in , , ,

Godzilla kontra Uniwersum Marvela

Jak to Avengers ścierali się z Królem Potworów

Avengers tryumfalnie podbili kina. Lada moment światło dzienne ujrzy równie wyczekiwana przez niektórych druga część Godzilli ze stajni Legendary Pictures. Gdyby połączyć obie franczyzy w jeden crossover, to można byłoby sobie wyobrazić objętość balonu oczekiwań. Tyle, że ten crossover już dawno powstał. Otóż, czy wiedzieliście, że w latach 70. Król Potworów we własnej osobie stał się integralną częścią komiksowego uniwersum Marvela i walczył on nie tylko z Avengers, ale również z Fantastyczną Czwórką i S.H.I.E.L.D.? Nie? No to już wiecie.

KULISY

W latach 70. XX w. Marvel Comics odnalazł się w publikacji komiksów opartych na licencjach innych własności intelektualnych. Udało się to zwłaszcza po sukcesie komiksowej adaptacji Gwiezdnych Wojen. W tym czasie Roy Thomas, a potem Archie Goodwin starali się zdobyć licencję na Godzillę, tym bardziej, że dawniej Marvel wydawał historie z udziałem gigantycznych potworów. W końcu trafili w odpowiedni moment, gdyż nieco wcześniej Tōhō uczyniło Stany Zjednoczone głównym rynkiem dla produkowania licencjonowanych produktów z wizerunkiem Godzilli. I tak w sierpniu 1977 roku ukazał się pierwszy numer Godzilla: King of the Monsters. Za scenariusz wszystkich numerów odpowiadał Doug Moench, a za rysunki Herb Trimpe (z wyjątkiem dwóch zeszytów, które narysował Tom Sutton). Był to kamień milowy w historii Godzilli, gdyż była to jego pierwsza amerykańska wersja. W tej serii debiutuje obrazek praw autorskich charakteryzujący wszystkie oficjalne produkty z mordą gadziny. Podobne tego typu znaczki wykonano dla reszty potworów z Tōhō.

Co wyróżniało Godzillę na tle innych licencyjnych komiksów Marvel Comics to fakt, że Godzilla został włączony do głównego marvelowskiego uniwersum w ramach tzw. marvelizacji. Wedle Moencha zabieg ten wynikał z warunków umowy z Tōhō. Tak więc Godzilla teraz atakował Stany Zjednoczone (by jego ścieżka zniszczenia była łatwiejsza dla odbioru ówczesnego czytelnika), zaś  jego przeciwnikami byli bohaterowie Marvela.

Godzilla ma podobne pochodzenie co w filmowym oryginale. Zostaje wybudzony z czeluści oceanu podczas podwodnych prób atomowych, co doprowadza do ataku na Japonię. Z tą różnicą, że tym razem po raz pierwszy pojawia się w 1956 roku (pierwszy film z 1954 roku miał premierę w USA dwa lata później), a owe próby przeprowadzają… Japończycy.

Po tym zbudzeniu się atakuje japońskie miasta, a następnie jakimś sposobem zostaje zamrożony w lodach Antarktyki. Komiks zaczyna się, gdy Król wyłania się w 1977 roku na Alasce, skąd zaczyna destrukcyjne tournée po Stanach Zjednoczonych. Narrator dramatycznie stwierdza, że przybył do Ameryki Pn. z zemstą. W komiksie jest zasugerowane, że w/w testy atomowe go napromieniowały, ale zostały przeprowadzone przez Japończyków. Co zawinili Amerykanie? Stawiam, że Godzilla chce ich ukarać za zamerykanizowane wersje jego pierwszych filmów albo okropny dubbing. Agenci S.H.I.E.L.D. – Dum Dum Dugan, Gabe Jones i Jimmy Woo dostają polecenie zabicia kreatury za wszelką cenę. Do S.H.I.E.L.D. dołącza także na polecenie Pentagonu dr Yuriko Takiguchi, weteran ataku Godzilli w 1956 roku, celem pomocy stworzenia obrony przed potworem. Towarzyszą mu jego asystentka Tamara Hashioka i jego 12-letni wnuk – Robert, gdyż nie ma to jak zabierać na niebezpieczną misję dziecko. Chłopiec jako jedyny ufa Godzilli, będąc zdania, że potwór nie jest zły, gdyż wielokrotnie ratował ludzkość przed innymi monstrami.

