Szczerze uwielbiam oglądać aktorskie remake’i od Disneya. Ogólnie lubię pisać o beznadziejnych filmach, bo zamiast pisać z trudem rozprawki pełne ogranych słówek z klucza „dobry, świetny, znamienity”, mogę z lubością kopać leżącego gniota i przywalać się nawet do najmniej istotnych szczegółów. A aktorska wersja perypetii syrenki Ariel ma co dostarczać.
Animowana Mała syrenka z 1989 roku nigdy nie była moją bajką – typowy dziewczęcy produkt niekoniecznie pod moje chłopięce gusta. Na serialowy prequel rzucałem okiem i powiązane książki też przeczytałem. Sam film dopiero ujrzałem pod koniec gimnazjum wraz z siostrą i był w porządku. Od tego czasu film widziałem dwa razy. Raz na Disney Channel i drugi raz, dwa lata temu, już w oryginalnym języku. To bardzo dobry film, aczkolwiek słaba ekranizacja oryginalnej baśni Hansa Christiana Andersena wypaczająca jej przesłanie. I już wtedy czułem, że nadchodzący remake, jak większość jego kolegów po fachu, będzie niezdatny do oglądania.
Pierwsze ujęcie i już mnie film podminował. Czym zaczął? Cytatem Andersena o tym, że syreny nie mają łez i dlatego więcej cierpią. <Autocenzura>. <Autocenzura>! Już oryginalna animacja mocno lała na wszystko, czym była baśń Andersena, ale nie była tak bezczelna, żeby oznajmiać widzom, że to coś będzie bliskie duchu Duńczyka. Szczególnie że to typowy disneyowski aktorski remake przenoszący większość 1:1 z animacji. I nikogo nie zaskoczę, że kończy się tak samo jak animacja, czyli happy endem i związkiem głównej pary.
Krótkie wprowadzenie dla tych, którzy nie widzieli oryginalnej animacji: tytułowa syrenka, czyli Ariel jako zbuntowana nastolatka pragnie wynurzyć na powierzchnię wody i poznać świat ludzi, co stoi w sprzeczności z zakazami Trytona, jej ojca, króla tutejszych mórz, a także gatunkowisty uważającego ludzkość za wszystko, co najgorsze. Ariel zakochuje się ludzkim księciu Eryku i zostaje człowiekiem w wyniku umowy z morską wiedźmą Urszulą. W remake’u podobnie. Jak wspominałem film kopiuje toczka w toczkę szkielet oryginału, bez zrozumienia co tam działało i jak dokonuje własnych zmian, w 90% wychodzi mu to na złe i animacja bije go na głowę.
W 1989 roku z perspektywy Trytona i jego poddanych ludzie są zagrożeniem, bo ci traktują ryby jako pokarm. Z drugiej strony ci są neutralni i w połowach nie ma żadnej złej myśli Ot, natura — to jakby mieć za złe, że wilk zjada dzikie kopytne. Więc fascynacja Ariel nieznanym światem jest zrozumiała. I o ile w animacji Tryton był uprzedzony, tak w remake’u jest to zasadne — w pierwszej scenie dostałem paskudnych rybaków polujących na ryby harpunami, co Erykowi się nie podoba (gdyż jak wiadomo XIX wiek to złota era świadomości ekologicznej, szczególnie wśród elit). Także ludzie zanieczyszczają rafy koralowe wrakami okrętów, wciskając tym samym doklejone na ślinę przesłanie ekologiczne, jak my ludzie szkodzimy (a i tak w następnym mainstreamowym filmie Hollywood zrobi z wilka szarego krwiożerczego ludojada).
