Uwaga! Niniejszy artykuł zawiera spoilery!
Naprawdę na cholerę to oglądam? Doskonale wiedziałem, że to będzie słaby film, niemający nawet startu do kultowej animacji z 1940 roku. Także Robert Zemeckis po innym niepotrzebnym remake’u tym filmem nie zrehabilituje się reżysersko. Jednak zobaczyłem. Miałem ciutkę nadzieję, że ten remake może będzie miał jakiś minimalny plus. Nawet nie oglądałem przed nim oryginału, bo ten w dzieciństwie oglądałem niezliczoną ilość razy i znam go na pamięć. Niestety, nadzieja jak zwykle jest matką głupich.
Obecne disneyowskie remake’i (i przy okazji ich pierwowzory) jakiś czas temu oglądałem – naprawdę dobre bądź oglądalne to były ze trzy i pół jednego, a reszta to kupsztale do wysłania na Słońce. Aktorskiemu Pinokiowi byłem skłonny dać szansę. Pierwsze – szedł bezpośrednio na streaming, więc nie musi przypodobać się ogłupionej nostalgią widowni i może być swobodniejszy w adaptacji. Taki był Zakochany kundel, mimo że miał sporo głupot (międzyrasowe małżeństwo na Południu USA w czasach, gdy takowe były zakazane? Niezła bajeczka!) okazał się spoko. Po drugie – animowany oryginał ma 82 lata na karku i jednak zestarzał się narracyjnie. A sama powieść Carla Collodiego przez swą epizodyczność nadaje się bardziej na serial. Te stare animacje robione jeszcze za życia samego Walta przy swych remake’ach wymagały zmian i to ich aktorskie wersje były najlepsze. Dobra, Dumbo Tima Burtona był do kitu, ale to wyjątek potwierdzający regułę. Potem przyszły zwiastuny, które sprowadziły mnie na ziemię. Jak i sam film, który jak resztę aktorskich remake’ów obejrzałem w oryginalnym języku.
Liczyłem naiwnie, że Disney do wariantu loga weźmie ten z aktorskich Króla Lwa i Księgi dżungli. Była tradycyjna animacja i to w stylu oryginalnego Pinokia – o ile do ww. tytułów nie pasowała, to tu byłaby idealna. Nie – dostałem najbardziej CGI-owego CGI-animka będącym leniwym odniesieniem do animacji. Który potem jeszcze remake’uje narrację z Nowych szat króla.
Wszelkie kopiowanie wszystkich możliwych momentów na zasadzie „tak było w oryginale/do odhaczenia” bez chociaż zrozumienia, dlaczego tam to działało. Chociażby Pinokio wygląda DOKŁADNIE TAK SAMO jak w animacji. To jest już najwyższy szczyt lenistwa Disneya! Inne remake’i choć też korzystające z ikonografii oryginałów przynajmniej dawały coś od siebie. Wpieniony tym bardziej jestem, bo sądziłem, że aktorski Pinokio pójdzie jednak innym torem, z racji tego, że fabuła to zlepek różnych epizodów i ma jednak wiele rzeczy, które średnio by się sprawdziły w aktorskiej adaptacji. Dotyczy to szczególnie projektów części postaci.
Szczerze zastanawiałem się, jak przedstawią świerszcza, lisa i kota, gdyż w wielu adaptacjach zwykle byli to aktorzy w umownej charakteryzacji. Jedyne zwierzęce przedstawienie, jakie kojarzę, to Pinokio z 1996 roku (którego twórcy chcieli pierwotnie zrobić pod szyldem Disneya, ale ten jeszcze nie był odtwórczy), gdzie jest CGI-świerszcz i niektórzy mogą narzekać na uncanny valley. Od Zemeckisa dostałem bezczelną zrzynkę wyglądu z animacji. Tyle że tamten projekt pasował do stylu animacji, a tu Świerszcz wygląda jak uciekinier z wyspy doktora Moreau. Podobnie Lis i Kot. Mało tego, nawet Cleo zamiast być zwyczajną rybką wygląda tak samo jak w animacji, tylko tam bardziej antropomorficzny wygląd pasował do stylu, tu wygląda jak kolejny eksperyment szalonego naukowca. By zobrazować twórcze lenistwo Disneya i Zemeckisa, oryginalny Hipolit Świerszcz nim przeszedł do animacji, to miał kilka szkiców koncepcyjnych zbliżających go do konika polnego, aż w końcu stał się całkiem antropomorficznym stworkiem, który przypadnie do gustu widowni. Czegoś takiego tu zabrakło w remake’u. Z perspektywy czasu to doceniam aktorską Piękną i Bestię, bo choć to kiepska rzecz, to w przypadku wyglądu ożywionej służby nie trzymali się niewolniczo animacji i ich projekty pasują do świata przedstawionego. Odnośnie jeszcze tytułowego bohatera, gdy Gepetto mówi, że ta mocno stylizowana, groteskowa marionetka wygląda jak prawdziwe dziecko, to myślałem: „Co ty bredzisz stary dziadygo?”
