Black Panther zaatakował rodzime kina. Jednak skąd się tak naprawdę wziął? Jaka jest jego– całkiem już długa – historia z której film garściami czerpie?
Black Panther został stworzony w latach 60-tych przez Stana Lee i Jacka Kirby’ego. Był pierwszym czarnoskórym superbohaterem Marvela i w pewien sposób był próbą stworzenia postaci w stylu Batmana. Książę T’Challa pochodzi z Wakandy – ukrytego kraju w Afryce, który zyskał dobrobyt dzięki pokładom niezwykle rzadkiego minerału zwanego Vibranium. Gdy odkrywca Ulysses Klaw próbował kupić od jego ojca, króla T’Chaki, ów skarb, spotkał się z odmową. Postąpił więc jak typowy kolonizator w Afryce i zaczął strzelać do tubylców. Straciwszy w tej bitwie ojca, T’Challa zdołał przepędzić najeźdźcę, jednak wiedział, że ten powróci. Postanowił przygotować do tego zarówno siebie, jak i swój kraj. Wyjechał na studia i ukończył najlepsze uniwersytety na świecie, a potem użył zdobytej wiedzy, by wykorzystać Vibranium do modernizacji Wakandy i wyprzedzenia światowych potęg. Jednocześnie wyćwiczył swoje ciało do perfekcji, przestudiował i opanował niemal wszystkie style walki na świecie i przeszedł rytuał, który uczynił go czempionem boga-pantery. Tak narodził się Black Panther.
Co zabawne, pierwszy raz świat poznał go w roli antagonisty. Usłyszawszy o Fantastycznej Czwórce, T’Challa porwał ich i próbował pokonać w walce, zdecydowawszy, że jeśli podoła Pierwszej Rodzinie Marvela, nie będzie musiał obawiać się żadnego wroga. Później został członkiem Avengers, gdy po wspólnej przygodzie odchodzący akurat z drużyny Kapitan Ameryka zarekomendował go na swoje miejsce. Od tego czasu Black Panther wędrował, nie często mając szansę zabłysnąć. Póki pewien autor nie wysłał go w podróż do domu.
Pierwszy Pazur: Don McGregor
Na początku lat 70. Don McGregor pracował przy korekcie w Marvel Comics i jednym z tytułów, które musiał czytać, było Jungle Action – przedruki komiksów sprzed dwudziestu lat, które nawet jak na ówczesne standardy wydawały mu się dość… rasistowskie. McGregor narzekał na to bez końca, aż ktoś w redakcji miał dość, dał mu rysownika i postać Black Panthera i powiedział: “skoro jesteś taki mądry, to sam to zrób”. McGregor zakasał rękawy i napisał sagę znaną dzisiaj jako “Panther’s Rage” – “Gniew Pantery”. Jakkolwiek tytuł szybko zyskał oddanych fanów, spośród których część wkrótce sama stała się pracownikami Marvela, to sprzedawał się miernie i został zamknięty po siedemnastu zeszytach (Jungle Action #6-24 z czego #23 było przedrukiem starszego komiksu). Nikt nie spodziewał się wtedy, że w niedalekiej przyszłości będzie to tytuł widziany jako jeden z zapomnianych klasyków, który wgryzł się w świadomość fanów pytaniem kim Black Panther właściwie jest?
Gniew Pantery składa się z dwóch opowieści – 12-częściowej tytułowej sagi oraz przerwanej w połowie opowieści Black Panther kontra Klan. W tej drugiej, jak łatwo się domyślić, T’Challa stawia czoła Ku Klux Klanowi. Tej pierwszej zawdzięczamy postać złoczyńcy, który nawiedza monarchę w filmie – Erika Killmongera.