Remake też popełnił podobny błąd, co ten kiepski prequel animacji pt. Dzieciństwo Ariel — gdy syrenka była dzieckiem, jej matka zginęła z rąk ludzi, stąd owy zakaz wypływania na powierzchnię. Kiedy Tryton kłóci się z nią to za każdym razem mówi jej o losie jej matki, to samo jej starsze siostry. A Ariel: „Nie wszyscy ludzie są źli”. Nie jestem psychologiem, ale sądzę, iż Ariel jako dziecko powinna nabrać awersji do ludzkości, która wywołała traumę, jaką jest utrata matki. I awersja ta powinna się wzmóc w wieku nastoletnim, gdy szczyt zacietrzewienia jest najsilniejszy. Tym samym remake czyni ją jeszcze głupszą i bardziej egoistyczną niż to było w oryginale, bo świadomie naraża swój świat na kontakt ze szkodliwym i niebezpiecznym gatunkiem. To samo robi z ludzkim światem. Gdy już jako człowiek popędza cuglami konie, to omal nie przejeżdża zioma z osłem, rozbija targowisko i generalnie jest piratem drogowym, gdy w animacji narażała jedynie Eryka gdzieś w puszczy (a i tak zaimponowała mu brawurą, gdy w rimejku miał minę typu „o matko, kto jej dał prawo jazdy?”). Mało tego, nie ma ona więzi z rodziną. W animacji jak Urszula prezentuje warunki umowy, pierwszą myślą Ariel jest, że już nigdy nie będzie mogła żyć z rodziną. Co oznacza, że mimo wyrządzonej przez ojca krzywdy, nadal go kocha. W rimejku wycofuje się po całkowitym przedstawieniu umowy, ale decyduje się na deal, gdy Urszula przypomina jej okrutne słowa ojca (o Trytonie będzie jeszcze mowa).
Dodatkowo brak jej charyzmy i przebojowości charakteryzującej animowaną Ariel. Tamtą wówczas chwalono jako duży progres w stosunku do poprzednich disneyowskich księżniczek — jest odkrywczynią, łamie zasady ustanowione przez patriarchat, wielokrotnie opuszcza dom i przede wszystkim to ona pierwsza ratuje księcia — i to dwa razy. Także to nie tak, że nastoletnia miłość do Eryka to główny powód zostania człowiekiem. A Part of Your World jasno dawał do zrozumienia, że chce być częścią świata ludzkiego, nim spotkała Eryka. Po zawarciu paktu z Urszulą szybko przejmuje inicjatywę w poznaniu księcia. W remake’u nim to się stanie, jest cała sekwencja jak wyciąga ją rybak i zawozi do zamku, ta ogląda ciemniejszą stronę ludzkiej kulturę, w tym namalowane ryby na hakach (ludzie nie są źli, co dziewczyno?). A gdy orientuje się, że nie mówi to… łapie doła i do Eryka podchodzi jak pies do jeża. Kiedy w animacji Ariel jeszcze przed zawarciem paktu miała świadomość, że bycie niemową to poważna przeszkoda, którą od razu przezwycięża przy pierwszym spotkaniu z Erykiem i wykorzystuje każdą okazję do zdobycia jego serca, co jej się udaje. I najważniejsze — rysunkowa Ariel była lepszą aktorką od Halle Bailey. W animacji urażona Ariel pierwszą kłótnią z ojcem robi smutną minkę powstrzymując się od łez i gwałtownie odpływa. Berry ma ciutkę zmarszczone brwi i odpływa. A gdy Eryk jest pod wpływem Vanessy, znowu animacja Ariel była lepsza w przekazaniu targających ją emocji niż Bailley i durna reżyseria. Wiecie, że nie dali ujęcia jak Ariel reaguje na ponowne danie jej nóg!?
