W końcu do Polski dotarła brakująca znacząca ikona komiksu amerykańskiego – Big Head znany lepiej jako… Maska! Smokin’!
Nim przejdę do właściwej recenzji, to może opowiem moje odczucia względem bardziej znanych adaptacji – film z Jimem Carreyem w mojej ocenie jest przeceniany, a stał się hitem głównie za sprawą zdolności mimicznych Carreya (który w roli nieudacznego Ipkissa wypadł sztucznie i gra nadal tego samego wygłupiającego się durnia, w jakiego zwykle się wcielał) i przełomowym efektom komputerowym. Przyznam, że film ładnie wygląda i efekty specjalne nie zestarzały się. No dobra, CGI u psa Milo średnio wytrzymały próbę czasu, a drugi nosiciel maski Lokiego wypada fatalnie i prędzej przypomina zielonego kuzyna Władcy Ciemności z Legendy Ridleya Scotta. Co udowadnia, że Carrey był niezbędny przy korespondowaniu z charakteryzacją. I Cameron Diaz wypada słabo.
Dużo lepiej wypada animowana kontynuacja emitowana na Cartoon Network, jeśli chodzi o „wesołą komedię” i tam Ipkiss został lepiej ukazany jako chodząca definicja nieudacznika i zabawniej wypadli też porucznik Kellaway i pani Peenman. I może działa tu mój sentyment, ale próba „wesołej komedii” wypadła tu znacznie lepiej i tym razem się nie hamowano, gdy przy filmie z 1994 roku odnoszę wrażenie, że nie wiedziano czy iść w powagę czy zwariowany festiwal śmiechu.
Jesteście okłamywani – nie ma czegoś takiego jak Dziedzic Maski. To przykrywka do NWO.
Jak opisać fabułę? Jest sobie Stanley Ipkiss – mało sympatyczny (!) gość, który kupuje w antykwariacie maskę dla swej dziewczyny. Gdy ją zakłada zmienia się w Wielkiego Łba (oryg. Big Head) – postać o wielkiej zielonej głowie o fizyce kreskówek. I zamierza wykorzystać nowe moce do zemszczenia się za wszystkie czasy na tych co w jego opinii gnębili go. Ciężko tu mówić szerzej o fabule, gdyż pojawia się dość nieoczekiwany twist względem adaptacji na ekran. Powiem tylko, że na antagonistę nosiciela maski wysuwa się Walter, niemy kafar o prezencji potwora – ci co oglądali serial animowany kojarzą Waltera jako pomagiera Pretoriusa, głównego wroga Maski.
Słyszałem wielokrotnie, że komiksowy oryginał był dosyć mroczny i brutalny. I tak i nie. W ekranizacjach zielony bohater to zawsze był jajcarz, któremu najbliżej przemocy było wsadzenie przeciwnikom ich własnych majtek na łby. Tutaj, każdy kto zakłada maskę zmienia się w socjopatę nierzadko urządzającego krwawą jatkę. Czytam pierwszą historię i się pytam: „Gdzie te krwawe szczegóły powodujące mdłości? Kiedy będzie poziom brutalności zbliżony do Miraclemana?” Mówiąc szczerze to kolejny dowód, że Amerykanie zawsze byli panikarzami, jeśli chodzi o pokazywanie przemocy – tych scen nie ma wcale tak dużo, a krwawość w nich ukazana nie odbiega od typowego gore w filmach. Szczególnie, iż rysownik w pierwszym etapie nadał ekspresyjne reakcje rodem z Looney Tunes i twórcy aż tak nie traktowali tego serio.
Najlepiej wypadła pierwsza Maska, gdzie śledzona jest działalność Wielkiego Łba, głównie poprzez swój charakter zbliżający się do zina i świeżość tematu oraz nagłe zmiany akcji. Druga Maska wypada na odwrót – odczuwa się wtórność względem materiału i też nie zwiększa sięjazda bez trzymanki, która w jakimś stopniu charakteryzowała poprzednika. Sprawiedliwość oddaje za to ostatni rozdział, który zmienia tory i choć upodabnia się do filmu z Carreyem (który już zdążył zaliczyć premierę), m.in. przemoc idąca w stronę komediową, tak obśmiewa ogólną stylistykę amerykańskiego komiksu lat 90.
Sam omnibus to przekrój rozwoju rysownika Douga Mahnke, o dość wycyzelowanej kresce – pierwsza historia ma dość toporny, undergroundowy styl z czasem wygładzający się. Odpowiednia była także kolorystyka, która przywodziła mi na myśl komiksy frankofońskie. Pozostałe części niestety porzucają ten kolorystyczny styl na stechnologizowane krycie barw. Z drugiej strony koresponduje to lepiej z bardziej dopracowanym stylem Mahnke, który wyklarował się w drugiej historii i przez swą szczegółowość grafiki upodobnia się do Geofa Darrowa. Trzecia historia ucierpiała najbardziej – poprzez tuszowanie rysunki niebezpiecznie zbliżają do estetyki ekstremalnych lat 90.
Mówiąc szczerze – więcej spodziewałem się po tym komiksie, znając jego reputację. Czy to zły komiks? W żadnym wypadku. To ciekawy eksperyment, a sam omnibus to dobra okazja dla czytelników ciekawych różnic z adaptacjami. Nie będę ukrywał, że sam takim byłem i cieszę, że Non Stop Comics dało mi wreszcie tą możliwość w języku polskim.
Dane techniczne:
- Scenariusz: John Arcudi
- Rysunki: Doug Mahnke
- Wydawnictwo: Non Stop Comics
- Tytuł oryginalny: The Mask Omnibus Volume 1
- Wydawca oryginalny: Black Horse Comics
- Format: 170×260 mm
- Liczba stron: 376
- Oprawa: twarda
- Papier: kredowy
- Druk: kolor
- Cena okładkowa: 109,99 zł