Killmonger McGregora jest praktycznie tym dla Black Panthera, czym dla Batmana dwadzieścia lat później stanie się Bane – przeciwnikiem dorównującym, a nawet przewyższającym go zarówno sprytem, jak i tężyzną fizyczną. Za sprawą Killmongera McGregor przepchnął T’Challę przez wszystkie możliwe zagrożenia, z których ten często wychodził w poszarpanym kostiumie, z licznymi ranami, ledwo zachowawszy życie. Mierząc się z kolejnymi przeciwnikami, T’Challa musi stawić też czoła problemom politycznym jego własnego kraju. Wakanda za jego sprawą wchodzi w okres przemian technologicznych i nie wszystkim się to podoba. Działania Killmongera pozostawiają za sobą zrozpaczone wdowy i sieroty. Poddani, w tym zaufany doradca W’Kabi, są wściekli na króla, który o nich zapomniał, by walczyć w świecie. Wakandę McGregora zaludniają skomplikowane, często niezwykłe wręcz ludzkie postaci. Żona i dzieci W’Kabiego mogą zarzucić mu przewiny podobne do tych, o które oskarża T’Challę – tak poświecił się on sprawom kraju, że zupełnie o nich zapomniał. Drugi doradca, Taku, spędza czas próbując przeciągnąć na stronę dobra jednego z pomagierów Killmongera, kontrolującego węże Venomma (nie mylić z Venomem przez jedno „m”, który jest o dwadzieścia lat młodszą postacią). Ukochana T’Challi, Amerykanka Monika Lynne, musi mierzyć się z ksenofobią jego rodaków.
Wizyta w Stanach również nie przynosi ukojenia, gdy śledztwo w sprawie rzekomego samobójstwa siostry Moniki prowadzi do odkrycia powiązań między wielkim biznesem a Ku Klux Klanem. Prowadząc dochodzenie T’Challa zostaje dwukrotnie zaatakowany. Za pierwszym razem Klan go podpala, a za drugim próbują go utopić, przywiązawszy do młyńskiego koła. Nawet wizyta w supermarkecie kończy się atakiem wściekłego tłumu próbującego go zlinczować. Scena ta wydawałaby się wręcz groteskowa, gdyby nie działa się w słynącym z bezczelności cywilów, świecie Marvela. Jednocześnie pomagający Pantherowi reporter wygłasza długą przemowę o tym, jak wzbraniał się przed pisaniem o Klanie z obawy o swoje życie, ale w końcu jego idealizm i poczucie sprawiedliwości zwyciężyły. W jego słowach nie da się nie dostrzec głosu samego McGregora, który wiedział czym ryzykuje, pisząc taką historię.
Wszystko to służy opowieści o idealizmie i wymusza pytanie, czy da się go zachować w obliczu okrucieństwa i cierpienia. Stanowi wręcz koronny argument nie tylko za tym, dlaczego superbohaterowie powinni, ale wręcz muszą stawiać czoła problemom z prawdziwego życia i pokazuje, ile w ten sposób zyskują. Jasne, raz na jakiś czas ktoś zrobi to źle, jak wszystko. Ale kiedy jest to zrobione dobrze, daje ludziom siłę i inspirację do stawiania czoła tym problemom w prawdziwym życiu. Kiedy Monika fantazjuje o tym, jak jej krewny – który został zamordowany przez Klan po Wojnie Secesyjnej – żyłby, gdyby Black Panther tam był, nie oczekuje ona, że T’Challa się cofnie w czasie i naprawdę go ocali. Ale przez tę fantazję może odbudować swój optymizm i odwagę, by stawić czoła Klanowi w teraźniejszości.
Jak wspominałem, komiks nie sprzedawał się za dobrze. Marv Wolfman wściekał się na McGregora, Steve Geber otwarcie kpił z jego stylu pisarskiego, a Gerry Conway zamknął serię i dał Black Panthera Jackowi Kirby’emu, który wyrzucił wszystko, co McGregor zrobił, nigdy nawet nie domknąwszy historii z Klanem. Kirby skierował T’Challę na wody znane ze srebrnej ery, gdzie zamiast z Klanem czy szalonymi rewolucjonistami, walczył on z telepatami z przyszłości. I…. ludzie tego nienawidzili. Nikt tego nie chciał, nikt tego nie lubił, zapewne mocno podkopało to reputację Króla. Kirby sam tego nie znosił i rzucił serię w diabły na dwunastym numerze, a naprędce zmontowana ekipa zastępcza wytrwała kolejne trzy, nim i tę serię zamknięto. Finał historii wydrukowano w antologii, gdzie właśnie McGregor wrócił by opowiedzieć nowe historie o T’Challi. Został praktycznie jedyną osobą, która potrafiła coś z niego wykrzesać i te wysiłki pozwoliły postaci żyć i powoli budować swój fandom.