Seria była wydawana w latach 1977-1979 i ukazały się 24 numery. Sprzedaż nie była jakaś spektakularna, a chwilowo podnosiły ją gościnne występy Spider-Mana czy Fantastycznej Czwórki. Wieloletnim fanom nie podobał się kierunek wykorzystania potwora, natomiast wielbiciele superbohaterów Marvela uznali, że walka z Godzillą nie należy do satysfakcjonujących. Także Stan Lee traktował ten komiks po macoszemu. W odpowiedzi na fanowskie listy stwierdzał, że komiksy z Godzillą są lżejsze i zabawniejsze w porównaniu z poważnymi tytułami pokroju Masters of Kung Fu. Podobny pogląd podzielał scenarzysta Doug Moench:

Byłem tam [w Marvelu], by porozmawiać o czym innym, może o Moon Knight, ale zobaczyłem Stana Lee w biurze Johna Verpoortena i Stan podszedł do mnie z pytaniem: „Hej, Doug. Chciałbyś pisać o Godzilli? Nie miałem pojęcia co powiedzieć, ale rzekłem: „Stan, wiem, że mam reputację tworzenia bardziej dorosłego scenopisarstwa niż typową superbohaterszczyznę, ale gdybym robił Godzillę, musiałbym celowo to postawić na głowę i kierowałbym dla młodszej publiki w wieku mego syna i jego kolegów, którzy mają fioła na punkcie Godzilli.” […] Stan zawahał się i odrzekł: „Wiesz, masz rację. Zrób tak”.

Trzeba wiedzieć, że seria filmów o Godzilli w tym okresie stała się całkowicie infantylna i była bardzo popularna wśród japońskich i amerykańskich dzieci. Godzillę wówczas już całkowicie przestano kreować na zagrożenie. Zamiast tego stał się zantropomorfizowanym obrońcą Ziemi i przyjacielem ludzkości. Co by nie mówić, chwała Moenchowi za to, że zdecydował się na powrót do korzeni, gdzie Godzilla znowu niszczy miasta, a w zachowaniu bardziej przypomina zwierzę. Jednocześnie próbowano stworzyć z niego niejednoznaczną postać i kogoś w rodzaju antybohatera, a w kilku momentach Dugan, Jones i Woo stają przed moralnymi rozterkami. Niestety, to jeden z nielicznych plusów serii, które giną w potoku bzdurnych akcji, papierowych postaci, mniej subtelnego moralizatorstwa i przeciągającej się nudy.

WIELKI PROBLEM Z WIELKIM JASZCZUREM

Największym problemem jest ta marvelizacja. W uniwersum, które doświadczyło wizyty Galactusa i ataków wielkich potworów, Godzilla nie mógł stać się jakąś wielką sensacją. Wspomnę jeszcze, że pojawiające się co chwilę w/w potwory mogą zostać pokonane przez pierwszego lepszego superbohatera i na dobrą sprawę Godzilla powinien zostać położony w try miga. Właściwie to jego pojawienie w Ameryce powinno wzbudzić wśród jej mieszkańców wzruszenie ramionami, a S.H.I.E.L.D. mogłoby stwierdzić: Znowu wielki potwór? Gdzie ja położyłem ten numer do Fantastycznej Czwórki? Historia i jej przesłanie dużo lepiej wybrzmiałyby, gdyby osadzić je w osobnym uniwersum. Przykładowo Godzilla robi rozwałkę w Seattle, San Francisco, Las Vegas, Salt Lake City i Nowym Jorku. Brzmi dość groźnie. W dużym uniwersum superbohaterskim, gdy co chwila następuje inwazja kosmitów i istot z innych wymiarów, już nie. Będąc w temacie, kiedy pisałem pracę licencjacką nt. problematyki społecznej w amerykańskim mainstreamie komiksowym, skrytykowałem numer Spider-Mana poświęcony zamachowi na WTC, m.in. dlatego, że z powodu wcześniejszych zdarzeń w Marvelu zamach ten nie ma takiego oddziaływania jak w naszej rzeczywistości. Teraz jeszcze bardziej w tej opinii się utwierdzam, jeśli weźmie się pod uwagę, że na Ziemi-616 przed 11 września 2001 r., dokładnie 24 lata wcześniej po USA hasał 50-metrowy niezniszczalny jaszczur zdolny zrównać całe miasto i wtedy nikogo to nie wzruszało. Superbohater o imieniu Hercules potrafi przerzucić go wprost na jakąś budowlę bez patrzenia, czy ktoś tam mieszka albo czy potencjalny właściciel będzie miał straty.