Przyznaję jednak, że w przypadku tego remake’u aż tak nie zepsuto disneyowskiej księżniczki jak w poprzednich. I także to nie ona padła najgorszą ofiarą scenariuszowej indolencji. Są to jej staruszek i krab Sebastian. Ten szczególnie ucierpiał, m.in. aktorsko, bo Seba brzmi tu jak gangsta joł-jołek, gdy Samuel E. Wright brzmiał dość naturalnie. Co gorsza, remake wycina go z wielu scen poznawania ludzkiego świata przez Ariel, w tym ratowaniu Eryka. W animacji dlatego odczuwał presję z powodu złożonej Ariel obietnicy, że jej nie podkabluje, a jednocześnie nie chciał narażać się mocodawcy. Gdy pękł przed Trytonem, to tragedia Ariel nabrała większego wymiaru, gdyż zdradził ją przyjaciel i przy pójściu do Urszuli miała do niego urazę. W remake’u donos tak nie wybrzmiewa, bo obietnicy nie było, a Ariel nie ma z Sebą dużej interakcji. Aha, w animacji Sebastian musiał stalkować Ariel na własne życzenie, bo wymądrzał się „Gdybym ja miał dzieci, to bym”. Kiedy w remake’u został do tego zmuszony przez Trytona będącego definicją mema „Look how massacred my boy!”.
Tryton w animacji niczym książę z Pięknej i Bestii na pierwszy rzut oka zachowuje się jako ten zły , ale twórcy ciągle dawali te niuanse udowadniające, że to w gruncie rzeczy w porządku gość, szczerze kochający swe córy, zwłaszcza Ariel. Jak ma miejsce pierwsza sprzeczka z Ariel, stara się rozmawiać ze spokojem i wybucha dopiero, gdy dowiaduje się o kontaktach jego córy z ludźmi. I po owej sprzeczce martwił się, że może traktuje ją za ostro. Podobnie w drugiej kłótni będącej katalizatorem do paktu z Urszulą. Tryton Javiera Bardema to tyran mówiący z tą samą grobową miną i monotonnym głosem. W animacji nim każe Sebastianowi śledzić Ariel, to wpierw się zastanawia i z ironią w głosie daje krabowi nową funkcję jednocześnie ucierając mu nosa. W remake’u Tryton bez zastanowienia każe to zrobić Sebastianowi z głosem nieznoszącym sprzeciwu. Choć w oryginale Tryton był cholerykiem, był bardzo ludzki i świadom swych słabości. Gdy rozwalił ludzkie zabawki Ariel, OD RAZU zrozumiał, że przegiął i spaprał sprawę jako rodzic. A w remake’u ze stoicką miną i głosem psychopaty mówi Never leave again. Goń się filmie! Nie muszę mówić, że Bardem chciał to odbębnić, by mieć na rachunki, a rysunkowy Tryton miał więcej ekspresji.
Odnoszę wrażenie, że twórcy tego gniota nie oglądali oryginału tudzież nie zrozumieli niektórych aspektów. Najlepszym przykładem są piosenki — w nowej wersji Under the Sea prócz Sebastiana jedynym śpiewakiem jest… Ariel — nosz <Autocenzura>! Under the Sea polegał na boomerskich gadkach Sebastiana o wspaniałości świata, który Ariel zna ona do obrzydzenia i miała to w nosie. A w rimejku zachwyca się morską fauną, jakby to świat syren widziała pierwszy raz. I zostaje do końca, gdy w animacji zwiała po angielsku w trakcie 3/4 piosenki. Jestem również zdziwiony, że z piosenki nie usunięto rzekomo problematycznych słów, jak kto zrobiono z Poor Unfortunate Souls i Kiss the Girl.
Kiss the Girl zmodyfikowano, ponieważ Eryk pocałował swą lubą bez jej zgody. W animacji Ariel pierwsza inicjowała rozpoczęcie pocałunku od Eryka, ale on był zbyt nieśmiały, żeby tego dokonać. To właśnie dlatego Sebastian zaaranżował tę chwilę, aby zachęcić Eryka do spełnienia tego, czego Ariel CHCIAŁA. To nie było tak, że przedstawiano, jakby Eryk zmuszał się do czegokolwiek wobec Ariel, jakby ci dwoje nie byli już w sobie zakochani i nie pragnęli siebie nawzajem. Nawet można argumentować, że to Ariel cały czas wykorzystywała Eryka, by się w niej zakochał. Czy ktokolwiek kiedykolwiek zapytał o JEGO zgodę?
