Lao Charre to amerykański grafik, którego poznałem dzięki magii Instagrama i którego twórczość wybrałem do zaprezentowania w kolejnej notce z cyklu #mniesiepodoba.
W pracach tego artysty podziwiam dokładność i wirtuozerię kreski, to, w jaki sposób splątane włosy, linie i ciała tworzą niepowtarzalną jakość. Dostrzegam w nich wpływ japońskich drzeworytów połączony z inspiracją grafikami mistrza Albrechta Dürera. Postacie na jego pracach zamierają w ruchu. Realizm nakładanych na siebie faz ruchu ciała to ukłon w stronę kubizmu z jego „rozbitym lustrem” przedstawianej rzeczywistości, tu jednak niezniekształconej.
Trójwymiarowość postaci osiągana jest poprzez punktowe, poprawne anatomicznie, podkreślenie jej plamami szarości i silnie kontrastującej z nią czerwieni, która może sprawiać wrażenie, krwawych śladów, czy rozległych znamion. Zaskoczył mnie fakt, że pierwsza jego praca zawodowa związana była z komputerami, gdyż jego artyzm nosi znamiona starych mistrzów. Ekstaza, ruch, erotyzm – to wszystko znajdziecie w jego twórczości.
„Urodziłem się 31 lipca 1975 roku w Mar Del Plata w Argentynie. Dorastałem na zachód od Buenos Aires. Gdy miałem 10, lat moja rodzina przeniosła się do Waynesboro w Stanach Zjednoczonych. Ponownie przeprowadziliśmy się do Argentyny, a potem do Brazylii, by ponownie do wrócić do Waynesboro w stanie Wirginia. Moja mama była moją pierwszą nauczycielką sztuki. […]
Moje pierwsze studio znajdowało się w magazynie, który był kiedyś sklepem samochodowym. Później zacząłem sprzedawać sztukę na imprezach, pokazach i w końcu online. Przez rok tworzyłem galerię sklepową w centrum Staunton, zwaną Dwell, z artystami Stevem Kizerem, Andrew Davisem i Craigiem Snodgrassem.
Mieszkam z żoną, która jest graficzką i dwoma kotami. Pracuję często w domu – i w moim studio w centrum Staunton. Piję, palę, imprezuję, słucham głośnej muzyki. Uwielbiam moją rodzinę, przyjaciół i innych artystów.”