Ale nawet jak pominie się fakt zmarvelizowania, to historia wciąż nie należy do satysfakcjonujących. Przede wszystkim komiks jest dość nudny. Większość numerów to ciągła ekspozycja, gdzie Godzilla łazi, łazi i łazi, dr Takiguchi zanudza S.H.I.E.L.D. swym naukowym bełkotem, a Robert jęczy, że ludzie chcą skrzywdzić Godzillę. Jest jeszcze kompletnie nieistotny wątek romansu Tamary z Jimmy’m Woo, co widocznie nie podoba się Takiguchiemu. Zacznę od tego, że Takiguchi to nawet nie jest jej ojcem i to jej prywatna sprawa z kimś się umawia. A jeśli to miał być jakiś komentarz nt. skomplikowanych japońsko-amerykańskich (bądź -chińskich, skoro Woo ma chińskie pochodzenie) relacji, to raczej słaby, a zresztą nikt w Marvelu nawet o tym nie pomyślał. I przepraszam, ale co za idiota wpadł na pomysł, by to Japończycy odpowiadali za testy nuklearne, które zbudziły Godzillę?! W 1956 roku, kiedy to dwa lata wcześniej Japonią wstrząsnęły losy załogi Daigo Fukuryū Maru, która zmarła na chorobę popromienną w wyniku bliskiego kontaktu ze skutkami testów atomowych na atolu Bikini? Nie wspominając o tym, co spotkało Hiroszimę i Nagasaki w 1945 roku? W komiksie podane jest, że jedna osoba protestowała wobec tych testów i tą osobą jest dr Takiguchi. I bardziej mu chodzi o skażenie środowiska niż nie wiem… ogromną traumę po Hiroszimie i Nagasaki? Wiemy natomiast, że oryginalny Godzilla  powstał jako alegoria tej traumy. Jak dla mnie BARDZO niezręczna zmiana.

W serii tej debiutuje Red Ronin, stworzony w Stark Industries, robot bojowy sterowany za pomocą umysłu pilota. Red Ronin był pomysłem Archiego Goodwina, który zaproponował Moenchowi stawienie przeciwko Godzilli wielkiego robota w stylu Shogun Warriors. Coś jak Pacific Rim, tyle że dużo mniej funu. Szczególnie, jak jeszcze wspomnianym jest pilotem jest Robert Takiguchi, który wykradł robota (pierwotnie nazwanego SJ3 RX).

Nadszedł odpowiedni moment na opisanie Roberta, bowiem jest to najbardziej irytująca postać w całym komiksie. W każdym zeszycie drze się, jaki to Godzilla jest niezrozumiany i dobry, a złe człowieki chcą go zamordować. Nawet jeśli Godzilla NIESPROWOKOWANY atakuje Bogu ducha winnych ludzi. No, ale Godzilla jest święty. Niech powie to mieszkańcom Alaski i pobratymcom w Japonii! W tym sporze przyznaję rację S.H.I.E.L.D., które widzi, że Godzilla stanowi problem dla ludzi, nawet gdy przekonuje się, że ten nie jest zły. Bo Las Vegas jest równane z Ziemią, Salt Lake City parę property damage się znalazło, a w finałowej bitwie w Nowym Jorku trochę budynków runęło, gdzie na bank musiały być ofiary w ludziach. W jednym momencie serii Godzilla walczy z jakimiś ranczerami, którzy obawiają się, że ten pożre im trzody. I są to uzasadnione obawy, bo na takiego kojota wystarczy płot lub dobry pies pasterski, a z 50-metrowym niezniszczalnym jaszczurem to trochę ciężko. Ten mały idiota ma pretensje, gdy S.H.I.E.L.D. stara się pokonać potwora bezkrwawo. Nie dość, że jest uosobieniem najbardziej toksycznych obrońców zwierząt, odejmując wulgaryzmy, to w swej krucjacie ryzykuje życie własne i ludzi postronnych. Przejawia się to m.in. wykradzeniem Red Ronina, za co dostaje od Dugana słuszny ochrzan. W pewnym momencie usprawiedliwiający go dr Takiguchi traci cierpliwość i każe mu siedzieć cicho. Jakub Dębski w jednym komiksie podkreślał, że nigdy nie należy zabierać osób podatnych na wrażliwość, bo potem ci robią sceny. Robert to jedna z najbardziej wkurzających postaci przewijających się przez całościowy dorobek Godzilli. Przebija nawet irytujące bachory z Godzilla’s RevengeGodzilla kontra Megalon.