W Poor Unfortunate Souls z kolei wywalono wszelakie elementy, żeby Ariel użyła kobiecych wdzięków, bo faceci nie lubią paplających bab, bo rzekomo uczy dziewczynki seksualizacji i, że… <Autocenzura po raz kolejny> Czy ktoś zapomniał, że Urszula to manipulantka i ZŁOCZYŃCA, więc z zasady nie powinno brać jej słów (które jednak były w ironicznym tonie) za pewnik!? Tak zrobiła animowana Ariel, ponieważ zdobyła Eryka swą osobowością, a nie kręceniem tyłkiem. No i Urszulę spotkała ładna kara za dawanie dziewczynkom złych wzorców, gdy na niedoszłym weselu Max dziabnął ją w pupsko, element eksponowany podczas słów „body language”.
Z kolei jak pojawiają się dodatki, to zwykle są zbędne. Eryk w tej wersji jest sierotą, zaadaptowaną przez królową karaibskiej Nibylandii. Serio? Animacja też nie pokazywała jego rodziny, ale można założyć, że wyspa, na której mieszka to jakaś prowincja/kolonia, którą zarządza w imieniu korony. Jeszcze dostał specjalnie własny utwór muzyczny, który niczym w aktorskiej Pięknej i Bestii brzmi jak spoof wszystkich kawałków pokroju I want more. Co również jest zbędne, ponieważ oryginalny Eryk był pierwszym disneyowskim księciem z osobowością, a nie narzędziem fabularnym, a chociażby dziejący się po Kiss the Girl kadr, gdzie tęskno patrzył w morze mówi więcej o jego charakterze i uczuciach niż wspomniana piosenka. I jak mowa jeszcze o dodatkowej muzyce to w scenie jak Blaga daje niusy o żeniaczce Eryka, to w remake’u został przekazany formie gwałcącego uszy rapu.
Byłem ciekaw, jak zrobią zakończenie walki z Urszulą, bo z perspektywy czasu niektóre aspekty oryginału krytykowano. Podczas niedoszłego wesela to ona szarpała się z Vanessą/Urszulą, więc słusznie przeczuwałem, że tym razem to Ariel pokona osobiście Urszulę. Nie miałbym z tym problemu, gdyby nie zrobili tego od tyłka strony. Złośliwie powiem, że Ariel głównie robi po to, by ratować swego gacha. Progresywni jesteśmy, ale i tak musimy wypełnić swoją rolę w patriarchacie. Także skąd zna ona umiejętność poruszania się okrętem? Nie pamiętam, żeby była scena jak Eryk zaprasza ją na okręt i uczy ją obsługi koła sterniczego. Bo tak to przypomina te kiepskie familijniaki z lat 90., w których bohater dziecięcy ogarnia jak używać samochodu lub specjalistycznego sprzętu. Scena jest o tyle też gorsza, że odbyła się kosztem rozwoju innych postaci. Gdy jest finito Ariel mówi ojcu, że nie tylko ona go uratowała, ale i Eryk. Który prócz niecelnego rzutu harpunem nic nie zrobił! Nawet nie miał udziału w ratowaniu Trytona! Przypominam, że wcześniej animowany to Eryk był damą w opałach i w końcu odpłacił się Ariel, udowodniając Trytonowi, że jednak ludzie nie są źli. Dodatkowo w remake’u Tryton w tej wersji nie zmienia się w polipa, tylko… ginie na popiół, a po zabiciu Urszuli zmartwychwstał i nie miał okazji być świadkiem bitwy. I zawierza ot tak Ariel, która go wcześniej robiła go w jajo.
