Z przykrością musimy donieść o śmierci Stana Lee, jednego z najbardziej znanych twórców w historii komiksu. Jego śmierć odbiła się szerokim echem w fandomie. Kondolencje oraz ciepłe wspomnienia o nim wysłali czołowi twórcy komiksów i nie tylko.
Urodził się 28 grudnia 1922 w rodzinie rumuńskich imigrantów żydowskiego pochodzenia. Stanley Martin Lieber zawsze miał żyłkę do pisarstwa. Pochodził z biednej rodziny, a książki i filmy były dla niego formą ucieczki od problemów codzienności. Jego matka poprosiła brata, Roberta Solomona, aby zdobył dla niego jakąś pracę. Solomon pracował w wydawnictwie męża swojej kuzynki, Martina Goodmana. Przydzielił chłopaka do pomocy autorom komiksów. Tak Stanley zaczął pracę w Timely Comics i poznał Joe Simona oraz Jacka Kirby’ego, czyli twórców największej gwiazdy przyszłego Marvela – Kapitana Ameryki.
To właśnie o Kapitanie Stanley napisał swój pierwszy tekst, krótką historię prozatorską, która miała być dołączona do komiksu. Uważając to za raczej miałkie dzieło, mogące zagrozić wręcz jego karierze, podpisał się pseudonimem Stan Lee. Jego pozycja w wydawnictwie zaczęła jednak błyskawicznie rosnąć. Po jakimś czasie pisał swoje własne scenariusze, a potem został redaktorem. Pisał nawet nawet w czasie odbywania służby wojskowej. Podczas drugiej wojny zdarzało mu się wysyłać krótkie historie o Kapitanie Ameryce.
Już w armii wiódł życie podrywacza. Chwalił się, że w każdej wiosce zakochiwał się w innej dziewczynie. Po powrocie popisywał się przed kolegami i zatrudnił trzy piękne sekretarki. Mimo to był na tyle charyzmatyczny, by przyciągnąć takie talenty jak John Romita, Gene Colan czy John Buscema. W 1947 r. ożenił się z Joan Boocock, a wkrótce na świat przyszło ich dziecko. Późniejsze lata oznaczały walkę o lepsze pensje i zwolnienia pracowników wedle kaprysów Goodmana. Wydawnictwo zaczęło nadmiernie ulegać trendom. Jeśli Goodman widział, że sprzedaje się romans albo horror, wydawali romans albo horror. Gdy Comics Code Authority położyło kreskę na tym drugim, kazał pisać o cowboyach, a potem o inspirowanych Godzillą potworach. Te ostatnie były tak sztampowe i wkurzające, że Lee jak i Kirby o mało nie rzucili przez nie pracy.
W pewnym momencie Goodman zażądał, aby znowu pisali o superbohaterach. Tylko teraz nie pojedynczych, ale o grupie. Dowiedział się, że najlepszą pozycją DC jest Justice League. Wspólnie z Kirbym Stan stworzył więc tytuł, jakiego świat jeszcze nie widział – Fantastic Four. Nowatorscy, bo posiadający prawdziwe problemy, bohaterowie okazali się istnym sukcesem. Wkrótce dołączyli do nich Hulk, Thor, X-Men czy współtworzeni z bratem Stana, Larrym Liberem, Ant-Man i Iron Man. Ze Stevem Ditko Lee dał światu Doctora Strange oraz być może swe największe dzieło – Spider-Mana. Na łamach tych komiksów debiutowali kolejni bohaterowie. Silver Surfer, Black Panther czy Inhumans pojawili się w Fantastic Four. Lee zmienił stopkę redakcyjną z pustego miejsca na listy w sposób na wyciągnięcie ręki do fanów. Pokazywał ekipę “Zagrody Marvela” jako fajnych ludzi, a nie sztywniaków, jak w DC.
Zawalony pracą, Lee wymyślił “Metodę Marvela”. On pisał o czym ma być dany zeszyt, rysownik tworzył ilustracje, a następnie Lee pisał do nich dialogi. Niestety, z czasem zaczęło to wywoływać wrażenie, jakby to rysownicy odwalali cała robotę, a on przywłaszczał sobie zasługi. Fakt, że wykorzystywał swoją charyzmę do dalszej promocji wydawnictwa, tylko to pogłębiał. Z czasem Ditko i Kirby odeszli z tego powodu, zastąpili ich inni. Ale Spider-Mana Lee pisał dalej z Johnem Romitą, tworząc być może najbardziej ikoniczny okres w dziejach bohatera. Na jej łamach poruszali problemy społeczne, jak np. wojna w Wietnamie. Historyczna okazała się trzyczęściowa historia w której Harry Osborn popada w uzależnienie od narkotyków. CCA odmówiło aprobaty komiksu o narkotykach. Lee wydał go więc bez niej, zadając poważny cios autorytetowi instytucji.
Z czasem zaczął oddalać się od pisania komiksów, skupiając na promowaniu ich. Przez lata walczył o stworzenie filmów z bohaterami Marvela. Fani wciąż kojarzyli go jako ojca komiksów. Do tego stopnia, że to on musiał się tłumaczyć ze śmierci Gwen Stacy oraz Kaczora Howarda. Chociaż nawet nie wiedział, kim u diabła jest Howard.
W miarę jak oddalał się od Marvela, próbował innych dróg kariery, jednak większość z nich miała krótki żywot. Nigdy nie udało mu się odbudować przyjaźni z Kirbym. Doczekał się spełnienia swego snu o superbohaterach na wielkim ekranie. Stał się znany z gościnnych występów w adaptacjach. Jego ostatnie lata nie należały jednak do przyjemnych. Okazało się, że jego opiekun źle go traktuje, odmawia widzenia z rodziną i wyłudza od niego pieniądze. Po wyjątkowo chaotycznej sprawie, jego córce udało się przejąć prawa do opieki nad ojcem.
Nie da się opisać dziedzictwa Stana Lee i tego, jak wielkie ślady pozostawił na popkulturze. Trudno sobie wręcz wyobrazić świat, w którym nigdy nie zaczął pisać i nie dał nam tylu wspaniałych bohaterów. Dziękujemy ci, Stanie Lee. Bez ciebie nasze życie byłoby o wiele bardziej szare.