Film też jest jednocześnie zbyt wierny i zbyt swobodny. Pewnie kojarzycie kontrowersje związane z powodu wyboru aktorki na Błękitną Wróżkę. Prawda jest taka, że nawet gdyby wróżka była białej rasy to i tak nie ma znaczenia, bo scenariuszowo została położona. Od animowanej wersji biła nadnaturalność, wiedza co ma zrobić – tu wygląda jak osoba, która przyszła z ogłoszenia o pracę i dostaje CGI-skrzydła i różdżkę. Oraz jest najwyraźniej stażystką, bo z początku mało ogarnia. Zjawia się też tylko w tej scenie i tyle się ją widzi (zresztą remake wiele razy tak robi z postaciami), co też dużo mówi o zapewnieniach Disneya o potrzebie tzw. reprezentacji.
Odejście od pierwowzoru tam, gdzie nie trzeba, szkodzi też przesłaniu filmu, jak i samej powieści. Tam było jasne – Pinokio robi coś niewłaściwego i zostaje za to ukarany. Np. tu jak w animacji bohater początkowo przystaje na propozycję lisa bycia aktorem, ale w przeciwieństwie do niej słucha Hipolita i jednak idzie do tej szkoły. Lecz jej dyrektor go wyrzuca, bo kukiełkom wstęp wzbroniony (przy okazji, nie powinien on wezwać księdza do wypędzenia demona z opętanej zabawki?). I jednak decyduje się na ścieżkę aktorską. Więc gdzie tu lekcja? Dalej. W animacji długi nos był objawem kłamstwa powiedzianego w desperacji. Przez brak Błękitnej Wróżki Pinokio nie ma powodu kłamać, ale używa nosa, by dostać do zawieszonego klucza klatki. Czyli tym razem kłamanie jest w porządku?
Kolejny zbędnym elementem okazało się danie Stromboliemu wyzyskiwanej pracownicy, która jak sądziłem, że będzie jakimś ludzkim przebraniem Błękitnej Wróżki, jak to bywało u Collodiego. Byłby to jakiś zamysł. Byłem także przekonany, że to ona uwolni uwięzionego Pinokia, ale nie. Zrobił to Świerszcz jak częściowo w animacji. Mam wrażenie, że postać ta miała jedynie jako triple combo dla reprezentacji, by Disney się chełpił swą fasadową progresywnością. Z kolei wątek, żeby porozumiewała się z Pinokiem za pomocą marionetki, też w zasadzie jest idiotyczny, bo polega na tym, że pajacyk nie czuje się komfortowo przy ludziach. Mimo że pracownica od początku była dla niego sympatyczna i widać, że to dobra osoba.
Remake jest znacznie dłuższy, a jednocześnie zasuwa ze scenami. Pinokio dopiero co ucieka Stromboliemu, a tu nagle porywa go Woźnica bez wstępu i zapowiedzi, kim on jest. Podobnie jak aresztowanie Stromboliego w jednosekundowej wstawce, bo tak zdecydował scenariusz celem uciszenia głosów o tym, że tak jak w animacji żadnego z czarnych charakterów nie ukarano.