I to najlepsza pora na odniesienie się do słonia w pokoju. Ariel w tej wersji zagrała czarnoskóra osoba. Gdy to ogłoszono, przyjąłem to z zadowoleniem, bo oznaczało, że nie będzie niewolniczego kopiowania animacji i będzie jakiś pomysł, skoro zdecydowano na tak kontrowersyjny casting. Wszystko rozwiał zwiastun, gdzie Ariel, nie licząc koloru skóry, jest taka sama jak w animacji. Po seansie z kolei mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że casting ten był efektem cynicznej kalkulacji. W międzyczasie zaliczyłem inne aktorskie remake’i Disneya i wtedy mnie olśniło. Każdy protagonista został popsuty względem animowanego pierwowzoru i często kłóci się z oficjalną wykładnią o „poprawkach”. Z Belli zrobiono idiotkę porzucającą feministyczne ideały na rzecz agresywnego incela, Dżasmina grzmi o byciu szefową i w praktyce siedzi cicho bezradnie, a „silną i niezależną” Cinderellę osobiście uwalnia królewicz. Co było nie tak z aktorską Ariel, już pisałem. Tym razem Disney wpadł na genialny trik. Oni teraz specjalnie zmieniają co niektórym postaciom etniczność, bo wiedzą, że live action odpowiedniki są dużo gorsze na poziomie scenariusza od animowanych oryginałów, a teraz Disney wszelką krytykę może sprowadzić do „jesteś rasistą i głosujesz na Konfederację!”. Na dodatek blackwashing to darmowy marketing – wiadomo, kontrowersje zawsze są w cenie.
I proszę was — nie wierzcie Disneyowi, że oni chcieli kogoś z dobrym wokalem, że nie chodzi o etniczność, że pierwszy cośtam w historii, że reprezentacja i „mamy dowody, że dziewczynki chcą się utożsamić” (po występie Danny’ego Slaskiego krytykującego Powrót Batmana nie ufam w sankcjonowane przez mainstream „reakcje dzieci” i jakoś mam wrażenie, że tego typu opinie są bardziej wiarygodne). Disney wiedział, że lud nie lubi zmian (co widać po tych remake’ach). Na pewno w zarządzie wiedzieli, że wśród krytyków będą faktyczni rasiści (będący tak naprawdę lichym procentem) i Bailey będzie przysłowiowym powieszonym Cyganem, a oni wjadą cali na biało i będą sygnalizować cholerną cnotę. Skoro nie chodzi o kolor, to czemu Ariel wiernopoddańczo ma design co z animacji? Aktorski Piotruś Pan też nie jest rdzennym Europejczykiem, ale nikt farbował mu włosów na rudo, a Błękitna Wróżka nie była żenującą kopią animacji (pięknie. Ten gniot sprawił, że za coś chwalę Pinokia Zemeckisa). Czemu nie ma czarnego ojca, tylko białego? Po co oszpecili tę aktorkę tymi ohydnymi dredami, których kolor nie odznacza się na tle skóry (ano jakoś uzasadnić rudy kolorów włosów u nie-białej kobie… syreny. Jakby taka Rihanna nie istniała). No wiadomo, progres progresem… ale kasę na nostalgii trzeba trzepać.
Także nie podoba mi się argument pt. „Syreny nie istnieją. Szachmat!” / „to fantasy. Przeszkadzają ci czarni Francuzi, a że są tam wilkołaki, to już nie?”. Oznacza też, że jak będę kręcił film na podst. zuluskiej mitologii i w roli analogicznego magicznego stworka zatrudnię białego aktora, to nie zostanę odsączony od czci i wiary, „bo tikoloshe nie istnieją”. Albo, że pół wioski zuluskiej będzie biała. Często pachnie mi hipokryzją, ponieważ często te same osoby oburzają, gdy w aktorskim Aladynie pojawił się Billy Magnussen czy ostatnia kontrowersja z castingiem Nani w aktorskim Lilo i Stitch. Zresztą wyobraźmy sobie, że wszelkie istoty fantastyczne podobne do ludzi istnieją naprawdę (a takimi są syreny, które nie były przedstawiane jako Potwory z Czarnej Laguny). I dużym prawdopodobieństwem jest to, że one i ludzie z tej samej szerokości geograficznej wyglądałyby podobnie. Syrena z Danii byłaby biała jak rdzenna Dunka, syrena z Kongo byłaby czarna jak rdzenna Kongijka. Tak samo na Karaibach, gdzie dzieje się remake, czarne syreny nie byłyby naturalne i Ariel (i reszta syren) powinna być Tainką lub Karibką, bo tam czarni ludzie nie są rdzenni i znaleźli się w dość mało fajnych okolicznościach – no chyba, że jedną z istotnych gałęzi gospodarki Atlantyki był handel niewolnikami :P.
