W oczekiwaniu na premierę czwartego albumu Giant Days w polskim wydaniu Non Stop Comics, postanowiłam nadgonić serię i zdać raport, czy warto zaopatrzyć się w trzy dotychczasowe tomy i wyczekiwać kolejnego. Krótko mówiąc: warto. Długo mówiąc…
Giant Days (pióra Johna Allisona) to historia trzech świeżo upieczonych studentek próbujących przetrwać życie w akademiku jednego z brytyjskich uniwersytetów. Cyniczna, uciekająca przed swoją przeszłością Susan, naiwna i chodząca z głową w chmurach Daisy oraz ciągle wpadająca w kłopoty (oraz romanse) gotka Esther, tworzą trio głównych bohaterek, wspieranych przez kolegów-studentów, Eda i McGrawa.
Jedną z największych zalet komiksu jest wyrazistość postaci i to, jak ich osobowości ze sobą współgrają. Chociaż już od pierwszej strony to Susan przedstawia siebie jako uosobienie zdrowego rozsądku, nie jest ona bardziej odporna na bycie tytułową dla pierwszego tomu “królową dramy” niż jej przyjaciółki. Każda z bohaterek dostaje w takim czy innym momencie szansę robić za “mamę” dla pozostałych. Bardzo interesująco przedstawione są też ich przyjaźnie z facetami.
Fabuła, jak można się spodziewać po studenckim slice of life, obraca się wokół odkrywania własnej tożsamości, mniej i bardziej przelotnych romansów (włączając seks), przetrwania imprez (włączając alkohol) i egzaminów (włączając zarywanie nocek). Głównym jednak motywem jest łącząca bohaterki przyjaźń i to, jak pomaga im przetrwać kolejne przygody. Nawet dramatyczne momenty nie są przedstawiane w przesadnie mroczny sposób.
Mimo, że setting jest realistyczny, powracającym motywem są odmienne stany świadomości. Grypa, narkotyki, brak snu – wszystko zostaje przedstawione z punktu widzenia osoby tym dotkniętej, a medium rysunku użyte jest do komicznego zaakcentowania, jak daleko dana postać odrywa się od rzeczywistości.
Kiedy idzie jednak o bardziej przyziemne części fabuły, odnoszę wrażenie, że historia ma problem z przeskakiwaniem pomiędzy podwątkami. Trudno zauważyć, kiedy następuje przejście między scenami, ponieważ większość z nich odbywa się w podobnych miejscach. Płynność narracji poprawiłoby więcej tzw. establishing shots, zwłaszcza kiedy “cięcie” dzieje się między tym, co robi postać A w swoim pokoju w akademiku, a postać B w swoim, prawie identycznym, pokoju.
Najbardziej wyróżniającym elementem Giant Days jest urokliwa, kreskówkowa strona graficzna. Okładki, całość pierwszego tomu (rozdziały 1-4) oraz połowę drugiego (rozdziały 5-6) ilustruje Lissa Treiman. Jej kreskę wyróżniają grube, lekko niedbałe, ale bardzo organiczne i płynne kontury. Muszę powiedzieć, że rysunki Treiman były dla mnie sporą przeszkodą w początkowej lekturze, ponieważ napełniały równą dozą inspiracji, co zazdrości o lekkość, z jaką artystka oddaje różnorodność postaci i ich emocje.
Rozdziały 7-8 oraz cały tom 3 wyglądają trochę… blado w porównaniu, ponieważ rysująca je Max Sarin posługuje się dużo cieńszym, bardziej kontrolowanym konturem. Choć osobiście wolę rysunki Treiman, nie uwłacza to umiejętnościom Sarin, która równie zręcznie posługuje się wyolbrzymioną mimiką i językiem ciała, a co najważniejsze, nie próbuje wynaleźć wyglądu postaci od zera, jak to czasem bywa przy zmianie artysty. Ilustracje pozostają tak samo kreskówkowe i przejrzyste, a bohaterowie nie wyglądają jakby przeszli operacje plastyczne w czasie ferii świątecznych między rozdziałem szóstym i siódmym. Pomaga też fakt, że kolorystką pozostaje Whitney Cogar.
W polskim wydaniu dane było czytać mi tylko tom trzeci, ale oceniając po nim, Non Stop Comics wykonuje dobrą robotę – tłumaczenie jest zręczne, a typografia, włączając takie elementy, jak przetłumaczone szyldy i napisy na tablicach, prezentuje się naturalnie i wiernie wobec oryginału.
Giant Days to komiks godny polecenia fanom obyczajowych historii o nieco lżejszym tonie, jak i miłego dla oka kreskówkowego rysunku. Wiem na pewno, że i z tych powodów, i dla sympatycznych postaci, sięgnę jeszcze po nadchodzący już 20 czerwca czwarty tom.
Pingback:Co się czyta, co się poleca vol. 1 #17 – NONSTOPCOMICS