in , , ,

Najlepsze filmy wielkanocne

Nadchodzi Wielkanoc. Jest to okazja do duchowej zadumy albo (co jest częstsze) do zorganizowania odpoczynku. Gdy obecnie spędzam czas w Austrii szukając schowanych pisanek, to umilam go sobie m.in. filmami o wiadomej tematyce. I Wy na pewno, z tej okazji, obejrzycie puszczane w telewizji filmy albo rozważycie coś innego, tylko nie wiadomo co wybrać…

W przeciwieństwie do Bożego Narodzenia, Wielkanoc niespecjalnie jest reprezentowana filmowo. Ogranicza się albo do Zająca Wielkanocnego lub symbolicznej otoczki. Zwyczajowo ogląda się też filmy o tematyce biblijnej, z których większość można obejrzeć o każdej porze roku, niekoniecznie w Wielkanoc. Po Wielkiej Niedzieli nie czuję potrzeby oglądania ich, bo to już po wszystkim. Dla mnie jest to ułtwienie w stworzeni takiej top-listy, gdyż przy Bożym Narodzeniem miałbym problem ze wskazaniem ulubionych filmów. Tak więc przed wami moje Top 10 filmów wielkanocnych, które polecam do obejrzenia:

10.      Polnische Ostern

Komediodramat, o tym jak niemiecki “Janusz” nie może przeboleć tego, że prawa rodzicielskie do jego ukochanej wnuczki dostał jej ojciec będący pierdołą i Polakiem. Więc jedzie na Wielkanoc do Częstochowy, by szukać haków na zięcia. Już sam opis powoduje, że film trafi na indeks filmów zakazanych niektórych środowisk. Przyznaję, jest tu parę rzeczy komediowo przerysowanych nt. polskiej rzeczywistości, które gryzą z resztą filmu będącego przyziemną psychodramą w burych kolorach. Nie kojarzę, żeby na kościelnych ziemiach sterczały co 2 metry konfesjonały lub policja w asyście księdza, która zamiast wlepić mandat nakazuje zmówić zdrowaśki (ale ja z województwa zachodniopomorskiego, więc może w Małopolsce to normalne ;)).

Z drugiej strony, nie jest depresyjny jak analogiczne obrazki z Polski (i Niemiec), dotyczy zwykłych ludzi, a na plus to, że nie ma tak częstego i stereotpowego pokazania sąsiedniego kraju. Tak, Polska jest bura i zatrzymana w latach 90., ale produkcja pochodzi z 2011 roku, i pamiętam, że nadal była paskudna przepaść, z której kraj wreszcie wyszedł. A wspomniana rodzina zięcia mieszka na ładnym osiedlu, które generalnie nie różni się od niemieckiego miasta. Potem nasz bohater znajduje wspólny język z Grażyną Szapołowską. Sam reżyser ma polskie korzenie i traktował film jako rozliczenie z przeszłością. Udaje mu się to, udowadnia, że ludzie po obu stronach są tacy sami.

9.      Parada wielkanocna

Tęsknię za czasami, gdy filmy miały w sobie kolor, a nie mdłą i burą bułę. A dobrą alternatywą jest tu dawne kino kręcone w Technicolorze, pełne intensywnych barw. Często ten system wykorzystywały popularne w Hollywood musicale. Jednym z nich była Parada wielkanocna.

W zasadzie motywów wielkanocnych nie jest w nim wiele i samo święto służy głównie za tło. Fabuła – nie ma co się oszukiwać – nie jest odkrywcza i widz ma do czynienia z oklepaną komedią romantyczną i jeszcze kilkoma innymi motywami. Mnie z kolei romans skojarzył się z My Fair Lady, gdzie główna para zaczyna od relacji nauczyciel-uczennica, a potem zaczyna mieć się ku sobie. Film jednak warto obejrzeć dla Judy Garland i Freda Astaire’a, który wrócił z emerytury, by zastąpić kontuzjowanego Gene’a Kelly’ego. Astaire dobijał do 50-tki, a wciąż miał w sobie energię i mobilność godną dwudziestolatka. No i te kolory, które w okresie wielkanocnym są wskazane. Jak i pozytywna energia.

