Po wielokolorowej, pełnej akcji, mecha-kaiju przygodówce (Pacific Rim) oraz lekko rozczarowującym gotyckim romansie (Crimson Peak: Wzgórze Krwi), wizjonerski reżyser Guillermo Del Toro powraca do klimatu współczesnej baśni, z jakiego szczególnie zasłynął swoim Labiryntem Fauna.
SPOILER ALERT!
Blatimore, Maryland, rok 1962. Pracująca jako sprzątaczka w tajnym rządowym laboratorium niema Elisa (Sally Hawkins) ma dostęp do pomieszczeń, w których przechowywane jest nieznane dotąd stworzenie, podobny do człowieka z bagien z klasycznych horrorów humanoidalny płaz (Doug Jones). Kobieta szybko przekonuje się, że, wbrew zapewnieniom Stricklanda, nowego szefa ochrony placówki (Michael Shannon), potwór nie jest groźnym zwierzęciem, lecz zdolną do uczuć i komunikacji istotą myślącą. Wkrótce nawiązuje się między nimi szczególna więź, jakiej nie miała nigdy z człowiekiem.
Gdy okazuje się, że eksperymenty na stworze mają doprowadzić do jego śmierci, Elisa z pomocą swojego sąsiada-artysty (Richard Jenkins), koleżanki-sprzątaczki (Octavia Spencer) oraz infiltrującego placówkę radzieckiego naukowca (Michael Stuhlbarg) odbija go z laboratorium. Istota jednak długo nie przetrwa chowana w wannie, a sadystyczny Strickland jest gotów odnaleźć ją za wszelką cenę. Czy uda się ukryć stwora do czasu przypływu? Czy ceną za uwolnienie go będzie rozstanie? Opowieścią o tym jest Kształt Wody.
Estetyka wizualna Del Toro nigdy nie rozczarowuje. Kształt wody to film piękny, korzystający w pełni z możliwości swojego medium, bez zbędnych, niesłużących fabule lub symbolice, popisów efektów wizualnych. Nie znaczy to oczywiście, by efektów w nim brakowało. Już od pierwszej, onirycznej sceny (słusznie użytej w zapowiedziach) efekty zachwycają i splatają się pięknie z rzeczywistą scenerią i postaciami. I, jak to zwykle u tego reżysera bywa (szczególnie, gdy obsadza w roli fantastycznej istoty Douga Jonesa), autentyczne kostiumy i charakteryzacja dominują nad generowaniem komputerowo fikcyjnego stwora. Niełatwo stwierdzić gdzie kończy się animatronika, a zaczyna CGI, co świadczy o kunszcie filmowców dużo lepiej niż w przypadku większości hollywoodzkich blockbusterów.
Interesujące jest też to, że chociaż dominującą paletą są kolory zimne, korespondujące z tematem wody, film nie popada w pułapkę błękitnego filtra – taniego tricku postpodukcji, jakim mniej kompetentni filmowcy komunikują “zimne” lub “mroczne” sceny zamiast umiejętnego zastosowania światła i scenografii bezpośrednio na planie filmowym.
Nastrój filmu, podobnie jak w Labiryncie Fauna, miesza ponurą rzeczywistość autentycznego okresu historycznego z senną, bajkową atmosferą, szczególnie w scenach poświęconych relacji głównej bohaterki i stworzenia. Niektóre sceny można czytać jako sny (prolog, musicalowa fantazja Elisy), inne albo jako symboliczne, albo rzeczywiste (scena z kroplami na szybie autobusu, zakończenie), co również koresponduje z niejednoznacznością fantazji, zwłaszcza zakończenia w Labiryncie Fauna.
Obsada Kształtu wody to kameralna grupka świetnie dobranych aktorów, w pełni zasługująca za wykreowane przez nich role na nominacje i nagrody, którymi film jest zasypywany.
Sally Hawkins wzorowo wywiązuje się z wyzwania, jakim w erze filmów dźwiękowych jest rola niema. Choć film zapewnia napisy i okazjonalne tłumaczenie ze strony innych postaci, nie jest widzowi konieczna znajomość amerykańskiego języka migowego, by zrozumieć postać Elisy, jej motywacje i odczucia.