Don McGregor jest wymieniony w napisach końcowych filmu Black Panther, ale zdaniem niektórych jego imię powinno być wyróżnione co najmniej tak, jak Stana Lee i Jacka Kirby’ego.
Drugi Pazur: Christopher Priest
W 1998 roku Christopher Priest (nie mylić z brytyjskim pisarzem science-fiction o tym samym imieniu i nazwisku) nie był pewny, czy chce przyjąć zlecenie na napisanie nowych przygód T’Challi. Postać ta przez lata uchodziła za nudną i trudną do zrozumienia dla czytelnika. T’Challa stał w drugim rzędzie w grupowych scenach – był kimś, kto dostaje lanie, by pokazać jaki fajny jest złoczyńca, nim „prawdziwi bohaterowie” obiją mu twarz. Podjąwszy się zadania zmodernizowania go, Priest wprowadził postać Everetta Rossa. Różny od wersji filmowej, Ross był ograniczoną osobą, rasistą i zboczeńcem. Zaszokował czytelników przyzwyczajonych, że o pewnym paskudnych aspektach współczesności się w komiksach nie mówi. Priest musiał zamieścić swoje zdjęcie z listem wyjaśniającym, że jest czarnoskórym pisarzem. Czytelnicy nie wierzyli w to, po tym jak w pierwszym numerze Ross nonszalancko rozwodził się nad tym jak T’Challa chce zjeść żeberka z Avengersa, a jego wizyta w Stanach jest ważną sprawą tylko z powodu poprawności politycznej. Nikt jakoś nie zauważył, że facet, który mówi te rzeczy w pierwszych dwunastu numerach jest celem wszelkiej maści poniżających incydentów. Sam diabeł nie może się oprzeć przed torturowaniem go… parą przeklętych spodni. A wszystko dlatego, że w jego życiu pojawił się Black Panther. Oczami tego nieudacznika możemy dojrzeć jaki naprawdę jest król Wakandy i spróbować go zrozumieć. Zachowanie Rossa odzwierciedla krytykę Priesta wobec tego jak mało ktokolwiek w Marvelu przez lata myślał o Black Pantherze jako o monarsze, a nie kolejnym facecie w rajtuzach. Najlepiej to widać, gdy Ross jedzie odebrać go z lotniska swoim sportowym autem. I dopiero na widok licznej świty zdaje sobie sprawę z, wydawałoby się, oczywistego faktu – król innego kraju nigdy nie przyjechałby do Ameryki sam.
Christopher Priest przyznaje, że jego mentorem był Stan Lee i chciał wrócić do T’Challi o którym inni, nawet McGregor, zapomnieli. Jego Black Panther to najmądrzejszy człowiek na ziemi, zawsze o krok przed innymi, zdolny wywieść w pole każdego wroga, ale nie jest też niepozbawiony wad. Często ograniczony jest tradycjami i wewnętrznymi konfliktami we własnym kraju. Priest zaludnił jego świat bogatymi osobowościami i archetypicznymi wręcz wrogami. Otwarcie akceptował przy tym porównywanie bohatera z Batmanem. Dał T’Challi m.in. jego własnego Jokera. Na scenę wkroczył uśmiechający się w nieprzyjemny sposób, szalony kapłan Achebe. Niedługo za nim podążył White Wolf, szef tajnej policji Hatut Zerae. Miał być wypaczonym odbiciem bohatera tak, jak dla superszybkiego Flasha są tacy złoczyńcy jak Hunter Zolomon czy Ebodard Thrawne.
Inny wkład Priesta, po który sięgnęło MCU, to Dora Milaje – wojowniczki służące jako ochrona króla Wakandy. Jedna ze stworzonych właśnie przez niego, Nakia, pojawi się na ekranie grana przez Lupitę Nyong’o. W filmie pominięto jednak fakt, że w wizji Priesta były to kobiety wybrane z różnych plemion w Wakandzie, jako potencjalne kandydatki na żony dla króla.