8.      Kto zabił ciotkę Cookie?

Ten charakterystyczny tytuł filmu pamiętam z czasu dzieciństwa, przewijał się na banerach reklamowych i w jednym czasopiśmie. Spodziewałem się, że to jakaś brytyjska produkcja, gdy w rzeczywistości pochodzi ze Stanów Zjednoczonych. Oczywiście tożsamości zabójcy można się domyśleć (inna sprawa, że polski tytuł nie jest wierny). Jednak z czasem, scenariusz odkrywa więcej zwrotów akcji rzucających coraz to nowe światło na resztę rodziny tytułowej bohaterki, a czarne charaktery niespecjalnie są czarne.

Podoba mi się klimat spokojnego miasteczka z Południa podkreślony przez muzykę i uczucie przemijania. Przedstawia miasteczko, gdzie wszyscy się znają i nie ma wrogości ze względu na kolor skóry czy status społeczny. Kiedy lokaj Cookie, grany przez Charlesa S. Duttona, zostaje głównym podejrzanym, to nikt nie wierzy w jego winę, łącznie z szeryfem będącym jego przyjacielem. Razem grają w scrabble’a w celi. Nawet z postacią Glenn Close można sympatyzować. Znakomita gra aktorska, zwłaszcza Patricii Neal w roli tytułowej Cookie.

7.      Pasja

Ktoś się spyta – co tu robi TEN film? Od samego początku były kontrowersje. Poziom przemocy był tak wysoki, że nawet sam twórca – Mel Gibson – przy następnej reedycji w kinach wyciął co drastyczniejsze fragmenty przyznając, że faktycznie przesadził. I głosiło się, że jest antysemicki, nie mówiąc o osobie reżysera, który tytułu Zwolennika Progresu nie dostał i nigdy nie dostanie. Nawet chrześcijanie nie darzą aż taką estymą Pasji jak innych znanych filmów religijnych.

Więc czemu polecam? Przede wszystkim jest inny. Ile to jest filmów o Jezusie, w którym ten umiera jako model wymuskany w PG-13? Na tym polegało poświęcenie za grzechy, że te męki były czymś czego należało się bać. I historycznie śmierć przez ukrzyżowanie była okrutna i upokarzająca. I czuje się gehennę Chrystusa, który stara się zachować zimną krew, ale wciąż jest człowiekiem i dygocze ze strachu i bólu przy kolejnych razach. Gibson też potrafi iść na przekór. Nie demonizuje Judasza, który w ostatniej chwili nie chce zdradzić Jezusa i sam się demaskuje w towarzystwie straży. I wreszcie jakaś produkcja, gdzie wiarygodnie pokazano, czemu Piotr trzykrotnie wyrzekł się swojego mistrza. Z kolei Maryję pokazano jako zaznajomioną z planem syna i kwestią zmartwychwstania, więc jest przygotowana na jego mękę mimo późniejszego matczynego bólu. Mnie najbardziej ujął moment, gdy Maryja wspominając małego Jezusa, biegnie do upadłego syna.

I przyznaję się, też mam zarzuty. O ile większość obsady mimo europejskiego pochodzenia faktycznie wygląda jakby pochodziła z Bliskiego Wschodu, to grający Jezusa Jim Caviezel z brązowymi włosami jednak trochę się gryzł. Szczególnie, że w wielu aspektach Mel Gibson stawia jednak na realizm, jak zastosowanie oryginalnych języków z epoki. Dodatkowo film jest mocno hermetyczny. Gdybym nie był wychowany w wierze katolickiej, to miałbym spory problem ze zrozumieniem fabuły, ponieważ droga krzyżowa to zwieńczenie bogatej historii Jezusa z Nazaretu. To jakby z całego MCU obejrzeć Avengers Endgame i liczyć, że się zrozumie fabułę i bohaterów.

