych sojuszy, bardziej przewidywalnymi zdradami i galerią coraz to bardziej zdumiewających sojuszników Batmana. Wtem, niespodziewanie, akcja nagle zwalnia w mocno odmiennym estetycznie, powolnym epizodzie o Harley Quinn i Jokerze, tylko po to żeby aż do samego końca nie zwolnić ani przez sekundę.
To niesamowite tempo nadane Batmanowi Ninja ułatwia widzowi przyjmowanie treści, skądinąd absurdalnej i nielogicznej nawet jak na standardy gatunku, nie dając czasu na zastanawianie się nad sensownością kolejnego pociągnięcia tudzież sojuszu. Zresztą, mając do dyspozycji taką plejadę postaci, ciężko jest stworzyć opowieść, w której każda z nich zostanie odpowiednio zaakcentowana, a wątek dookoła niej rozbudowany. Dlatego na ekranie błyszczy przede wszystkim Joker i Harley, ładnie zaakcentowana zostaje Kobieta-Kot i Alfred, swoje pięć minut dostaje też Dwie Twarze i Grodd. Nie wspominam tu o Batmanie, ponieważ jest on w filmie postacią posągową, takim kontrapunktem dla przejaskrawionego szaleństwa Jokera, momentami sięgając po szczyt patosu.
Przerysowanie jest tu dominującą estetyką – od rysu psychologicznego postaci, przez fabułę aż po samą animację. Jest ono spójne przez cały film i przejawia się nie tylko w sposobie wykreowania bohaterów, ale także w ich pałacach-mechach, noszących cechy danego złoczyńcy, jak i również odzwierciedla ono ich stan umysłowy. Przykład tego mamy w krótkim epizodzie skupionym na Jokerze i Harley, w którym obie postaci przeszły swego rodzaju przemianę duchową, co odzwierciedla się w zupełnie innej kresce i estetyce, która nagle zostaje uproszczona i pozbawiona nadmiaru.
Podsumowując, „Batman Ninja” jest duchowo bardziej anime niż filmem rysunkowym o superbohaterach, co zarazem bawi i męczy. Z fabularnego punktu widzenia nie wnosi nic do uniwersum, jednak pod względem artystycznym znakomicie gra przerysowywaniem cech charakterystycznych znanych postaci. Przeładowana akcją i efektownymi starciami fabuła nawiązuje do starszych serii anime i starego rysunkowego „Batmana”, co przy obecnej tendencji do psychologicznego pogłębiania postaci i ich motywów jest w moim odczuciu odświeżające. Batman Ninja oferuje nam zabawę znanymi kliszami poprzez umiejscowienie ich w innym kontekście i estetyce i w tym sensie oglądanie tego filmu daje czystą frajdę. Jednak dla osób nie lubiących anime, zderzenie z tą produkcją może być odpychające. Innymi słowy: ciekawie, ale hermetycznie.