Jakub Małecki przyzwyczaił swoich czytelników do pisania książek niedomkniętych i wielowątkowych. Nie inaczej jest w jego najnowszej powieści Rdza. Tym razem jednak autor skupia się na kwestii życia i śmierci.
Śmierć towarzyszy bohaterom Rdzy od początku powieści. Nie ma metafizycznego znaczenia, nie wspomina się o życiu po niej. Był człowiek, umiera i już go nie ma. Pozostaje tylko rozdzielający ból i osamotnienie jego najbliższych. Doświadcza tego Szymon Stawny – główny bohater nowej książki Małeckiego. Poznajemy go jako ciekawskiego 7-latka, tworzącego „zlepki” na torach przejeżdżających pociągów. Żyjący pełnią życia chłopiec w pewnym momencie traci wszystko, co miało dla niego jakikolwiek sens. Skazany zostaje na zamieszkanie u swojej babci – Antoniny Stawnej, kobiety tyleż opiekuńczej, co upartej.
Babcia i jej wnuk wydają się parą niepasującą do siebie. Tak naprawdę jednak wiele ich łączy. Przyzwyczajenie do tragedii, swoista introwertyczność, czy brak dostosowania się do otaczającej rzeczywistości. Jedno ukształtowane przez okupację niemiecką i komunizm, drugie przez komiksy z superbohaterami i kreskówki z Cartoon Network. Jedno cierpiące z powodu starości, drugie doświadczające bolesnego zerwania z dotychczasowym życiem. Rozbieżność charakterów Tośki i Szymka tylko z pozoru wydaje się konfliktogenna. Ta dwójka, poprzez wspólne obcowanie ze śmiercią, staje się sobie bardzo bliska.
Opisu tej bliskości nie doświadczymy jednak na kartach powieści Małeckiego. Nie znajdziemy tam czułych słówek, wielkich wyznań miłości, czy spektakularnych rodzinnych zjazdów, tak charakterystycznych dla małomiasteczkowych społeczności. Akcja toczy się szybko, poznajemy zarówno dzieciństwo głównych bohaterów, jak ich zmaganie się z dorosłością (zarówno tą wczesną, jak i późną). Niewątpliwą zaletą powieści jest ukazanie akcji w dwóch ramach czasowych. Z jednej strony mamy rok 2002 i początek życiowego dramatu Szymona, z drugiej zaś cofamy się o 63. lata wcześniej i obserwujemy perypetie młodej Antoniny i jej matki podczas wojennej zawieruchy. Losy tej dwójki i ich otoczenia, wzajemnie się zazębiają, ukazując starą prawdę, że świat jest mały, i wbrew pozorom jedno życie może mieć wpływ na inne. Widać to chociażby na przykładzie relacji Szymona i Budzika, których stosunki w ciągu kilku lat ewoluują, od przyjaźni do niechęci, zmierzając do zaskakującego finału.
Zaletą prozy Małeckiego jest również umiejscowienie akcji w hermetycznie zamkniętym środowisku małej społeczności. Chojna to miejsce, gdzie wszyscy się znają. Łatwo jest zyskać łatkę zabijaki czy ladacznicy, trudniej ją jednak zerwać. Szymon buduje legendę Jaszczura, która towarzyszy mu przez długie lata. Nawet jeśli inni zapomnieli o jego szkolnym przezwisku, on pamięta i nadal widzi w nim swoją siłę. W Rdzy sąsiad jest nie tylko przyjacielem, ale i wrogiem. Ta dychotomia ma swoje uzasadnienie. Z jednej strony ludzie dopuszczają do siebie inne jednostki, z drugiej zaś doświadczeni cierpieniem i śmiercią tworzą mury wrogości, które trudno rozbić.
Na uwagę zasługuje również język powieści. Niektórym może dokuczać prostota zdań i brak głębszej analizy zachowań i charakteru przedstawionych postaci. Dla mnie Małecki, mimo że pisał swoją powieść z perspektywy obserwatora chojeńskiej społeczności, ukazał myśli i idee małomiasteczkowej ludności w ich surowym kształcie. Mieszkańcy Chojny to ludzie prości, ich interpretacja pewnych zdarzeń charakteryzuje się chaotycznością i swobodą wypowiedzi. Odzwierciedlenie ich ograniczeń wymagało przedstawienia sytuacji językiem wyrazistym i zrozumiałym dla każdego czytelnika. Wątki filozoficzne Małecki odstawił na bok, życie to życie, śmierć to śmierć, miłość to miłość. Nie trzeba górnolotnych słów, by opisać żywot człowieka pospolitego. Czy to wada? Bynajmniej. Czasami analiza sytuacji skrajnej, wymaga użycia słów nieskomplikowanych, a przy tym jednoznacznych.
Rdza powieścią łatwą nie jest. Pewno w niej niedomkniętych wątków, postaci opisanych chaotycznie i męczących skrętów fabuły. Mimo to czyta się ją szybko (i nie mam tu na myśli małej liczby stron powieści) i przyjemnie. W świecie gdzie gatunek powieści obyczajowej stosuje się do literatury romantycznej, nowa książka Małeckiego jest małym światełkiem w tunelu. Nie ma tu bowiem rozbudowanych historii wielkich miłości, czy erotycznych relacji. Są pytania o życie i śmierć, pozbawione duchowego pierwiastka. Zerwanie ciągłości istnienia jest nagłe i bolesne. Mikrospołeczności w przypadku prozy Małeckiego nie myślą o duchowości, ale o swoim bólu i samotności. Może to i egoistyczne, ale czy obce nam ludziom?