Tematem tej recenzji jest seria komiksowa, która ostatnimi czasy coraz częściej pokazuje się w serwisach aukcyjnych lub na giełdach komiksowych. Mowa tu o Thunderbolts, wydanej przez Egmont w ramach linii Marvel NOW!. W lipcu ubiegłego roku swoją premierę miał piąty, ostatni tom tej krótkiej serii, co do której żywiłem spore nadzieje.
Oryginalnie seria ta składa się z 32 zeszytów oraz 1 annuala i wychodziła od grudnia 2012 do października 2014. Opowiadała ona przygody grupy Thunderbolts skompletowanej przez emerytowanego generała Thaddeusa E. ,,Thunderbolta” Rossa, ostatnimi czasy znanego lepiej Red Hulk. By zrehabilitować się za błędy popełnione w przeszłości zakłada on grupę składającą się z antybohaterów, zaprawionych w walce i bezwzględnych w dążeniu do celu. W skład drużyny wchodzą: Punisher, Electra, Deadpool oraz Agent Venom. Ponadto przymusowym członkiem jest zmartwychwstały złoczyńca, Red Leader, a z czasem do grupy przyłącza się Ghost Rider, w zamian za Agenta Venoma, czyli, znanego z przygód Spider-Mana, Flasha Thompsona, który zmęczony ciągłą przemocą opuszcza Thunderbolts.
Gdy Egmont ogłosił wypuszczenie tego tytułu, zawierającego tak wybuchową mieszankę postaci, byłem przekonany, iż będzie to sukces. Niestety, mocno się przeliczyłem. Spodziewałem się sporej dawki czarnego humoru i ciekawej interakcji między członkami grupy, którzy w większości do najbardziej towarzyskich nie należą. Lecz jest tu cholernie nudno! Nawet Deadpool jest daleki od swojej formy, z jaką mamy do czynienia w jego solowej serii Marvel NOW!. Flash a.k.a. Venom miał być tą najbardziej zrównoważoną i rozsądną postacią w grupie, składającej się z, chętnych do zabijania, indywidualistów. Ponieważ ta grupa zupełnie nie wzbudza emocji, postać Venoma tylko bardziej irytuje czytelnika i naprawdę ucieszyłem się, gdy zastąpił go Ghost Rider. Niestety jego postać też wypada blado, ale przynajmniej nie smęci jak poprzednik. Punisher, jak to z nim zwykle bywa, robi swoje, od czasu do czasu zachodząc za skórę Rossowi. Jak dla mnie postać Punishera wypada dużo lepiej w historiach bez udziału super-ludzi. Aaaa… zapomniałem wspomnieć o najważniejszej kwestii dotyczącej Franka Castle – na łamach tych komiksów dochodzi często do zbliżeń erotycznych między nim a Elektrą, która chyba tylko po to znalazła się w obsadzie tej serii. Gdyby autorzy w którymś numerze zapomnieliby ją umieścić w fabule, uwierzcie mi, nawet byście nie odczuli jej braku. Jak dla mnie najciekawiej wypadł Red Leader, który początkowo próbuje dojść do siebie po zmartwychwstaniu a następnie kombinuje jak “zerwać się ze smyczy” Thunderbolts.
Najgorsze w lekturze serii jest to, że znajdowały się w niej przebłyski potencjału. W momencie, w którym się na nie trafiało, człowiek liczył, iż fabuła podąży w danym kierunku, lecz niestety zaraz wracała na poprzedni tor. Naprawdę szkoda.
Możliwe iż powodem tych problemów fabularnych były częste zmiany scenarzystów. Przez całą, niespecjalnie długą, serię przewinęło się czterech scenarzystów (w tym dwoje pracowało jednocześnie) i, gdyby któremuś z nich powierzono więcej czasu, to może zdołałby ciekawie rozwinąć tę pozycję.
Poza sporą grupą scenarzystów mamy także duże grono artystów pracujących nad oprawą graficzną serii. Najgorsze rysunki zaserwowano nam na samym początku serii i są one autorstwa świętej pamięci Steve’a Dillona. Artysta ten jest znany dzięki swojej pracy nad Preacherem (Kaznodzieją), przez co zyskał spore grono fanów, lecz ja się do nich nie zaliczam. Naprawdę nie podobają mi się twarze postaci w jego wykonaniu. Ponadto nie czuję napięcia wynikającego z akcji jaką przedstawiają kadry autorstwa Dillona. Osobiście usłyszałem od paru znajomych, że od Thunderbolts odstraszyły ich rysunki, które zobaczyli w pierwszym tomie, czyli właśnie Steve’a Dillona, któremu na przestrzeni lat często zarzucano, iż wielu postaciom rysuje te same twarze zmieniając tylko fryzurę lub zarost.
Przekonajcie się sami i spójrzcie na twarze Punishera i Red Hulka na grafice poniżej. Prawda, że identyczne?
Mnie osobiście z całej rzeszy artystów pracujących nad Thunderbolts, najbardziej do gustu przypadły rysunki Paco Diaza. Jego prace zawierają sporo szczegółów, więc czuć nakład pracy poświęcony im. No i fizjonomie postaci w końcu uzyskały swoją indywidualność 😉
Na koniec dodam tylko, iż, mimo występu niszowych superbohaterów, nie warto zawracać sobie głowy tą pozycją. Wydarzenia opisane na jej łamach nie mają wielkiego wpływu na uniwersum Marvela, a i sama lektura Thunderbolts nie stanowi najciekawszego sposobu na spędzenie wolnego czasu. Nawet jeżeli traficie na komplet serii w rozsądnej cenie, to mocno przemyślcie ten zakup. Egmont ma w ofercie wiele ciekawszych tytułów w ramach linii Marvel NOW!, którymi warto się zainteresować.