Priest wielokrotnie zmieniał podejście do serii. Drwił ze świata Marvela, otwarcie go wręcz prowokował. W jednym ze starć Achebe zapytał czemu król Wakandy zadaje się z ludźmi, którzy trzymają go z tyłu na wszystkich zdjęciach i czasami traktują jak lokaja. T’Challa przyznał wtedy, że dołączył do Avengers tylko po to, by móc ich szpiegować i poznać słabości, gdyby kiedyś zagrozili Wakandzie. Kiedy Killmonger powraca i pokonuje T’Challę w walce o tytuł Black Panthera, drwiąco zastanawia się czy jego dawni kompani wyślą mu zaproszenie do zespołu. W miarę jak seria się rozwija T’Challa wypowiada wojnę Ameryce, o mało nie zabija Iron Mana (m.in. przejmuje jego firmę), podbija Kanadę, wywołuje krach ekonomiczny na skutek wojny między Wakandą a innymi fikcyjnymi krajami. Stanom Zjednoczonym grozi flotą statków zdolnych zrównać je z ziemią. Priest przyznał, że na pewnym etapie próbował sprawdzić, co musi zrobić, by jakikolwiek inny scenarzysta komiksów superbohaterskich zareagował w fabule swojego komiksu na to szaleństwo. Nic takiego jednak się nie stało.
W obliczu spadających wyników sprzedaży, Priest wprowadził nowego protagonistę. Kevin „Kasper” Cole był niekompetentnym policjantem z Harlemu, obmyślonym jako dysfunkcyjny Spider-Man, który mieszka ze swoją matką i ciężarną dziewczyną. Kevin zaczyna podszywać się pod Black Panthera by obejść procedury, łapać bandziorów i dostać awans, który wyrwie jego rodzinę z tej dziury. Zamiast tego zostaje pionkiem w grze między T’Challą, White Wolfem i Killmongerem.
Priest napisał 60 numerów Black Panther. Został przy serii dłużej niż ktokolwiek. Seria stała się jego magnum opus, ale też do pewnego stopnia przekleństwem, za sprawą rasizmu w biznesie i fandomie. Otóż (wedle opinii samego zainteresowanego), widząc jak dobrą robotę Priest zrobił z T’Challą, wielu ludzi uznało, że to nie dlatego, że jest wybitnym scenarzystą, którego powinni posadzić za kółkiem jakieś dużej, ważnej serii, ale przez pogląd, że jako czarny potrafi pisać o czarnych. Nagle zaczął dostawać zlecenia tylko na takich bohaterów, jak Steel czy Falcon, a gdy próbował zaproponować coś innego, czekano aż się zniechęci.
Gdy pisał o czarnych bohaterach, wydawcy nie reagowali na ataki na te komiksy ze strony rasistów. Stało się tak z serią the Crew, gdzie Kasper Cole i były antagonista T’Challi, Danny Vincent łączą siły z War Machine i Josiahem X (czarnoskórym muzułmaninem i synem człowieka, na którym testowano próbną wersję serum Kapitana Ameryki) przeciwko gangom i korupcji. Chociaż seria jest nastawiona była na akcję i nie poruszała kwestii rasy, to ataki na ten komiks były olbrzymie.
W takich okolicznościach nie jest dziwne, że Priest przestał przyjmować zlecenia od Marvela i DC, póki nie dostanie białego bohatera. Czekał dziewięć lat, aż ktoś z DC zadzwonił i zapytał, czy nie chciałby pisać serii, w której protagonistą jest arcywróg Teen Titans, Deathstroke. Upewniwszy się, że nie jest to czarny bohater, Priest triumfalnie powrócił do mainstreamu, a ostatnio nawet stworzył kilka numerów Justice League (między odejściem z serii Briana Hitcha a nadchodzącą w maju przebudową całej linii wydawniczej).