Czasami można natrafić na informację o pewnym motywie z filmów o Godzilli, podobnym do wątku Roba. Wojsko uważa, że Godzilla niszczący miasto jest zły i należy go odstrzelić. Ale wśród bohaterów jest dzieciak, który w przeciwieństwie do dorosłych, w głębi duszy wierzy, że Godzilla jest dobry i chce jego ochrony, a potwór go ratuje z opresji. Nabijał się z tego choćby serial animowany The Critic. Tylko jest jedna różnica – w całej serii o Godzilli NIGDY nie było owego motywu. Nawet w czasach, gdy seria była bezpośrednio tworzona pod dzieci. Ba, filmy z Godzillą na dobrą sprawę rzadko miały bohaterów dziecięcych na pierwszym planie, zwykle głównym bohaterem był naukowiec bądź reporter. Najbliższej tego typu trop odnaleźć można w Ebirah, potwów z głębin, ale było to raptem jedno zdanie i obrońcą Godzilli był 25-letni młodzieniec. Trop dzieciaka-adwokata kaijū pojawił się w Gamera the Invincible z serii o Gamerze, która nie była nawet produkowana przez Tōhō.

Czyli ten motyw ukazał się naprawdę w licencjonowanym komiksie, przy którym nie pracował żaden pracownik Tōhō, a już na pewno żaden Japończyk. Jeszcze jeden powód, by nienawidzić Amerykanów za szkalowanie dobrego imienia Godzilli. A jak fanie Godzilli jesteś jeszcze hejterem Marvela, masz kolejny argument do swej nienawiści.

Taka ciekawostka – Rob Takiguchi z imienia i wyglądu został zaczerpnięty z przyjaciela Moencha z czasów liceum. Moench mówił, że wciąż się z nim przyjaźni. Faktycznie to musi być trwała przyjaźń, jeśli twój kolega-komiksiarz w swym dziele zrobił z ciebie wiecznie obrażonego płaczliwego bachora.

MARVEL CIN… WRÓĆ… COMIC MONSTERVERSE

No dobra Lisowski, wspominałeś, że Godzilla nawala się z superbohaterami – tak, pojawiają się. Pierwszymi herosami walczącymi z Godzillą jest grupa superbohaterska The Champions – wiecie, ta drużyna, której komiks jest uznany za przykład kiepskiego komiksu superbohaterskiego. Już drżę z emocji. Potem pojawia się Fantastyczna Czwórka w historii, gdzie S.H.I.E.L.D. traktuje Godzillę cząsteczkami Pyma i ten zmniejsza się niczym w Incredible Shrinking Man. Klatka z małym Godzillą wpada do nowojorskich wód i tam potwór zaczyna powoli wracać do swych naturalnych rozmiarów. Po walce w muzeum z Fantastyczną Czwórką udaje się wysłać Godzillę wehikułem czasu do ery mezozoicznej. Tam Godzilla współpracuje z Moon Boyem i Devil Dinosaurem – jednej z kreacji Jacka Kirby’ego po jego powrocie do Marvela. Po przygodach w prehistorii potwór w dawnym rozmiarze wraca do czasów współczesnych, gdzie Avengers, S.H.I.E.L.D. Fantastyczna Czwórka i reszta walczą w nim w Nowym Jorku. Na bitwę łapie się nawet J. Jonah Jameson, który ze swego okna opieprza jaszczura prosto w pysk (o dziwo ten zamiast spalić go żywcem, to zachowuje się jak niegrzeczny palacz). Cameo ma też Spider-Man, który z daleka cyka bestii fotkę, by Jameson nie jęczał mu w robocie.

