Redakcja BETONiarki prawie w komplecie pofatygowała się w dzień premiery na Avengers: Infinity War. Dyskusje na temat filmu nadal trwają. Zdania są różne. Dlatego też czworo chętnych postanowiło podzielić się swoimi uwagami. Wypowiedzi NIE ZAWIERAJĄ SPOILERÓW, więc można czytać bez obawy.
Martwa Kosteczka: W starożytnej Grecji powstała szlachetna sztuka teatru. Podczas Dionizjów Wielkich obywatele Aten gromadnie udawali się do amfiteatru, by doświadczyć katharsis – oczyszczenia – po doświadczeniu emocji takich, jak litość i trwoga. Do tradycyjnych pieśni kozła pierwszego aktora wprowadził Tespis. Ajschylos wprowadził drugiego aktora i udoskonalił budowę wewnętrzną samej sztuki. Sofokles wprowadził trzeciego aktora. I wszyscy uznali, że jest to skończone i piękne. Wtedy pojawił się Eurypides – unowocześnił sztukę, wprowadzając monologi wewnętrzne i rozbudowane postaci kobiece. Czasem jednak nawet ta potężna czwórka przesadzała z czymś w rozbudowywaniu świata, coś tam im się zdarzyło schrzanić i potrzebowali sięgnąć do rozwiązania zw. deus ex machina – z niebios na skene zstępowało bóstwo i wprowadzało proste rozwiązania dla nawet najbardziej zagmatwanych akcji, rozbudowanych uniwersów i zbyt licznych bohaterów.
Panowie Russo stanęli przed podobnym problemem i sięgnęli po równie skuteczne rozwiązanie. Żeby nic nie zaspoilować, powiem tylko, że seans pozostawił mnie w tak idealnym balansie, jakiego nie powstydziłby się sam Thanos. Rozumiem wprowadzone rozwiązania, ale nie jestem ich szczególną fanką. Ten film z uniwersum MCU nie będzie ani moim ulubionym, ani najbardziej znienawidzonym. Po prostu jest. A co dalej? Zobaczymy, bo przecież na trzeciej części się nie skończy 🙂
Hattori Wiseman: Na początku był Thanos… – można by sparafrazować biblijny cytat dotyczący powstania wszechświata. Kiedy po bitwie w Nowym Jorku zwrócił swe oczy w kierunku Ziemi i kiedy po incydencie w Sokowii obiecał, że: “wreszcie zajmie się tym osobiście”, nieuniknionym (a nawet spodziewanym) było, że przybędzie na planetę ludzi i całą swą potęgą będzie chciał ujarzmić Nieskończoność. Zatem jakby nie patrzeć w najnowszej części Avengers to właśnie Thanos “kradnie show” przyćmiewając większość głównych bohaterów – obrońców ludzi. Nie jest to żaden przeciek, bowiem już po trailerach można było spodziewać się takiego pomysłu na film – w końcu wielu fanów książek, komiksów i filmów często przyznaje, że antybohaterowie lub po prostu arcywrogowie mają zazwyczaj ciekawszą osobowość, motywy oraz potęgę.
I choć przy próbie porównania Avengers: Infinity War z poprzednimi filmami z cyklu Marvel Cinematic Universe, ocenić go można co najwyżej na sześć z dziesięciu gwiazdek, historia przykuwa uwagę właśnie dzięki wprowadzeniu Thanosa na marvelową arenę, bowiem motywacje Niszczyciela planet nie są tak jednoznaczne, jak można by przypuszczać przed obejrzeniem filmu.
Jakub Jędrzejak: Może będę głosem wołającego na puszczy, ale… Ten film bardzo mi się NIE podobał. Nie wdając się w dyskusje i nie rzucając spoilerami:
Po pierwsze – w tym filmie nie ma chyba ani jednego dialogu. Postacie wyłącznie wygłaszają przemowy i rzucają onelinerami. Po drugie – liczba niekonsekwencji w stosunku do reszty MCU każe domniemywać, że scenarzyści nie oglądali poprzednich 18 filmów, a jedynie czytali streszczenia. Przesłane Twitterem. Po trzecie – postacie mają tylko tyle mocy, ile akurat pasuje do danej sceny. Po czwarte – motywację Thanosa dostajemy w postaci jednej linijki tekstu – nie można było mu poświęcić trwającej 3-5 minut sceny przed napisami początkowymi?! W ogóle: film za dużo relacjonuje przemowami, zamiast pokazać (co jest dość kardynalnym błędem w przypadku filmu). Po piąte wreszcie – ponad połowa filmu to upychanie aktorów na ekranie, tylko po to, by każdy miał odbębnioną jedną scenę i jedną kwestię (job well done, można się zgłosić do kasy po wypłatę). Na fabułę zostało o wiele za mało czasu. A najbardziej mnie boli zmarnowanie potencjału 10 lat budowania scenografii i bohaterów… bo to powinien być o wiele lepszy film, niż 6.5/10. Ładne efekty i zapierające dech w piersiach (i durne) sceny nie zastąpią dobrego scenariusza.
Krzysztof Lichtblau: Zaczyna się klasycznie jak dla RPG-ów. Zbieramy drużynę do wykonania misji. Każdy z tych zespołów jest zróżnicowany i łączy różne opowieści z uniwersum. Tu drobny problem ze wzajemnymi relacjami, gdyż nieoczywiste spotkania nie są pogłębione, bo i czasu na to w filmie nie ma, a ilość bohaterów, których spotkamy, jest naprawdę znacząca.
Wiecie jak wiele miłości rozkwitło w poprzednich filmach serii? To tu sobie wszystko przypomnicie. Ach te dramaty różnego rodzaju rozstań…
Mamy więc na zmianę prezentowane sceny tych dziwnych spotkań, wzruszających rozstań, które poprzeplatane są jatkami. Dzieje się więc i to bardzo szybko. Czasem aż szkoda, że za szybko.
A Thanos… ma jakąś ideę. Nawet ją chwytam, ale tylko w połowie. Koleś chce zniszczyć świat, a ja do końca nie kumam, po co. Niektórzy chcą to robić do pokazania własnej siły, ale nie on. No to po co w ogóle?
10 Comments
One Ping
Pingback:Miliardowy rekord Avengersów – BETONiarka.net