Kwietniowa premiera Avengers: Infinity War wystrzeliła w kosmos pod względem fabularnym i wizualnym filmowe uniwersum Marvela i można by uznać, że tamten film powinien być traktowany jako grande finale kilkuletniej opowieści o komiksowych superbohaterach. Jednakże nie jest zaskoczeniem, że sukcesy poprzednich części sagi z MCU oraz oczekiwania fanów wpłynęły na decyzję o tworzeniu następnych obrazów. Poza tym chyba każdy oglądający Wojnę bez granic pozostał bez odpowiedzi na pytanie, gdzie podziewali się Hawk Eye oraz Ant-Man, kiedy Thanos demolował naszą planetę. O losach Sokolego Oka nadal nic nie wiadomo, jednak dalsza historia „człowieka-mrówki” przedstawiona została właśnie w filmie Ant-Man and the Wasp.
Jako, że wszyscy fani filmów MCU na pewno są już po seansie, a maruderzy nie wybiorą się do kina tak czy siak, zatem w dalszej części recenzji pojawią się opisy zdradzające fragmenty fabularne zwane w języku angielskim SPOILERAMI.
Jak pisze dystrybutor filmu w Polsce:
„Scott Lang boryka się z konsekwencjami swoich życiowych wyborów tak w roli superbohatera, jak i ojca. Kiedy stara się pogodzić życie rodzinne z obowiązkami Ant-Mana, Hope van Dyne i dr Hank Pym powierzają mu kolejną pilną misję. Scott musi ponownie założyć kostium Ant-Mana i nauczyć się walczyć u boku Osy, aby wspólnie odkryć sekrety z przeszłości”.
Może mało odkrywcza to fabuła, ale nie trzeba nastawiać się na wielkie sensacje i kosmiczne tajemnice. Ant-Man and the Wasp jest czysto rozrywkowym filmem, z miejscem akcji w całości usytuowanym na naszej poczciwej Ziemi. Nie czekajcie zatem na groźnych najeźdźców z innych galaktyk lub zbrojne organizacje przestępcze, chcące zawładnąć światem. Ant-Man oraz Osa będą musieli zmierzyć się ze złem w o wiele mniejszej skali, co nie oznacza, że ich misja nie będzie interesująca.
Bardziej niż o fabule, chciałbym napisać o kilku innych kwestiach, przez które wyszedłem zadowolony z kina.
Jako fani MCU przywykliśmy do świetnych obsad poszczególnych filmów. Zagranie w którymś z nich stało się swoistym zaszczytem dla aktorów z Hollywood. Dzięki temu na ekranie możemy zobaczyć naprawdę wiele talentów aktorskich młodego i starszego pokolenia. Nie umniejszając nic odtwórcom głównych ról w Ant-Manie i Osie czyli Paulowi Ruddowi i Evangeline Lilly, to jednak cały show kradnie Michael Douglas jako dr Hank Pym. Świetnie radzi sobie w scenach sensacyjnych, czy obyczajowych, jak i komediowych. Cieszę się, że scenarzyści pozwolili mu na swobodę kształtowania roli i powiększyli znaczenie historii doktora i jego zaginionej żony. W tej roli z kolei, kolejna świetna aktorka (mająca już doświadczenie w adaptacjach komiksowych), czyli Michelle Pfeiffer i choć pojawia się dopiero w dalszej części filmu, również wypada wyjątkowo dobrze.
Do kolekcji gwiazd dołączył jeszcze matrixowy Morfeusz, czyli Laurence Fishburne – tutaj jako naukowiec i kolega Pyma z dawnych czasów, Bill Foster.
Jak już pisałem wyżej, wrogowie pojawiający się w filmie nie są zbyt spektakularni, przez co walka z nimi nie wywołuje aż takich emocji, jak w poprzednich filmach. Ava, zwana „Duchem” tak do końca nie jest nawet zła, a po prostu chce uratować się przed unicestwieniem i dokonać zemsty za krzywdy z przeszłości. Wrażenie robi jej kombinezon (z jakim owadem mógłby się skojarzyć?) i styl walki. Banda Sonny’ego Burch’a – handlarza nielegalnym towarem – to z kolei tylko kilku oprychów do pookładania.
Wizualnie przykuwają uwagę sceny w świecie kwantowym, kiedy to bohaterowie ruszają doń z misją ratunkową. Wymiar w mikroskali pokazany został dokładniej niż w części pierwszej, z całokształtem istot w nim żyjących.
Dużą rolę w możliwościach bohaterów Ant-Mana i Osy odgrywa szalona zabawa ze zmianą rozmiaru. Cytując wyświechtane powiedzonko „rozmiar jednak ma znaczenie”, o czym wielokrotnie przekonuje się w filmie Scott Lang oraz inni bohaterowie, stający na jego drodze. Tu mała dygresja dla fanów mangi i anime – regulowanie wielkości pojazdów/ budynków ewidentnie przywołuje wspomnienia z kultowej serii Dragon Ball i wynalazku geniuszki Bulmy Brief.
Ant-Man and the Wasp od początku reklamowany był jako komedia, a do tego romantyczna. Cechy obu tych gatunków filmowych (właściwie podgatunku) możemy znaleźć w wielu scenach. Najwięcej romantyzmu oczywiście dano na koniec, jednak nie w tak prosty sposób, jak można by zakładać. Żarty, gagi i dowcipy brzmią praktycznie przez cały film, niektóre są całkiem na poziomie, niektóre wręcz przeciwnie, zatem bilans się równoważy. Kto oglądał pierwszego Ant-Mana, wie który z bohaterów jest najbardziej komediowy z założenia i dlaczego jest to Luis. W sequelu jest go też sporo, a kto nie wierzy w to na początku filmu, niech czeka cierpliwie, a się doczeka. Nie mogło również zabraknąć pewnego starszego pana, który regularnie pojawia się w filmach MCU w kilkusekundowych scenach.
Twórcy filmu sprawili widzom mały psikus, ponieważ wcześniej publikowany trailer okazał się nieco wprowadzać w błąd. Nie zdradzę, o które sceny dokładnie chodzi, ale nie wszystko jest tak, jak było w zwiastunie. Ale w sumie to nie zarzut – po prostu zaskoczenie.
Oczywiście, zgodnie z rytuałem, dostajemy dwie sceny po napisach końcowych i również nie zdradzając, napiszę że warto czekać – szczególnie na pierwszą z nich, oj warto.
Podsumowując, jestem zadowolony z seansu Ant-Mana i Osy. Nie spodziewałem się fabuły wciskającej w fotel, a bardziej rozrywki i humoru i je otrzymałem w dużej dawce. Poza tym film zręcznie układa się wśród pozostałych, wypełniając lukę fabularną. Jedyny minus, o jaki mógłbym mieć pretensje do twórców to znacznie ograniczona rola mrówek-przyjaciół, które przecież dzielnie pomagały Ant-Manowi w walce z Yellowjacketem w części pierwszej. I komediowe ich potraktowanie tutaj według mnie nie wystarczy. Powinny zastrajkować.
Polecam wybrać się do kina, ponieważ następny odcinek sagi MCU zaplanowany został dopiero na marzec 2019 roku.