Trzeci Pazur: Reginald Hudlin
To zdecydowanie najbardziej kontrowersyjny z twórców tej serii. Hudlin próbował kontynuować kierunek obrany przez Priesta. Brakowało mu jednak pewnego wyważenia. U Priesta nawet gdy T’Challa od początku miał znaczną przewagę nad wrogami, odczuwalne było napięcie. U Hudlina niestety właśnie tego brakowało.
Niektórzy zarzucają mu uprawianie politycznej propagandy, w której Black Panther jest niepokonany bo jest czarny. W wywiadzie Hudlin przyznaje, że jest wielkim fanem podejścia Priesa, ale może nieco za bardzo. Są autorzy, którzy lubią Batmana tak bardzo, że piszą go jako niepokonanego. Podobnie Hudlin nie mógł oddzielic bycia fanem T’Challi od bycia autorem.
Hudlin miał tendencję do wracania i pisania na nowo sytuacji, w których ktoś przychodził monarsze z pomocą. Kiedyś w jednym ze starych komiksów króla Wakandy ocaliła przed śmiercią Storm. Hudlin odwrócił tę sytuację i przedstawił w sposób sugerujący, że to ona potrzebowała pomocy. Przy tym bohaterka była zachwycona męskością Pantery, co w konsekwencji doprowadziło do ich ślubu.
Z czasem Hudlin zdał sobie sprawę, że uczynił T’Challę niepokonanym w taki sposób, że próby stworzenia napięcia w jego historiach zaczęły być groteskowe. Stało się to w momencie, gdy Król Wakandy ganiał za własnym mieczem. Powodem tej „ucieczki” było namagnetyzowanie jego i broni przeciwnymi polaryzacjami przez Killmongera (to nie błąd, tak jest w komiksie – przeciwnymi, chociaż te powinny się przyciągać. Ktokolwiek to redagował, zasnął przy pracy). Kolejnym krokiem było przedstawienie napadu na T’Challę i skatowanie go przez Doctora Dooma. Fakt rekonwalescencji wymagał zastąpcy w roli Black Panthera. I wtedy właśnie Reginald Hudlin wprowadził do świata Marvela siostrę T’Challi, Shuri. Co prawda Shuri w filmie jest wyraźnie inna od tej w komiksie, przede wszystkim będąc młodszą, jednak to właśnie jemu zawdzięczamy tę postać.
Nie byłem pewny, czy o Hudlinie warto w ogóle wspominać ze względu na jego kontrowersyjną naturę. Nie da się jednak ukryć, że jaka by jakość jego komiksów nie była, to robił wszystko, co w jego mocy, by promować postać. Zdołał nawet załatwić mu serial animowany w czasach, gdy większe gwiazdy miały z tym problem. Oczywiście z samym serialem animowanym wiążą się kolejne pogłoski, które pokazują jak kontrowersyjną reputację Hudlin ma nawet wśród czarnej społeczności. Miał on wygryźć z tego przedsięwzięcia swojego kumpla, Aarona McGrudera, który potem dogryzał mu w serialu the Boondocks.
Jeśli jednak wspominam o plotkach, muszę jedną rozwiać: nie ma żadnej zwady między Priestem a Hudlinem. Jest wręcz odwrotnie. Są oni przyjacielami od lat. Priest niejednokrotnie bronił Hudlina. Stwierdził, że jego własna seria była pełna desperackich prób utrzymania czytelników albo przyciągnięcia nowych. Zdaniem Priesta, pogoń za pieniądzem dusiła jego kreatywność. Hudlin kontynuował jego dzieło bez patrzenia na komercyjne i polityczne zależności. I, jak Priest lubi podkreślać, sprzedał się o wiele lepiej.
Czwarty Pazur: Ta-Nehisi Coates
Po Hudlinie było kilku innych autorów piszących o przygodach Black Panthera. Czasem pisali je indywidualnie, a czasem w zespołach. Był to okres, kiedy w uniwersum Marvela kraj T’Challi był raz za razem niszczony. W jednym z wyjątkowo dziwnych momentów król Wakandy przeprowadził się do Hell’s Kitchen, gdzie robił za mierne zastępstwo dla niedysponowanego Daredevila. Dopiero w rękach Ala Ewinga – na łamach serii the Ultimates – możemy zobaczyć T’Challę jakiego znamy, który podchodzi do problemów na nawet kosmiczną skalę ze stoickim spokojem.