No, ale czy przez cały komiks Godzilla użera się tylko z S.H.I.E.L.D. i trzeciorzędnymi grupami superbohaterów? W końcu najbardziej znany jest z walk z innymi gigantycznymi potworami. Te  oczywiście się pojawiają, jednak nie są to klasyczne kaijū z Tōhō, gdyż jedyną restrykcją ze strony wytwórni był brak możliwości umieszczenia innych potworów z ich filmoteki. Z tego powodu zamiast potworów z Tōhō pojawiały się dziwaczne stwory, które Jack Kirby uznałby za niewypał. Nawet nie pojawiają te bardziej znane wielkie potwory z Marvel Comics. Od numeru #4 numeru Godzilla regularnie walczy z innymi wielkimi monstrami.

Niestety walk tych jest dość mało. Pierwszą toczą potwory stworzone przez Doctora Demonicusa, jednego z tych jednowymiarowych superzłończyców w głupim kostiumie. Koleś był genetykiem studiującym mutacje popromienne. W wyniku wypadku odbija mu, zakłada halloweenowy kostium i za pomocą radioaktywności kosmicznego meteoru przerabia zwierzęta na wielkie potwory, by te niszczyły zbiornikowce. Kiedy Godzilla zabija jednego z jego pupilków, doktorek przysięga mu srogą zemstę. Jak możecie się domyślać nic z tego nie wychodzi.

Następną bitwę Godzilla toczy z Red Roninem oraz Yetrigarem, powiększonym radioaktywnie sasquatchem. Tu znalazła się wg mnie zabawna rzecz – Dum Dum Dugan nie wierzy w istnienie yeti. No tak, kosmici są do uwierzenia, wielkie zmutowane potwory są do uwierzenia, bóstwa z innych panteonów jak najbardziej. Jakaś człekokształtna małpa w Himalajach? To przecież nonsens!

Po tejże walce Godzilla zostaje uprowadzony przez kosmitów, którzy chcą go przekonać do zniszczenia Mega-Monsters, kosmicznych potworów ich rywali niszczące wszystko na swej drodze. Kosmici wiedząc, że Ziemia jest ich następnym celem chcą ją ocalić. Nie wiem jak wy, ale mam wrażenie, że ci kosmici zwyczajnie mają gdzieś Ziemian i chcą wykosić konkurencję do ewentualnego podboju naszej planety. Mega-Monsters przybywają do Salt Lake City, gdzie Godzilla przy pomocy Red Ronina i S.H.I.E.L.D. w dość brutalny sposób zabija potwory.

Bitwa z Mega-Monsters w numerach #12-14 to ostatnia walka kaijū w tym komiksie, bo przez jego resztę Godzilla wciąż łazi i odbywa potyczki z bohaterami Marvela. I nie tylko. Zeszyty #15-16 opowiadają o tym jak Godzilla walczy z ranczerami, bo ci sądzą, że ten chce im zjeść trzody. Serio. Przecież to brzmi jak parodia gatunku. Jakaś ciekawą alternatywą był motyw z pomniejszonym Godzillą. Urocza była scena, gdy jakieś zbiry zaczepiają Roba i Godzillę noszącego płaszcz i kapelusz – definitywne przebranie, w którym żaden nowojorczyk cię nie rozpozna – idealne dla gadów! Żółwie Ninja to potwierdzą. Dziwne, że nie zwrócili uwagi na wystający ogon albo łuskowatą gadzią mordę. Chociaż w tym świecie istnieje taka postać jak Curt Connors vel Lizard, więc w sumie…