Choć disneyowski Pinokio był MOCNO ugrzeczniony w stosunku do powieści, to wciąż jakimś cudem okazał się mroczny i niekiedy nieprzyjemny. Połowa akcji dzieje się w nocy, ulice są puste, statyści rzadko się pojawiają. O strasznych momentach nie mówiąc. Jak się spodziewałem, remake jest zbyt ugrzeczniony. Nie mam tu na myśli braku tytoniu i alkoholu na Wyspie Radości. Gepetto wypalający fajkę przed snem czy łażący z pistoletem, który miał pod poduszką? Nie ma. Hipolit też stracił swój charakter, bo tu jest bardzo kompetentny jako sumienie i to wzór cnót. W animacji dzięki temu, że nie był idealny, bliżej było mu do wiarygodnym. Miał trafne spostrzeżenia nt. ludzkiej natury (Po co aktorowi sumienie?), ulegał swym słabostkom, nie był służbistą, a też potrafił zwyczajnie się wściec na kolejny przejaw naiwności swego podopiecznego. No i tytułowy bohater. Disneyowski pajacyk był znacznie sympatyczniejszy od książkowego, ale wciąż realistycznie się zachowywał. Potrafił złamać przyrzeczone słowo, kłamał ze zwyczajnego wstydu, nie miał problemu z uczynieniem złego uczynku. Dzięki czemu też lepiej wybrzmiewały jego kary od losu. Tutaj? Idealny od początku. Gdy trafia na Wyspę Radości, od razu wie, że to jakiejś złe miejsce i nie ulega pokusom. A i tak staje się oślopodobnym mutantem. Znowu, źle podana lekcja, bo animacja (i książka) ustalała, że zmiana w osła była zasadną karą za bycie niegrzecznym. I tam Pinokio, mimo że w ostatniej chwili się zreflektował, to wcześniejszym zachowaniem zasłużył przynajmniej na ośle uszy i ogon.
Tym samym jest też inny minus – zero subtelności. Wspomniana Wyspa Radości od początku jest sugerowana, że to złe miejsce poprzez muzykę i straszne figury klaunów. To samo Woźnica, który w tej wersji jest chyba jakąś karykaturą Hiszpana. Pinokio ma rację, gdy mówi, żeby nie ufać kolesiowi. Od razu widać, że to jakiś typ spod ciemnej gwiazdy, przed którym się ostrzega dzieci. W animacji Woźnica wyglądał w miarę normalnie i mógł wzbudzać zaufanie wśród małych, głupich chłopców. Knot w oryginale był łobuzem, ale na tyle dającym się lubić, że wierzyłem w przyjaźń jego i Pinokia. Tu jakiś brzydki patus, który już od razu sapie się do Pinokia i to on łapie go do wozu. A dzieci zwożone na Wyspę Radości to też jakieś wredoty, które zasłużyły na pracę w kopalni soli. Monstro (albo Potwór jak w polskim dubbingu oryginału) to dosłownie potwór, bo pewno “świadomość ekologiczna coś tam” albo “nierealistyczny, by kaszaloty…”
O, właśnie. Pinokio to też kolejny disneyowski remake osadzający akcję bardziej w realistycznym miejscu, czym wywraca się wybijając wszystkie zęby. U Zemeckisa akcja dzieje się we XIX-wiecznych Włoszech, gdy animacja tego nie precyzowała i miejsce wyglądało na coś pokroju austriackiego Tyrolu. Więc dla mnie dziwnym jest Pinokio otrzymawszy imię od angielskiego słowa sosna – “pine”. A szyld sklepu Gepetta jest napisany w angielskim. Dobra… Potem Lis zarzuca słowo “influencer”. Ugh. I jako pseudonim sceniczny proponuje imię “Chris Pine”. AAARRGGHH!!! O nie filmie, nie po to osadzasz w konkretnym świecie i czasach, by nic z tego nie robić! Np. pojawia się ten zegar, gdzie matka bije dziecko, ale tu jest w wersji poprawnej politycznie, bo jest dodatkowo figurka w postaci interweniującego policjanta, bo dziś przemoc wobec dzieci jest zakazana i trzeba dostosować film w epoce do obecnej wrażliwości. Taaa… już widzę, jak XIX-wieczni psycholodzy dziecięcy wybuchają śmiechem na słowa o szkodliwości klapsów. Poza tym cierpi na tym świat przedstawiony. Skoro wszyscy się zadziwiają widokiem gadającej marionetki, to dlaczego łażący po ulicy mówiący antropomorficzny lis i kot nie znalazły się w objazdowym cyrku?! Obecność takich stworów w animacji (w dodatku bardzo wiekowej) przechodziła, bo była ta bajkowa umowność i nikogo nie dziwi obecność dwumetrowego ubranego lisa czy gadającego robaczka, także chodząca kukiełka nie jest specjalnym kuriozum. Dlaczego nie zrobić lisa i kota zwyczajnymi zwierzętami bez ubrań, które umieją mówić? W filmie pojawia się gadająca mewa, (która z kolei też porusza zbyt ludzko) bez naleciałości ludzkich.
