in , ,

Godzilla Minus One (recenzja)

Królowi Potworów za chwilę stuknie 70 lat kariery filmowej. I z tej okazji Japonia wyprawiła mu jubileuszowy film. Zagraniczne recenzje tłumnie ogłosiły, że najnowsza odsłona zjada na śniadanie ostatnie amerykańskie występy Godzilli i znowu Japończycy dostarczyli arcydzieło. A co napisze polska recenzja? Przekonajcie się na własne oczy!

Godzilla, to jeden z bohaterów mojego dzieciństwa i popkulturowych zainteresowań. Wszystko, co było w telewizji i czasem w kinie, było obowiązkowo oglądane. I zawsze chciałem ujrzeć jeden z ponad trzydziestu japońskich filmów na dużym ekranie. Niestety z racji wieku, nie byłem w stanie załapać się na klasyki puszczane w PRLu, a jak na złość w Szczecinie Powrót Godzilli (1999) nie był wyświetlany, więc na poprawę nastroju była Lara Croft: Tomb Raider. Podobnie Godzilla kontra Megaguirus (2000). Więc jedyne występy Jaszczura obejrzane przeze mnie na dużym ekranie, były wyprodukowane w Stanach Zjednoczonych, ale to nie to samo.

Z ostatnimi japońskimi produkcjami nie było lepiej – Shin Godzilla nie doczekał polskiej premiery nawet na streamingu. Kiedy więc ogłoszono produkcję nowej odsłony, nastawiłem się, że zwyczajnie ją spiracę. Gdyż nie ma co się oszukiwać – obecna krajowa dystrybucja kinowa nie jest jakoś bogata pod względem azjatyckich obrazów. Osobiście, nie kojarzę żadnego japońskiego filmu, niebędącego anime, który miałby premierę w polskich kinach w ostatnim dziesięcioleciu. Nawet gdy w Niemczech i Czechach Godzilla Minus One miał zapowiadaną premierę, to i tak czułem, że polska dystrybucja da ciała i w zamian da jakąś żenującą animację nadającą się tylko do recenzji przez Brody z Kosmosu. A potem okazuje się, że wreszcie po ponad dwudziestu latach japoński Godzilla będzie emitowany w polskich kinach i to w tym samym czasie, jak w Europie kontynentalnej. Nawet dwa tygodnie wcześniej niż w Wielkiej Brytanii. Co prawda, to ograniczona dystrybucja, ponieważ jedynie Multikino puszcza i to jeden-dwa seanse na dzień, ale jednak. Tak przypomnę, że Plan ucieczki – pierwszy wspólny film Schwarzeneggera i Stallone’a (marzenie wielu kinomanów), panów o większym potencjale finansowym niż Godzilla – w Polsce nie dostał dystrybucji kinowej, bo jakiś idiota uznał, że nie zarobi.

No dobra, tyle gadam o dystrybucji, a co z samym filmie? O czym to? Pierwszy film z Królem osadzony w epoce, ponieważ dzieje się pod koniec II wojny światowej. Przy czym przestrzegam, żeby nie nastawiać się na ciągłą rozwałkę z udziałem wielkiego potwora, ponieważ to odmienny daikaijū. Bardziej to dramat wojenny a lwia część pierwszego aktu, to coś rodem z Bosonogiego Gena, i przy drobnych poprawkach Jaszczura można było spokojnie zastąpić innym zagrożeniem. Zwłaszcza że film mocno osadzono w twardej rzeczywistości. Przyznaję, że podczas pierwszego aktu czekałem, aż zjawi się Jaszczur. Są nawet dwa momenty, gdy dano szybką przebitkę na potwora, jakby reżyser uznał, że potem recenzenci będą narzekać, że dostali jakieś smęty o niedoszłych kamikaze. Z drugiej strony twórcy jednak pamiętali, że na ten film idą fani monster-movies. Gdy więc mija około pięciu pierwszych minut filmu, pojawia się Godzilla robiący konkretną rozwałkę – kiedy w innych monster-movies, także tych japońskich, przez 20 minut widz zapoznaje się z nudnymi ludzkimi bohaterami, a dopiero potem pojawia się potwór.

Co do postaci ludzi. Wbrew pozorom ten czynnik też musi być dobrze zrobiony w monster-movie, ponieważ czas ekranowy głównej atrakcji to zwykle z górą 15-20 minut, więc występujący przez resztę czasu ludzie muszą być przynajmniej jacyś. Taki Obcy: Decydujące starcie nie pokazuje kreatur, a z ciekawością śledzimy losy Ripley i marines. Podobnie było w kilku Godzillowych odsłonach, jak Godzilla kontra Mothra czy Ebirah – potwór z głębin. Główny bohater ludzki ujdzie. Podobnie jego ekranowa partnerka. Ale sympatyczna była też grupa przyjaciół protagonisty i nie chciałem, by stała się im krzywda. Sporo jest tu krytyki ówczesnej mentalności japońskich władz, dla których nie liczy się ludzkie życie i jak zwykle wszystko ukrywają. Położono duży nacisk na moralne rozterki, co do zasadności i konieczności uczestnictwa w wielkiej sprawie, co jest zwłaszcza dzisiaj bardzo aktualne. Przez co faktycznie można się przejmować ludźmi w finale. By nie było tak wesoło, to scenariusz ma ode mnie minusa i środkowy palec za brak jaj. Otóż w połowie filmu następuje rzecz, po której powiedziałem do siebie “Nie. Twórcy faktycznie to zrobili”. I dawałem wielkie brawa za tak odważny ruch, który jest rzadki nawet w nieamerykańskim kinie. Niestety finał to psuje.