Ta-Nehisi Coates pojawił się na scenie właśnie w takich okolicznościach. Ten czarnoskóry dziennikarz polityczny zyskał sławę dzięki książkom poświęconych rasizmowi w Ameryce. Nie jest człowiekiem pozbawionym ideałów, ale też potrafi być krytyczny wobec innych czarnoskórych. Pierwszy raz zrobiło się o nim głośno, gdy napisał artykuł “This Is How We Lost To The White Man”, w którym bezkompromisowo atakuje konserwatywne poglądy wygłaszane przez Billa Cosby’ego. Jedna z jego książek to częściowa krytyka optymizmu, z jakim do rozwiązania problemu rasizmu podchodził prezydent Barack Obama.
Coates postanowił, że jeśli życie daje mu cytryny, on zrobi z nich lemoniadę. W jego wizji Wakanda to potężna nacja, która przeszła przez serię tragedii w krótkim czasie. Wakanda zawsze byłą dumna, że nigdy nie została zdobyta. Ale po ataku Thanosa (w serii New Avengers Joanthana Hickmana) musi się otrząsnac z faktu, że to się stało. Wakanda Coatesa jest potężną i dumną Wakandą Hudlina, rozdartą wewnętrznymi konfliktami Wakandą Priesta oraz stojącą na progu rozłamu Wakandą McGregora. Coates akceptuje i eksploruje zarówno polityczną, jak i duchową stronę Wakandy. T’Challę przedstawia jako człowieka o dobrych intencjach, ale z podejściem idealisty, które zostaje poddane próbie. M.in. traci on ludzi, którym kiedyś mógł zaufać i musi przyjąć z powrotem do służby Hatut Zerae by utrzymać kraj w całości.
Jedną z postaci wprowadzonych przez Coatesa była kolejna członkini Dora Milaje, Ayo, która również pojawiła się na ekranach w produkcji z MCU. Jednak film zdążył zdenerwować fanów komiksów, gdy wydano oświadczenie prasowe, że nie będzie ona w związku z inną kobietą – chociaż w komiksach Coatesa ma dziewczynę.
Niektórzy zarzucają Coatesowi, że jest złym „social justice warrior” („wojownikiem o społeczną sprawiedliwość”), który rujnuje Wakandę i robi z niej kolejny targany wojną kraj trzeciego świata. Jednak to duża nadinterpretacja. Wakanda od zawsze najlepiej sprawdzała się jako miejsce, które może i jest niezwykle zaawansowane, ale ma swoje problemy. W powszechnej świadomości osób, które nigdy nie czytały Black Panthera, istnieje przekonanie, że jest to bohater doskonały, a jego ojczyzna to utopia. Ale to nie jest prawda. T’Challa może jest geniuszem i mistrzem sztuk walki, ale dalej jest człowiekiem i targają nim ludzkie emocje. Wakanda, pomimo całej swojej wspaniałości, wciąż musi stawiać czoła zmiennym kolejom losu, jak każdy inny kraj. Rozumie to Coates, co ma wpływ na jakość tych publikacji.
Komiksy o T’Challi to więc opowieści o bohaterze z krwi i kości, który nie jest idealny, jak ma to miejsce w przypadku wielu innych postaci superbohaterskich. Do tego pochodzi z mniejszości kulturowej. Argumenty poświęcone idealizowaniu i pomijaniu tych mniejszości często były podnoszone. Black Panther ma również swoich wrogów. Czy słusznie?
Trochę się rozpisałem. Pomimo, że Black Panther nie ma historii aż tak gigantycznej jak wielu innych bohaterów, wciąż znalazło się w niej miejsce dla kilku autorów, którzy odcisnęli na nim swoje piętno. Serie pisane przez McGregora, Priesta i Coatesa serdecznie polecam. Szczególnie, jeśli film rozbudzi w was miłość do skomplikowanego zakątka świata Marvela, jakim jest Wakanda.