Oryginalny Pinokio to jeden najładniejszych filmów animowanych z tamtego okresu. Tu już na poziomie trailera generyczna komputerowa buła bez stylu i zmysłu. Pinokio wygląda jak animek z przerywników z gry na peceta adaptującej dany film Disneya, którą ogrywałem w późnej podstawówce. W ogóle najlepiej tu widać brak wagi marionetki. Za lekka, zbyt płynna i skacze jak Gumiś. Gepetto jak bawił się nieożywionym Pinokiem, to jestem przekonany, że dali cyfrową kopię, bo za chińskiego boga nie wygląda jak poruszająca się marionetka (Przy okazji snycerz wychodzi na psychola, bo straszy swego wyraźnie wystraszonego kota marionetką). W dodatku nadużywa się CGI – że zwierzęta są cyfrowe, nie dziwi mnie. Połowa lokalizacji też pewnie cyfrowa. A także jestem przekonany, że piwo korzenne, które dostają dzieci na Wyspie Radości, zostało wygenerowane komputerowo! Jak Knot zdmuchuje pianę… ona jest komputerowa. I tak samo kufel. <Autocenzura>! Czy naprawdę nie mogli dać im prawdziwych kufli z jakimś sokiem imitującym napój? Jak to zawsze się robi w filmach?! Wiecie co? Trzy lata temu Włosi zrobili kolejną ekranizację Pinokia i tam… wszystko było analogowe! Dało się zrobić charakteryzację i animatronikę, dało się nakręcić bez tony zielonego ekranu i udało się wrzucać CG tylko tam, gdzie to konieczne.
Czy jest jakiś minimalny plus? Dali jedną fajną wariację – Pinokio tutaj powstał na bazie zmarłego syna Gepetta, będącego jeszcze wdowcem. Tak sugeruję się, bo nie jest to wprost powiedziane. Gdyby to był bardziej kompetentna produkcja, to byłby bardzo ciepły i wzruszający wątek, który wybrzmiał w finale. Niestety Zemeckis olał to kompletnie, a i tu zdecydował na niepotrzebne odstępstwo, bo po starciu z Monstro to Gepetto jest ledwie martwy i to Pinokio go opłakuje. I sam finał – nie zdradzę jego zakończenia, powiem jedynie, że krzyknąłem “Co?”.
No i ku memu miłemu zaskoczeniu zawarli te mało poprawne politycznie zegary, w tym wspomniany zegar z lanym dzieciakiem czy ten z pijaczkiem. To był jedyny element, który chciałem umieszczenia w remake’u, choć bardziej ironicznie. Nie będę ukrywał – do tej pory mnie one bawią, choć głównie dlatego, jak bardzo dzisiaj są nie na miejscu w produkcji familijnej (swoją drogą, jaki chory psychopata zamówił zegar ukazujący przemoc wobec dzieci?).
Zemeckis całkiem udowodnił, że to kolejny po Burtonie przebrzmiały wyrobnik, który powinien pójść na emeryturę. Czego już dowodem był kompletnie niepotrzebny remake Wiedźm będący gniotem, gdzie najlepszym elementem to był polski dubbing. Zaś jego Pinokia kompletnie odradzam. Pokuszę się o stwierdzenie, że to najgorszy z aktorskich adaptacji animacji Disneya. Remake w tej formie kompletnie bezzasadny. Niczego nie dodaje do animacji i zbyt niewolniczo na niej polega, by być samodzielnym dziełem, a jednocześnie robi durne zmiany wypaczające sens poszczególnych scen. Jak chcecie obejrzeć dobrą aktorską anglojęzyczną aktorską adaptację książki Collodiego, to niech będzie to wspomniana wersja z 1996 roku w reżyserii Steve’a Barrona. Prawdopodobnie najlepsza próba przeniesienia powieści na 90-minutowy trójaktowy film, ze znakomitą stroną techniczną od Jim Henson Company czy z pamiętnymi kreacjami Martina Landaua i Udo Kiera. Także lepiej wykorzystująca decyzję o byciu de facto filmem kostiumowym. Ponieważ oczywistością będzie stwierdzenie, żeby lepiej zobaczyć animację z 1940 roku. Zwłaszcza jako odtrutkę.