Zarzuty o antysemityzmie są bezzasadne, gdyż to jedyny znany mi film nie ukazujący faryzeuszy jako tych najgorszych, jak to bywa w typowych religijnych przekazach. Na początku traktują Jezusa jako nieszkodliwego wariata i każą znaleźć prawdziwy dowód na jego bluźnierstwa. W pewnym momencie jeden z nich mówi, że sąd nad Chrystusem to jakaś farsa. Mało tego, widz kupuje motywacje ludu Jerozolimy za traktowaniem Jezusa jako sługę Szatana, a film jeśli coś krytykuje, to przesadną dewocję i mentalność wściekłego tłumu. Sami faryzeusze patrzą na całą drogę krzyżową neutralnie, niektórzy odwracają się z niesmakiem na widok chłostanego Jezusa. Jeśli kogoś w tym filmie pokazano w niekorzystnym świetle, to są to rzymscy żołnierze czerpiący przyjemności z zadawania bólu. W marszu na Golgotę jest przebitka na żydowskiego żołnierza przerażonego okrucieństwem Rzymian. Więc mimo wad, film nadal jest solidny. I szczerze mówiąc, chciałbym zobaczyć jak Gibson kręci coś innego z Ewangelii, bo w retrospekcjach przed ukrzyżowaniem widać, że rozumie temat i kolejny film mógłby być czymś kultowym (i mniej krwawym).

6.      Król królów (1927)

Pierwszy z niemej trylogii biblijnej Cecila B. DeMille’a, a zarazem większy film ukazujący losy Mesjasza. W pierwszej scenie występuje Maria Magdalena, jako technikolorowa kurtyzana, a przez 20 minut Jezusa nie ma na ekranie, występuje on w dialogach innych bohaterów podkreślających jego boskość. Pierwsza scena z jego udziałem jest dość pomysłowa, bo ukazuje się on widziany oczami uleczonego ślepego dziecka. Zawarto także mniej kojarzone z Jezusem sceny jak np. jego mowa, by nie gromić dzieci. Z kolei Judasza ukazano jako dawnego kochanka Marii Magdaleny, który poszedł za Chrystusem głównie dla prestiżu.

Z perspektywy dzisiejszej ikonografii, H.B. Warner w roli tytułowego bohatera może zadziwić, bo Jezus wygląda na postać z lat 50. i ma relatywnie krótkie włosy. Ale aktor z biegiem filmu spisuje się lepiej i zaczyna uwiarygadnić tego Chrystusa, pokazuje jego ludzką stronę (w scenach nieobecnych w Ewangeliach) np. w scenie z dziećmi kiedy jedna dziewczynka słysząc o uzdrawianiu kalek prosi o naprawienie lalki i Jezus wykorzystuje swe stolarskie umiejętności. 

Głównie to chodzenie po korytarzach i sceny dialogowe, ale gdzieniegdzie DeMille prezentuje rozmach, jak w scenie w świątyni przerobionej na targ. Są też efekty specjalne jak Siedem Grzechów Głównych otaczających Marię Magdalenę, nie mówiąc o dwóch soczystych sekwencjach z kolorową taśmą.

Z pewnością warto obejrzeć, szczególnie że film niedawno doczekał się renowacji, a rok temu trafił do domeny publicznej. Antyreligijnym marudom również rekomendowałbym seans, bo niejako jest to antyklerykalny obraz. Gdyż głównymi złymi, są w nim, spaśli kapłani liczący bogactwa miast wiernych, wycierający obłudne gęby świętymi pismami i podlizujący się tutejszej władzy. Właściwie historia Jezusa sama w sobie to jakby nie patrzeć krytyka religijnych hierarchów. Przy okazji…

5.      Jesus Christ Superstar

Kolejna pozycja o Chrystusie zaskakuje swym niecodziennym podejściem. Widz prócz oprawy musicalowej, w której wszystkie dialogi są śpiewane, dostaje częściowo anachronistyczny miszmasz – tu ubrania i sprzęty z czasów współczesnych, hipisowskie tłumy, w obsadzie są Felaszowie, Maria Magdalena/nierządnica, w tej roli Yōko Ono, a Jezus to też bardziej wygląda jak muszkieter czy inny Robin Hood. Nie mówiąc o faryzeuszach ubranych jak złoczyńcy z komiksowych X-Men. I gdy ktoś nie zna Nowego Testamentu, to widząc to wszystko może być zagubiony.