Nie będę udawał, że japońskie oryginały to Ojciec chrzestny, ale fabuła marvelowskiego Godzilli jest naprawdę kiepska i w mojej ocenie wiele razy zahacza o głupotę. A jestem dość tolerancyjny dla komiksów z tamtego okresu. Najlepszym podsumowaniem jej bolączek są ostatnie dwa zeszyty. Godzilla wraca z ery mezozoicznej do Nowego Jorku, gdzie czyni rozwałkę. Przybywają Avengersi oraz Fantastyczna Czwórka i wspólnymi siłami walczą z Godzillą. Dalej nie jestem w stanie kupić tego, że Godzilla jest nie do powstrzymania. Przypominam, że Thor był w stanie pokonać Fafnira z pomocą jednego młotka. Magicznego co prawda, ale wciąż młotka. I mam wrażenie, że dla superbohaterów ta bitwa to kolejny dzień w pracy. A mówimy o gigantycznym potworze, który równa miasto z ziemią. Właściwie nie, bo to wygląda jakby Godzilla grzecznie szedł ulicą i przypomniał sobie, że musi rozwalić jeden budynek. Trochę tych budynków pada, ale ludzie są w porę ewakuowani, a Avengers wszystko kontrolują i powstrzymują burzenie budynku. Gdzie tu jakaś stawka? Jameson normalnie powinien zostać usmażony żywcem albo zejść na zawał. A jakby tego było mało, to decydującą rolę ma Rob, który tym razem ma ból zadka o to, że wysłano Godzillę do prehistorii (zabić go – źle, zmniejszyć go – źle, wysłać w czasy, gdzie będzie szczęśliwy – też źle). W końcu Rob beczy, że Godzili nie zatrzyma się brutalną siłą, wybiega na dach budynku krzyczy do Godzilli. Ten jakimś cudem go dostrzega oraz zaczyna go słuchać. Rob przekonuje go, by nie niszczył miasta i odszedł w cholerę. I Godzilla… spełnia jego prośbę! Przypomina mi się finał odcinka Three Girls and a Monster z Atomówek. Z tą różnicą, że to było na modłę komediową. A tu zostało potraktowane na poważnie. Godzilla odpływa, a Robert wciąż ma jakieś pretensje. Na szczęście  tego drugiego już nigdy więcej nie widzimy.

Komiksowi wcale też nie pomagają ilustracje Trimpe’a, którego osobiście uważam za słabego rysownika. Nie powiem, parę niezłych paneli się znajdzie. Jednak większość to typowa wyrobnicza robota, a Trimpe często stara się nieudolnie kopiować Jacka Kirby’ego. Wizerunku Godzilli nie będę się czepiał, gdyż co prawda wygląda jak pierwszy lepszy dinozaur, ale wygląda też mniej więcej jak Godzilla. Ale już nie będę łaskawy na widoczne lenistwo i babole. Godzilla niby ma mieć 50 metrów, ale w jednym kadrze stoi obok Mostu Golden Gate, który ma 227 metrów wysokości, w związku z czym Godzilla powinien mierzyć ok. 300 metrów. A są sceny, gdzie odbywa interakcje z ludźmi. Albo Robert Takiguchi niby ma 12 lat, chociaż ja dałbym mu najmniej 17. Jak czytam ten komiks, to zawsze wyobrażam go sobie po mutacji głosu. Ale o ile Herb Trimpe jeszcze jako tako daje radę, to nie można tego powiedzieć o Tomie Suttonie, który zastąpił tego pierwszego na dwa zeszyty. Jego warsztat jest jeszcze gorszy i rysunki całościowo przypominają wyprodukowane na pół gwizdka bazgroły.

GDZIE ONI TERAZ SĄ?

Tōhō zaproponowało kontynuowanie licencji, jednak za wyższą cenę. Marvel widząc średnią sprzedaż komiksu ofertę odrzucił i seria została anulowana. Ale to nie oznacza, że Godzilla zniknął ze świata Marvela. Co to, to nie. Jeden z jego antagonistów, Doctor Demonicus wrócił w zeszytach Iron Man (vol. 1) #193-194 i 196, gdzie używa jednego Time-lost dinosaur, by mu służył w walce z West Coast Avengers. Potwór ten jest określany jako największy oponent Demonicusa, któremu udało się go zmutować i zrobić z niego swego ochroniarza. Można domyślić się, że chodzi o Godzillę. Jako, że Marvel nie posiadał już praw do potwora zmodyfikował wizerunek Króla i nigdy nie zaadresował go po imieniu. Zmutowany Godzilla pojawił się jeszcze w The Thing (vol. 1) #31. Na powrót Godzilli do świata Marvela trzeba było czekać, aż do 2007 roku, kiedy ukazał się w Mighty Avengers (vol. 1) #1 jako jeden z potworów w służbie Mole Mana. Tym razem Godzilla już nieco bardziej przypomina japoński pierwowzór, jednak wciąż jest bezimienny.