No i atrakcja główna, czyli Król Potworów. Przyznam się, że o ile franczyza w ostatnich latach rozwija się i ma swój renesans – zwiększyła się też u widowni tolerancja na lżejsze koncepty. Ludzie zostali wyleczeni z CGI-amoku rzutującego na staromodne “kartonowe budynki i kolesia w gumowym kostiumie”, które z perspektywy lat okazały się trafne – tak mam problem z samym Godzillą. Mam wrażenie, że Toho w gruncie rzeczy nie chce poważniejszych zmian w odniesieniu do swojej najpopularniejszej franczyzy (a te rzekome są bardziej na pokaz), a jak już to wychodzą cringe’owe rzeczy pokroju Godziban. Taki Godzilla Singular Point był OK, miałem wrażenie, że dali Godzillę i spółkę, bo się lepiej sprzeda. Od dłuższego czasu Godzilla to musi być ten bezemocjonalny kloc będący “wielką i metaforyczną niepowstrzymaną siłą natury”. Za pierwszym razem to działa, ale po 1954 ile razy tak można?

Godzilla zdobył popularność dzięki swojej osobowości rozwijanej w dwóch pierwszych seriach i pojedynczych tytułach. Dlatego też Godzilla od Legendary Pictures jest popularny wśród Japończyków, ponieważ ma jakąś inteligencję, potworzych sojuszników, inne relacje z ludźmi, rolę czy obowiązki. Niewiele trzeba, by zrobić coś ciekawszego niż stanie w miejscu. Minus One tak właśnie nadał mu charakteru – to wkurzone zwierzę, które ewidentnie wstało lewą łapą, które jak w latach 90. ma powód, by atakować ludzkie siedliska. Czuć tu dużą inspirację tamtą dekadą, szczególnie wyglądem Godzilli, będącym dodatkowym połączeniem tego z pierwszego Godzillą (1954) czy przez moment Wielkiej bitwy potworów (2001). Także w pierwszej scenie nie jest on “wielką niepowstrzymaną siłą natury” i jego pokonanie jest możliwe. Później, gdy jego zniszczenie okazuje się trudniejsze, reżyser pokazał jak to zrobić wiarygodnie w minimalny sposób. Też odmiennie podeszli do planu pokonania Jaszczura, który jest dość niecodzienny. Śmieszkowałem sobie, że ktoś zasugeruje, by Godzilla powiedział “papa” ogonowi, bo w tej wersji, w tej części ciała, kumuluje się atomowy promień (może to nie rozwiązuje problemu z Godzillą, ale przynajmniej gadzina ma jedną broń z głowy na jakiś czas). Jednak pokazany plan ma sens i odmienny od tego, co widziałem w tego typu kinie. Fajne było to, że wprost mówi się, że plan może nie wypalić i ma dziury. Godzilla również nie jest głupi i nie daje się nabrać na tanie fortele.

Z drugiej strony, czuję niedosyt, bo chciałbym więcej wiedzieć o nim. Reżyser wprost mówi, że gad okazuje się być hibakushą, jak to było w Godzilla kontra Król Ghidorah (1991). Jedna ze wspomnianych przebitek, to właśnie moment, który powinien być szerzej rozwinięty i dałby nowe światło. Być może w ewentualnej kontynuacji. Ale wymagałoby to odwagi od Toho i pozwolenia na ukazanie co najmniej dwóch Godzili. Obu dorosłych. Coś, czego nigdy nie było w oficjalnych produkcjach franczyzy.

Co warto pochwalić, to strona techniczna. Brak co prawda klimatycznych kadrów, jak w serii MonsterVerse, ale jest na co popatrzeć. Ten film zdecydowanie warto obejrzeć na dużym ekranie. Prawdopodobnie pierwsza japońska produkcja aktorska, gdzie Króla nie gra aktor, nawet w mocapowej piżamie. Kiedyś byłaby to herezja dla przeciętnego fana, ale przy obecnych możliwościach i daniu czasu technice na rozwój, można spokojnie zaakceptować. Mam teorię, że jeszcze do 2004 roku, Toho korzystało z tradycyjnych efektów specjalnych. Wiedzieli, że ich nie stać do dobre efekty cyfrowe, które po latach by się zestarzały okrutnie i stały pośmiewiskiem, jak nieszczęsny Potwór Yonggary (1999), swego czasu najdroższy film południowokoreański, czy nawet większa część hollywoodzkich superprodukcji. Obecnie CGI doszło do tego momentu, że nawet w mojej ojczyźnie, wygląda przyzwoicie i w odpowiednich rękach będzie satysfakcjonującym narzędziem. Właśnie – słowo klucz to “odpowiednich rękach”. Reżyser, prócz napisania scenariusza nadzorował także efekty specjalne, nad którymi pracowano już od 2019 roku. I efekt jest niesamowity. A co ciekawsze – budżet Minus One to ok. 15 mln dolarów, gdy obecne hollywoodzkie produkcje kosztują powyżej 200 mln dolarów, a w praktyce ich efekty specjalne to jakiś zauważalny gołym okiem dramat. Do rozważenia.

Czy Godzilla Minus One to arcydzieło? Daleki byłbym od tego stwierdzenia. W końcu to od lat jakiś rocznicowy film z Godzillą, który mnie nie rozczarowuje. Ci, co kręcą nosem na MonsterVerse, przy tym obrazie będą w siódmym niebie. Rekomenduję pójście do kina. Zwłaszcza że niestety, film ma ograniczoną dystrybucję i radziłbym się spieszyć do Multikina. Jak się jest fanem Godzilli, to jest to pozycja obowiązkowa. Czy to na dużym, czy też małym ekranie.

Przygody Stasia i Złej Nogi [recenzja]

Komiks PL. Subiektywny przegląd polskiego komiksowa #31