Muzyka również nie kojarzy się z ewangeliami – psychodeliczny rock z lat 70. to ostatnie nie to,co można byłoby puścić na mszy – ale w kontekście filmu i tytułu pasuje, bo Jezus jakby nie patrzeć był supergwiazdą, w dodatku kontrowersyjną i wywrotową w oczach ówczesnych “autorytetów”. Mimo postmodernistycznego podejścia, Andrew Lloyd Webber odnosi się z szacunkiem do Nowego Testamentu i w historii niczego szczególnie nie zmienia. Jedyna znacząca zmiana to bardziej ludzkie motywacje Judasza. Z kolei Jezusa ukazano jako człowieka, którego przytłacza uwielbienie przez tłumy i najchętniej dalej był by cieślą i pracował za darmo. Pasuje jednak do postaci i wierzę, że prawdziwy Jezus prywatnie był skromnym “spoko kolesiem” i dlatego pociągnął ze sobą tłumy (co wkurzało faryzeuszy zdziwionych, czemu synagogi pustoszeją). Więc należą się ukłony twórcom.

Zwłaszcza, że dzisiaj taki postmodernistyczny obrazek na podstawie Biblii byłby raczej jakimś zakalcem. Gdybym był katechetą, z chęcią pokazałbym film na lekcji religii – lepsze to niż jakaś taniocha nachalnie pouczająca paluchem.

4.      Zając Max ratuje Wielkanoc & Zając Max: Misja Pisanka

Ciągle ten Chrystus i Chrystus. A jednym z symboli Wielkanocy jest też Zając Wielkanocny, a połowa filmów/specjałów TV o tematyce wielkanocnej jest poświęcona właśnie jemu. Niestety, w większości to nie są dobre produkcje i nie warto wrzucać ich na listę. Jako, że zając to niemiecki zwyczaj, to najlepiej go rozumieją Niemcy – Zając Max ratuje Wielkanoc będący uwspółcześnioną wersja niemieckiej prozy dziecięcej Die Häschenschule, to klasyczna już fabuła z cyklu “mieszczuch trafia na wieś i odkrywa siebie na nowo”, a także jedna z nielicznych animacji dystrybuowanych przez Kino Świat, która nie jest koszmarnym badziewiem.

Nie ma żenującego humoru i popkulturowych wstawek, z godnością adaptuje materiał źródłowy będący kilkustronicową czytanką z lat 20. XX wieku, a postacie są sympatyczne i dające się lubić. Animacja i styl nieco imitujący animację 2D bardzo przyjemne dla oka. Całość zdecydowanie dla dzieci, ale jako produkcja sama w sobie działa i nie przychodziła mi myśl “kurde, co za szajs… O! Znowu jest do czego się przyczepić!” jak przy niektórych familijnych animacjach. Na podobnym poziomie jest sequel w koprodukcji austriackiej Zając Max: Misja Pisanka.

Wciąż trzyma poziom poprzednika i rozszerza świat przedstawiony, z kolei fabuła idzie innym torem. Trochę jest standardzików charakteryzujących kino familijne, ale obyło się bez ciężkiego wzdychania i z jakimś zainteresowaniem to oglądałem. Jest jeden moment ala “liar revealed” fanatycznie ubóstwiany przez familijne animacje, ale nie jest szablonowy i na szczęście trwa relatywnie krótko.

Jak ktoś ma dzieciaki, to polecam obejrzeć podczas Wielkanocy oba filmy. Sądzę, że młodszym się spodoba, a dorosły nie będzie odczuwał żenady. Gdyby ta lista dotyczyła Zająca Wielkanocnego to oba filmy byłyby na podium. Jedyny zarzut? Lepiej oglądać to w oryginale. Główny bohater to nastolatek, a kogo dajemy w dubbingu do tej roli? Ano 50-letniego Piotra Adamczyka, który nawet nie starał się brzmieć jak nieletni.