I tu warto poświęcić uwagę, jak kiepski jest syreni worldbuilding. Że Ariel ma białego rodzica ma sens, bo sama wygląda na mieszaną etnicznie. Tylko czemu reszta sióstr Ariel mające wspólnego ojca i wspólną matkę jest… RÓŻNORODNA ETNICZNIE!? Bajka bajką, ale biologii się nie oszuka! Eryk ma to usprawiedliwienie, że jest adoptowany, ale w przypadku cór Trytona nie jest to wyjaśnione. Czy ktoś z rodziców Ariel stosuje wielożeństwo bądź zdradza (co raczej nie chodziło o to familijnemu Disneyowi)? Może mają jakiegoś nadwornego zapładniacza? Czytałem, że każda z córek ma niby reprezentować siedem mórz i to legitne, ponieważ każda będzie zbliżona do etniczności ludzkich lokalsów. Oczywiście to bzdura, bo wiadomym jest, że chodziło o klepanie po pleckach. I teoria upada, ponieważ mamy strażników Trytona, który jest jeden biały, a drugi czarny jak z Afryki subsaharyjskiej, a w finale pojawiają się syreny każdej możliwej rasy. Społeczeństwo syren tak jak w oryginale działa jak to ludzkie – chodzą do pracy, mają rodziny, ich mobilność ogranicza ciało, a specjalistyczne czary znają nieliczni. Więc nie ma mowy o jakichś mitologicznych czarach marach. Tak samo jest motyw, że Urszula jest siostrą Trytona (wiem, było to było pierwotnym zamiarem twórców filmu z 1989 roku. Aha, w filmie nie ma to żadnego znaczenia dla fabuły). Nie jest wyjaśnione dlaczego Urszula ma macki zamiast rybiego ogona. No i gdy ujawnia się nam królestwo Trytona, to rany – co za bieda. Zamek Trytona to ledwie zabudówka, a społeczność syren to Tryton, jego siedem córek i dwóch strażników. I mnie osobiście rozwala, że rybie łuski u syren kończą się na torsie i ponownie pojawiają się w okolicy biustu. W ogóle względem animacji to postacie fantastyczne mają więcej pozakrywanego ciała. 2023 rok – liberalizm obyczajowy ma się coraz lepiej, chętnie się otwiera na różnorodność, a tu jest się pruderyjnym jak za czasów Kodeksu Haysa i to od animacji w kategorii G.
Czy coś mi się podobało? Możecie się zdziwić, ale tak. Dobrze przetłumaczone projekty postaci zwierzęcych — cieszy mnie, że nie tak jak w Pinokiu Zemeckisa twórcy byli bliżsi zwierzęcej anatomii. Trzecia z nowych piosenek, śpiewana przez Ariel na powierzchni ziemi, choć zbędna i sprawiająca u mnie wrażenie ulepszenia nowej Ariel, tak jest melodyjna i tu Bailley wypadła dobrze. I Eryk w tej wersji nie został zepsuty. Podoba mi się, że on też czuje się związany przez izolację w zamku i chce szerszego świata, więc można uwierzyć, że dlatego Ariel z nim chce być. No i McCarthy wypada dobrze jako Urszula.
Ale tak poza tym Mała syrenka 2023 to emanacja najgorszych remake’ów Disneya. Nie jest to najgorszy z nich, bo wciąż istnieje Pinokio Zemeckisa. Wciąż jednak jest w osobistej czołówce. Szczególnie za to obrzydliwe sygnalizowanie cnoty i zwalania na różne -izmy. Omijać szerokim łukiem i dać kolejną szansę rysunkowemu pierwowzorowi. Najlepiej zostawić to na morza dnie.