in , ,

Smoczy Książę [recenzja]

klasyczne fantasy w cieniu Avatara

Ilekroć ktoś mówi o Smoczym Księciu, niemal zawsze odnosi się do serialu Avatar: Legenda Aanga. Aaron Ehasz, współtwórca serialu, był też głównym scenarzystą tamtego klasyka. Wielu, w brak jego udziału w Legendzie Korry, upatruje problemów. Twórcy obu Avatarów, czyli Michael DiMartino i Bryan Konietzko są utalentowani, ale doskonale widoczne są też ich słabe punkty. Zdaniem niektórych, to właśnie Ehasz był lekarstwem na nie. Fani Avatara, których rozczarowała Korra, wyczekiwali więc na jego własny serial.

Początek serialu odnosi się do wizerunku nowego Avatara. Zaczyna się od przydługiego wykładu, który przypomina intro tamtego serialu. Łącznie z wymienieniem wszystkich rodzajów magii, nawet jeśli niewiele nam to mówi. Osobiście nie wiem, jaka jest różnica między magią Słońca, Księżyca i Gwiazd.

Karą za odkrycie Czarnej Magii było wygnanie ludzkości ze swojej ojczyzny przez Elfy i Smoki. Rozpoczęło to trwający tysiąc lat konflikt, w którym ludzie zabili Króla Smoków oraz jego niewyklutego jeszcze syna. Książęta Callum i Ezram odkrywają jednak, że jajo Smoczego Księcia ocalało. Wspólnie z elfką Raylą wyruszają, aby zwrócić je matce. Jednak po obydwu stronach popełniono tak wiele zbrodni, że pokój wydaje się niemożliwy.

Ktokolwiek myślał, że przywoływanie porównań do Avatara to dobry pomysł, był w błędzie. Smoczy Książę nie jest jak Avatar. W Avatarze świat zbudowany był na wzór wschodnich kultur i tradycji. Smoczy Książę wpisuje się z kolei w nurt zachodniej fantasy, inspirowanej Władcą Pierścieni. Co więcej, w Avatarze magia miała ściśle określone zasady, zaś w Dragon Prince wiemy o niej tyle, co nic. Oczywiście nie jest to wynik czyjegoś lenistwa. W Avatarze widzieliśmy świat oczyma postaci, z których większość miała chociaż podstawową znajomość magii. W Smoczym Księciu główny bohater, Callum dopiero zaczyna odkrywać swe magiczne zdolności, głównie na zasadzie metody prób i błędów. Porównania do Avatara działają temu serialowi tylko na szkodę.

Smoczy Książę jest solidnym filmem. To tytuł, w którym autorzy byli świadomi klisz, odnoszących się do kategorii gatunkowych i grają z nimi. Nie jest to bezmyślne parodiowanie. Autorzy wiedzą, kiedy należy zagrać znanym motywem, a kiedy wywrócić go do góry nogami lub ujawnić skrytą za nim głębię. Główny antagonista, Lord Viren, jest tego najlepszym przykładem. Pozornie to tylko kolejny zły czarownik, który jest żądny władzy. Jednak on rzeczywiście wierzy, że jego działania mają przysłużyć się dobru królestwa. Jest przekonany, że kluczem do zwycięstwa są trudne, moralnie dwuznaczne, decyzje. Dekonstrukcja tego poglądu to zresztą motyw przewodni serialu. Niemal za każdym razem, gdy ktoś popełnia niemoralny czyn w dobrej sprawie, pociąga to z sobą poważne konsekwencje. Cel bardzo rzadko uświęca środki. To wyjątkowo poważna lekcja, jak na show dla młodszych widzów, ale warta poznania. Jednocześnie jest to motyw sprawnie wpleciony w działania antagonisty, jak i w podróż głównych bohaterów. Postaci stanowią siłę tego serialu. Wiele z nich ma skomplikowane relacje między sobą nawzajem.

Dziewięć odcinków to niestety mało i nie wyszło to serialowi na dobre. Jest kilka miejsc, w których postaci zachowują się nieco niespójnie z tym, co wiedzieliśmy o nich do tej pory. Mam wrażenie, że za każdym razem jest ku temu głębszy powód, ale nie było czasu w niego dogłębnie wniknąć. Podobnie konstrukcja świata i magii wydaje się zaledwie dotknięta. Największą wadą serialu jest fakt, że wiele rzeczy zostało zostawionych na następny sezon. Powoduje to, że pierwszy sezon wygląda – w najlepszym razie – jak nieoszlifowany diament. Widać, że ma potencjał i ambicję stworzenia złożonej sagi, ale jeszcze mu do tego sporo brakuje.

Serial można wysoko ocenić również w kwestii wizualnej. Łączone są tu różne techniki, jak CGI i ręczna animacja. Kiedy wszystko gra jak należy, efekt zapiera dech w piersiach. Niestety nie  jest to normą. W pierwszych odcinkach wyraźnie widać problemy dotyczące ilości kadrów na sekundę. Powoduje to, że wiele scen wygląda statycznie i mechanicznie. Na szczęście z czasem ten problem zanika.

Muzyka pasuje do klimatu i sprawnie łączy kolejne sceny. Nie odnosi się przy tym do atmosfery średniowiecznego fantasy. Podobnie poprawny jest dubbing, ale do niektórych głosów trzeba się przyzwyczaić. Smoczy Książę to niezłe show. Nie jest wybitny, jeszcze nie, ale jest porządnie zrobiony i ma potencjał, by być czymś o wiele lepszym. W większości tytułów mogłoby mnie to drażnić, ale tutaj widać, że jest ambicja, która może pozwolić wykorzystać ten potencjał. Pierwszy sezon, pomimo wad, oglądało mi się przyjemnie. Mam więc szczerą nadzieje, że w kolejnych sezonach serial pokaże, na co naprawdę go stać.

Ciekawa [#Żyjek18]

Zapowiedzi mangowe – styczeń 2019