Z cyklu Horrorowy Kalendarz Adwentowy część 8 – czyli przegląd filmów grozy powiązanych ze świętami – przyglądamy się dwójce studentów, podróżujących samochodem do domu na Wigilię i temu co im się przydarzy – w filmie Wind Chill (2007)
Kameralna produkcja, nie epatująca gore, posiadająca jednak naprawdę fajny, duszny (mroźny) klimat. Bohaterowie w drodze mają wypadek i zakopują się samochodem na odludziu. Temperatura spada, a miejsce okazuje się zadziwiająco nieprzypadkowe. Dodatkowo dochodzi wątek stalkera, do którego paradoksalnie w pewnym momencie przewrotnie czuje się sympatię, bo porównując go z tym całym szajsem dokoła – wydaje się dziecinną igraszką
Bardzo fajny pomysł z miejscem, które odtwarza wydarzenia z przeszłości, fajna gra aktorska, naprawdę – bo kto po Quiet Place nie lubi Emily Blunt w horrorze Są kolędy z popsutego radia, zima, śnieg, zimnoooo, mróz. I coś strasznego, pojawiającego się i znikającego, czyhającego na jedną, niewłaściwą decyzję. Kolory są wyprane z nasycenia, czuje się taki ciężar i smutek już od samego początku seansu, gdy patrzy się w zmęczone oczy głównej bohaterki.
Co zatem mamy: uwięzienie na niewielkiej przestrzeni, stan ciągłego zagrożenia, powolną akcję i bardzo fajny klimacior. Sama historia i jej wyjaśnienie były dla mnie osobiście bardzo inspirujące fabularnie. Żeby nie było, film nie jest przekombinowany i nie ma co się doszukiwać czwartego dna – po prostu solidny, kameralny straszak zimowo – świąteczny, który osobiście ładnie ze mną rezonansował na poziomie fabuły i nie pozostaje mi nic innego tylko go polecić