3.      Dziesięcioro przykazań (1956)

My śmiejemy się, że Polsat co roku mieli tego nieszczęsnego Kevina samego w domu i Nowym Jorku, gdy w takich Stanach Zjednoczonych stacja ABC emituje od 1973 roku Dziesięcioro przykazań w okresie Wielkiej Nocy. I kiedy jednego roku ABC nie puściła filmu, to następnego dnia otrzymała milion telefonów wściekłych widzów (podobny backlash był w Szwecji, gdy w Boże Narodzenie nie puszczono corocznie emitowanego Byczka Fernanda Disneya). I w sumie nie dziwne – gdyż to świetny film.

Jedną z nielicznych pozytywnych rzeczy, w chwili śmierci Jana Pawła II i towarzyszącej jej medialnej obłudy, był fakt, że TVP 1 wyemitowała Dziesięcioro przykazań – ostatni film Cecila B. DeMille’a będący również remake’iem jego filmu pod tym samym tytułem (dokładnie to prologu). Wcześniej znałem historię Mojżesza tylko z Księcia Egiptu i może jakichś pojedynczych filmów puszczanych w TV/lekcji religii, więc było parę zaskoczeń. I podobał mi się. Oczywiście nadal się podoba. Parę rzeczy z punktu technicznego się nieco zestarzało – wszak film ma niemal 70 lat, jednak widać ten rozmach – potężna scenografia wspomagana dorysówkami i blue screenem, bogate kostiumy, niezliczone tłumy statystów i przełomowe efekty specjalne nagrodzone Oscarem. Jak DeMille miał zakończyć karierę to właśnie czymś takim.

Dużą siłą są aktorzy tworzący postacie z krwi i kości. Każda rola, każdy epizod zapada w pamięć – Jozue jest niczym awanturnik z filmu spod znaku płaszcza i szpady, złowieszczy Datan, Vincent Price w roli nadzorcy niewolników. O Charltonie Hestonie grającym Mojżesza nie będę się rozpisywał. Yul Brynner zaś urodził się do roli złowieszczego Ramzesa. Nawet obligatoryjne wątki miłosne wypadają naturalnie – nie tyle Nefretiri i jej duża rola w konflikcie Mojżesz-Ramzes, ale nawet Lilia. Dobry jest miniwątek Bitii, egipskiej matki Mojżesza, która później nawraca się na wiarę Abrahama i ma nić porozumienia z Meredem.

To również dobra adaptacja Księgi Wyjścia, a w ramach przygotowań do sprawdzianu można obejrzeć, mimo drobnych modyfikacji na potrzeby języka filmu i dramaturgii. Uśmiechnąłem się, gdy Ramzes zbył plagi mówiąc, że to następstwa lokalnej katastrofy naturalnej, a swoich kapłanów wprost nazywał szarlatanami. A scena wyjścia Hebrajczyków z Egiptu to jedna z najbardziej radosnych chwil jakie dane mi było widzieć na ekranie. Dziesięcioro przykazań to jeden z tych dawnych widowiskowych filmów, które powinno się obejrzeć przynajmniej raz w życiu.

2.      Książę Egiptu

Święto Paschy to praktycznie żydowski odpowiednik Wielkiej Nocy. I choć Dziesięcioro Przykazań jest znakomity film, to istnieje lepsza adaptacja Exodusu. Jest nim Książę Egiptu z czasów, gdy Dreamworks robił animacje 2D i potrafił je robić nieco odmiennie od Disneya, tworząc własny styl. O animacji i wyglądzie nie będę pisać, bo to będą banalne psalmy. No, jedynie wspomnę, że wstawki CGI nadal trzymają się świetnie. Dużym plusem jest to, że wygląd wszystkich postaci został realistycznie odwzorowany. To ciemnowłosi Semici/Koptowie z charakterystycznymi rysami i o ciemnej karnacji (zresztą nie zapominajmy, że akcja dzieje na wiecznie gorących terenach pustynnych). Przy okazji zauważyłem, że to jeden z niewielu filmów animowanym dla dzieci, gdzie główna postać męska ma pełny zarost. Soundtrack – a to szok! – też znakomity, zwłaszcza utwór przy krzewie gorejącym.

