Poniższa opinia nie zawiera spoilerów. Dla osób, które spoilują, jest przygotowany osobny krąg w piekle, a ja mam rezerwację w innym. W znacznie lepszym towarzystwie.
Oglądanie najnowszej trylogii Star Wars jest trudne dla kogoś wychowanego na trylogii pierwotnej. I o ile trylogia poprzednia (tak, można się pogubić w nomenklaturze) ostatecznie mi się przyjęła (poza 1 i Jar Jar Binksem….), tak do najnowszej mam spore obiekcje. Na Przebudzenie mocy w zasadzie nadal jestem obrażona. I z tym nastawieniem idę do kina.
EDIT PO SEANSIE: ja jednak naprawdę kocham te filmy. Z całym dobrodziejstwem inwentarza, wadami i zaletami.
Głównymi bohaterami Ostatniego Jedi są Rey i Ben Solo/Kylo Ren, ale dostajemy obok nich galerię ciekawych, różnorodnych, pełnokrwistych postaci. Fabuła toczy się równolegle na kilku frontach. Otrzymujemy sporą dawkę efektów specjalnych, pojedynków na miecze świetlne, strzelających blasterów, a nawet miniaturową Gwiazdę Śmierci, pełno fantastycznych istot w niezliczonych ilościach światów, pościgów i wartkiej akcji. I sporo więcej.
To jest przede wszystkim film o dojrzewaniu. O tym, że świat nie jest czarny i biały. Wybór między ciemną a jasną stroną mocy nie dokonuje się ot tak. I że zanim staniemy się takimi okrutnikami, jak Snooke czy Palpatine, musimy wielokrotnie zadać sobie gwałt na własnej duszy, dokonać wielu złych wyborów. I że ci źli nie stają się złymi sami z siebie.
To także film o wojnie. O tym, że nie polega ona na tym, że bohatersko pokonujemy wroga. Ale, że polega na tym, że tracimy naszych bliskich głównie po to, by ktoś po prostu zarobił pieniądze. O tym, że na wojnie giną ludzie. Ginęli i w poprzednich częściach, to w zasadzie nieuniknione przy żadnej wojnie, czy też konflikcie zbrojnym, czy to w odległej galaktyce, czy w sąsiedztwie. Ale w tej to wreszcie wybrzmiewa jak powinno.
Mi dodatkowo ogromną trudność sprawia żegnanie się z ulubionymi od dzieciństwa bohaterami. I mimo, że przeszłam już na całkiem inny etap żałoby niż ta, którą nosiłam po Hanie, obrażona na uniwersum, pełna niezgody i złości, to te rozstania są po prostu trudne. Te fabularne, ale i aktorskie, jak to z Carrie Fisher, którą pośmiertnie oglądamy w jej ostatnim już wcieleniu w księżniczkę, przepraszam, generał Leię Organę.
Na szczęście jest to również film o nadziei. Tej wynikającej z cykliczności, ciągłego odradzania się, płynnego przechodzenia z jednego stanu w całkiem odmienny, z faktu, że życie rodzi śmierć, a śmierć rodzi życie, a ciemna i jasna strona to tylko rewers i awers tego samego. I nadziei, którą od kilku dekad przynosi najbardziej znienawidzony przez jednych, a ukochany przez innych wspaniały galaktyczny gruchot naszego nieodżałowanego Hana Solo. Niech więc moc będzie z nami! I czekajmy na 9 część filmowej sagi o Skywalkerach. Z całą sympatią i szacunkiem – ale oby już ostatniej.
To ja lecę obejrzeć Imperium kontratakuje. Bo mam wszystkie filmy w domu. I dwa modele Sokoła Millenium, na które patrzę z coraz większym sentymentem. A członków drugiego obozu fanów gwiezdnej sagi, tych niezadowolonych z kierunku, w którym ona zmierza, zapraszam do dyskusji.