Ostatni raz w Marvelu pojawił się dwa lata później Uncanny X-Men #506-507,gdzie wygląda jak zielony kuzyn Beasta z okresu, gdy ten był kotołakiem. Od tego momentu był nazywany Lewiatanem. Powrócił także doktor Takiguchi, który umieścił bestię na Kunaszyrze na Wyspach Kurylskich. Kiedy X-Club przybył na Kunaszyr, aby rekrutować Takiguchiego w ich dążeniu do odtworzenia rasy mutantów po Dniu M. Ten wziął ich za rosyjskich agentów próbującymi włączyć wyspę dla Rosji. W panice Takiguchi uwolnił Lewiatana. Jako, że jego skóra jest nie do przebicia, należący do X-Club Angel przyjmuje formę Archangela i leci prosto w usta Lewiatana, odcinając mózg od kręgosłupa ostrymi jak brzytwa skrzydłami, zabijając Lewiatana na miejscu (a Robert zapewne schodzi na zawał :)). I tak Godzilla zakończył karierę w Marvel Comics, by podpisać korzystniejszy kontrakt z IDW. Samo uśmiercenie jest kuriozalne w kontekście serii z lat 1977-1979, bo Angel wchodził skład The Champions, którzy walczyli z Godzillą. No dobra, był trochę słabszy, ale… wystarczyło po prostu wrzucić coś ostrego do paszczy gadziny i problem byłby z głowy. Tymczasem S.H.I.E.L.D. tarabaniło się z jakimiś dziwacznymi gadżetami.

Warto nadmienić, że Godzilla w tych zeszytach dostał nowy origin story przecząc wersji z Godzilla: King of the Monsters. Otóż okazuje się, że Godzilla/Lewiatan nie został wybudzony próbami jądrowymi, ale to doktor Takiguchi stworzył Godzillę w swym laboratorium. Na początku mówiłem, że tylko on sprzeciwiał się w/w próbom. W serii Godzilli opowiadał także, że ironicznie tylko on przeżył pierwszy atak potwora. Kurde, ten retcon czyni z niego wyjątkowego drania. Ewidentnie skłamał nt. pochodzenia potwora, zataił prawdę, postawił swych rodaków w dość negatywnym świetle i zgrywał świętoszka zatroskanego o losy ludzkości. Ale pochwalę, że wymazano  idiotyczny ruch scenarzysty z oryginalnej serii komiksowej o Godzilli, zgodnie z którym Japończycy świeżo po Hiroszimie i wypadku Daigo Fukuryū Maru są nadal chętni do zabawy w próby atomowe.

Podsumowując – Godzilla w wykonaniu marvelowskim nie jest udaną interpretacją Króla Potworów i seria nie zadowoli fana kaijū, zaś miłośnicy Marvela też nie mają tu czego szukać. A dodatkowo nie tworzy większego impaktu dla świata Marvela. Wydarzenia z Godzilla: King of the Monsters nie są wspominane w innych seriach, dwie rasy kosmitów z numerów #12-14 nigdy się  potem nie pojawiają. By jednak być szczerym, Doctor Demonicus pojawiał się kilkukrotnie jako przeciwnik Avengers oraz w Shogun Warriors, innym licencjonowanym komiksie Marvela, a także miał udział w evencie Dark Reign. Z kolei Red Ronin pojawiał się na łamach Avengers i Wolverine (vol. 2) jako antagonista naszych herosów. Jednak obaj nie byli już potem związani w żaden sposób z Godzillą, a jedynie ogólnie ze światem Marvelem. 

Komiks rekomenduję jedynie najbardziej zapalonym fanom kaijū i Marvel Comics jako swego rodzaju ciekawostkę. I jako dodatkową ciekawostkę powiem, że komiks Marvel Comics nie był jedyną amerykańską wersją Godzilli z końcówki lat 70. XX wieku. Ale to już inna historia…

Majowe nowości od Ongrysa

Nagroda Polskiego Stowarzyszenia Komiksowego [nominacje]