Ładny plakat do powieszenia w domu na ścianie w dużym pokoju ? Proszę bardzo, David Xin wychodzi naprzeciw naszemu zapotrzebowaniu. Nietuzinkowe przedstawienie portretowanych, wręcz fotograficzne mistrzostwo oddające ich osobowość, ciepły stosunek do portretowanych, choć zdarzają się wyjątki, np. Donald Tramp niefrasobliwie oblizujący rzeźnicki tasak.
Wszystkie te postacie na szaro czarnych tłach. Dlaczegóżby nie? Kolorem jest tu portretowany obiekt. To postać jest tu najważniejsza, gdyż to ona „robi” efekt, jest feerią barw i tym pawiem wdzięczącym się do nas widzów/odbiorców.
Tak więc obrazy portretowanych przemawiają do mnie bardzo. A co Wy o nich sadzicie? Sprawdźcie to na stronach artysty.
Oto, co on sam mówi nam o sobie :
„Urodziłem się w zubożałej rodzinie. Zawsze byłem dobry w rysowaniu i lubiłem rozmawiać z dziewczynami. Zauważyłem, że kiedy pokazałem im moje rysunki, naprawdę interesowały się rozmową ze mną. W tym czasie sztuka nie była uważana za praktyczną ścieżkę kariery. Moja matka wysłała mnie do akademii sztuki w gimnazjum. Na studiach uczestniczyłem w programie projektowania mody. Po wielu próbach w końcu przekonałem ojca, aby wysłał mnie do Austrii w celu przyspieszenia edukacji, w tym czasie gospodarka Chin została zliberalizowana i się bardzo poprawiła. Byłem jednak młody i niespokojny, a obserwowanie moich przyjaciół, którzy wybrali karierę biznesową, sprawiło, że czułem się tak, jakbym musiał podążać za nimi, aby nie przegapić ,ani nie zostać w tyle. Po kilku miesiącach rzuciłem karierę w Austrii i wróciłem do domu do Chin, gdzie zapuściłem się w prawie nieznaną dziedzinę: reklamę. Jako typowy młody przedsiębiorca high roller, znalazłem również swoją przyszłą żonę w biurze, a ostatecznie przeszliśmy przez tą „dżunglę” i trafiliśmy do Kanady. Kilka lat później zdiagnozowano u mnie białaczkę; śmierć spojrzała mi w oczy, a ja odwzajemniłem spojrzenie, nie poddając się. Dla mnie nawet złe rozdanie było lepsze niż nie zajęcie miejsca przy stole. Na szczęście znaleziono dopasowanie dla mnie do szpiku kostnego. Jednak wszyscy przyjaciele, których poznałem w centrum leczenia chemicznego – z którymi codziennie walczyłem w bitwie – nie mieli tyle szczęścia. Jeden po drugim padali, a ja byłem ostatnim stojącym człowiekiem. Podczas tych mrocznych dni moja koncepcja czasu przekształciła się w coś nieliniowego, plastycznego i dziwnego. Pojawiło się objawienie: jeśli mam tylko jeden dzień życia, jeśli jest tylko jedna rzecz do zrobienia i wszystko zależy ode mnie, co zrobiłbym? Odpowiedź była oczywista: zrobiłbym to, co kocham, czyli malowanie. Malowałbym tak, jakby nie było jutra i nic innego nie miało znaczenia. Z czasem stałem się artystą koncepcyjnym kilku dużych projektów filmowych w Hollywood, w tym najbardziej popularnych, wyrafinowanych hitów filmowych, jakie kiedykolwiek powstały. Moja żona również podążyła za głosem serca i została „szefową deserów”; razem robiliśmy to, co kochaliśmy. Nauczyłem się, jak namiętnie ludzie dbają o dobre historie. Kiedy opowiadamy historię, naprawdę wyrażamy, to kim jesteśmy jako jednostki; tęsknimy również za wzajemnością. Być może po wymianie historii z innymi możemy nawet rzucić całkiem innym okiem na samych siebie. Możemy ekstrapolować poszczególne historie na wiele konstelacji, na których możemy dalej mapować nasz własny wszechświat. A im głębsza lub mocniejsza historia, tym bardziej nienasyceni i wymagający jesteśmy. Istotą mojej pracy jest zmniejszenie dystansu między wizją a wyobraźnią. Sztuka malowania jest, moim zdaniem, nadal najbardziej eleganckim rozwiązaniem. Malarstwo stanowi najbardziej przystępne, przyjazne zaproszenie do innego świata: potrzebujesz tylko krótkiej chwili, aby spojrzeć i zostać natychmiast przeniesionym do tego świata. Tam możesz stracić albo znaleźć siebie, a może jedno i drugie.” Cóż więcej można by powiedzieć…