Niby film jest animowanym musicalem dla całej rodziny, ale jednocześnie jest niesamowicie dorosły i poważny w wymowie. Brak dziecinady, humoru tu mało, zero jakichś sidekicków czy comic-reliefów (najbliżej tej kategorii są może dwaj egipscy arcykapłani), a piosenki są mało musicalowe tj. nie takie do jakich przyzwyczaił nas Disney. Postacie negatywne nie są jednoznaczne złe i mają uzasadnione motywacje. Film podkreśla, że Egipcjanie jako nacja są tak samo ludźmi i nie są winni zsyłanych plag, a ich kultura jest ukazana z poszanowaniem. A jak na film dla młodszej widowni, jest wyjątkowo brutalny. Pierwsza scena to wyzyskiwani niewolnicy okrutnie chłostani batem, a zaraz potem rzeź niemowląt, do której twórcy wielokrotnie nawiązują. Nie mówiąc, że pada tu jeszcze jeden trup będący chyba najbardziej szokującą sceną i niecodzienną w familijnym kinie. Wymień animację na taśmę filmową – a nic się nie zmieni.

Co jest świetne w polskim dubbingu, to to, że w dużej większości nie ma tej charakterystycznej kreskówkowej nadekspresji, a aktorzy brzmią jakby grali tam na żywo. No, ale w końcu za dubbing odpowiadała Izabela Fallewiczowa, reżyserka jednego z najlepszych polskich dubbingów fabularnych (Ja, Klaudiusz). Marcin Kudełka jako Mojżesz odegrał swój najlepszy dubbingowy występ. Jeśli ta lista dotyczyłaby filmów animowanych na podstawie Biblii to Książę Egiptu zająłby spokojnie pierwsze miejsce, a po nim długo, długo nic, bo animowane filmy biblijne to zwykle takie służące wyłącznie do puszczania na lekcjach religii. Ktoś powie, że w tej liście to powinno być pierwsze miejsce, ponieważ nawet ludzie będący na bakier z kościołem uznają film za arcydzieło. Co może być lepszego od Księcia Egiptu, który zapewne zdobi każdą top lstę filmów puszczanych na Wielkanoc? Zaraz napiszę, ale wpierw…

HONOROWE WSPOMNIENIA:

Rapa Nui

Jedyne co ma wspólnego z Wielkanocą, to fakt że Rapa Nui została odkryta przez Jacoba Roggeevera w Wielkanoc i stąd europejska nazwa. Ale warto obejrzeć tego prekursora Apocalypto. Mamy tu bijący rozmachem realizacyjnym, z punktem kulminacyjnym w postaci niebezpiecznego wyścigu po jajo. Dużo daje też muzyka wspomagana polinezyjskimi motywami. Znakomite przedstawienie nieistniejącej już kultury i świata, zwłaszcza w latach 90. i banałem będzie, że takich filmów się nie kręci.

Hank i Mike

Jakby to był polski film, to byłby to depresyjny dramat psychologiczny straight-to-festivals. Nawet jest ziarnista taśma filmowa, szare filtry i depresyjni bohaterowie. Na szczęście Kanadyjczycy to inny naród i woleli potraktować temat z jajem, tym wielkanocnym. Coś jest zabawnego w widoku tych wszystkich stereotypowych roboli – prostych i wulgarnych – w tych różowiutkich puchatych kostiumach Zająca Wielkanocnego. Jak kogoś w Wielką Noc będzie mdlić od słodyczy, to jest to idealnie pikantna przyprawa.

Wesołego jajka, Charlie Brownie!

Fanem Fistaszków nie jestem, ale doceniam ich miejsce w kulturze amerykańskiej, całkiem zasłużone. Ten specjał to standardowe Fistaszki. Taka sobie strona techniczna, ale kilka życiowych prawd czy ponadczasowych trafnych spostrzeżeń mamu tu. Między innymi bohaterowie idą do sklepu kupić coś związanego z Wielkanocą, a tu wszędzie bożonarodzeniowy “szajs” (wtedy absurdalny żart, dziś niedalekie to od rzeczywistości). Ze świątecznych Fistaszków bardziej pamiętna była Gwiazdka Charliego Browna, ale ten też można obejrzeć, zwłaszcza dla bardzo klimatycznego soundtracku.