Doug Jones, weteran odtwarzania ról pod warstwami grubej charakteryzacji, popisuje się chyba swoją najsubtelniejszą rolą do tej pory. Stwór, w przeciwieństwie do Abe’a Sapiena z Hellboya lub Saru w Star Trek: Discovery, nie ma do dyspozycji mowy. Prawie wszystko komunikuje samym językiem ciała, wspomaganym z rzadka migami. Bezsłowna komunikacja pomiędzy postaciami jego i Hawkins mówi więcej niż mógłby “prawdziwy” dialog.
Role drugoplanowe również mają się czym pochwalić. Michael Shannon doskonale sprawdza się w roli jednowymiarowego antagonisty. Octavia Spencer z początku wydaje się kreować standardową “sassy black woman”, lecz jej rola nabiera nowego wymiaru, gdy konfrontowana jest z groźbami ze strony rasistowskiej postaci Shannona. Michael Stuhlbarg świetnie odgrywa mieszane emocje radzieckiego naukowca, który bardziej niż szpiegować w amerykańskim laboratorium wolałby spokojnie badać niezwykłą istotę.
Na szczególne uznanie wśród aktorów drugoplanowych zasługuje jednak Richard Jenkins jako Giles, najbliższy przyjaciel Elisy i podstarzały, osamotniony homoseksualny artysta. Jenkins emanuje szczególnym ciepłem, jako mentor i przyjaciel, ale także cicho oceniająca całe swoje życie zawodowe i romantyczne w negatywach ofiara czasu i miejsca, w którym dane mu jest żyć.
Wbrew żartobliwym uwagom o nawoływaniu do zoofilii, jakie powoduje wątek romansu z człowiekiem-płazem, głównym tematem Kształtu wody wydaje się być solidarność w obliczu dyskryminacji oraz przejście w nową erę. Nie bez powodu akcję historii umieszczono w latach 60, czasie ruchu praw obywatelskich i powolnego upadku konserwatywnych idei poprzedniej dekady, prowadzącego do radykalnych zmian społecznych w USA.
Główna bohaterka oraz wszystkie postacie wspierające ją w uratowaniu stwora, są członkami mniejszości społecznych źle traktowanych przez białe, patriarchalne, chrześcijańskie społeczeństwo, w którym dane jest im żyć. Nawet jeśli niektórzy z nich wymagają perswazji ze strony Elisy, każde z nich sympatyzuje z wyrwaną ze swojego środowiska istotą. Niemowa, homoseksualista, Afroamerykanka i radziecki naukowiec z wyrzutami sumienia postawieni są w kontraście z antagonistą – pozbawionym skrupułów białym mężczyzną na wysokiej pozycji, który na każdym kroku narzuca swoją dominację i poczucie rzekomo nadanej przez Boga wyższości.
Strickland, czarny charakter, jest bardzo wyraźnym echem kapitana Vidala z Labiryntu Fauna – postawiony u władzy sadysta, przekonany o bezwzględnej słuszności własnych poglądów, którego stopniowe zezwierzęcenie odzwierciedla psująca się z trwaniem historii rana. Kiedy Vidal był uosobieniem horroru reżimu Franco, antagonista Kształtu wody reprezentuje uprzywilejowaną warstwę społeczną Stanów w połowie XX wieku.
Symbolikę Stricklanda jako uosobienia idei American Dream lat 50. oddaje scena, gdzie przedstawione zostają jego dom i rodzina – rodem z reklam lub filmików propagandowych tamtej dekady. Nieprzypadkowo osobny wątek poświęcony jest temu, jak agencja marketingowa rezygnuje ze zleconego Gilesowi obrazu reklamowego dokładnie w tym stylu, wskazując zarówno na cichą dyskryminację wobec artysty, jak i powolne odejście w niebyt ery.
Uwolnienie stwora przez grupę wyrzutków społecznych wydaje się symbolem wejścia świata filmu w erę przemian i większego zrozumienia dla inności, które będzie przodować, z różnymi skutkami, przez resztę dekady, w jakiej historia jest osadzona. Motyw nadal bardzo aktualny i doceniany we współczesnym kinie.
Kształt wody to film piękny i mówiący o tym, że współczucie można znaleźć w kimś całkowicie się od nas różniącym. Wart jest zobaczenia chociażby jako przykład najwyższej formy reżyserskiej Del Toro oraz doskonałej gry aktorskiej obsady.