Żywot Briana

Komedia, która w momencie premiery była ogromną kontrowersją i oburzyła chrześcijan, a i także dzisiaj nie powstała by ponieważ oburzyłaby nie tylko chrześcijan. Cóż, w końcu znalazł się ten co wszystkim dogodził ;). Widać również większy budżet – są wierzchowce :). Z pełnometrażowych Monty Pythonów to bardziej trafia do mnie Monty Python i Święty Graal i tam esencja ich humoru bardziej jest odczuwalna. Ale ta komedia też jest warta obejrzenia.

1.      Ostatnie kuszenie Chrystusa

Dlaczego tą pozycję wybrałem na pierwsze miejsce? Przecież film ten stoi kontrowersją i zdobi listy pt. Top 10 antyreligijnych/bluźnierczych filmów, i to jeszcze większą od Pasji, której jedyną prawdziwą winą jest przesadne gore. Różne grupy religijne fanatycznie protestowały, a w Polsce nie doczekał premiery z wiadomych przyczyn. Autor oryginalnej opowieści został wydalony z cerkwi, a Mesjasza gra Green Goblin. Podejrzewam, że niektórzy mogą utyskiwać na fakt, że wszystkich grają postacie z obrazów Rembrandta. W Pasji to chociaż aktorzy wyglądali semicko. Z kolei ja sam, pierwszy raz oglądając go w telewizji, miałem zarzuty i nie dziwiły mnie słowa oburzenia – Jan Chrzciciel wygląda prędzej jak opętany przez demona zakapior, Jezus momentami zachowujący się jak zadufany w sobie psychopata (ta scena, gdy objawia się uczniom z sercem – bardzo niepokojąca), sporo jest też sugestywnych obrazów, często podpadających bardziej pod horror, Judasz jako ten dobry. Plus zdziwiły mnie napisy końcowe z pomarańczowym tłem i kompletnie nie pasującą wesołą muzyką będącą podkładem do piosenki z lat 80.

Więc czemu pierwsze miejsce? Przede wszystkim dlaczego chrześcijanie obchodzą okropną śmierć jakiegoś człowieka jako coś dobrego? Dlaczego ten moment i jego następstwa są ich najważniejszym świętem? W filmach zawsze ukrzyżowanie to smutna scena i prawdziwa radość nadchodzi ze zmartwychwstaniem Jezusa. To chyba jedyny film jaki kojarzę, w którym śmierć na krzyżu faktycznie jest dobra.

Przy Jesus Christ Superstar pisałem, że Jezus zdobył szacunek swą skromnością i nie prosił o zaszczyty. W podobny sposób został sportretowany u Martina Scorsese. To przeciętny Kowalski, któremu nie zależy na walce z rzymskim najeźdźcą (a nawet robi na jego zamówienie krzyże) i chce żyć po swojemu. I nagle ma zostać długo oczekiwanym mesjaszem. W sposób trudniejszy, ponieważ ma zbawić ludzkość słowem, a nie mieczem. Sam nie wierzy w swoją misję, a wątpliwości wyrażają również Apostołowie, którym nie uśmiecha się ukrzyżowanie. Także Poncjusz Piłat zwraca uwagę, że choć przesłanie jego nauk jest szlachetne nie przetrwa w zderzeniu z brutalną rzeczywistością. W pewnym stopniu Jezus wolałby zostać męczennikiem – bojownikiem, ale ten sposób na dłuższą metę nie zadziała (patrz polskie powstania narodowe) i wie, kiedy po prostu ustąpić. Jak dobrze napisany protagonista przeszedł on wyboistą drogę, przezwyciężył swój egoizm i tym samym spowodował rozprzestrzenienie się jego nauk, które miały wpływ na świat.

Co do reszty filmu to dostałem niebanalny i dający do myślenia obraz, który zachował ducha materiału źródła robiąc to w niekonwencjonalny sposób, który wielu się nie spodobał. Tak jak to robił Jezus. Technicznie Ostatnie kuszenie Chrystusa cechuje naturalizm i turpizm, które wypadły naturalniej niż w Pasji. Willem Dafoe z początku średnio mi pasował, z czasem się przekonałem do jego interpretacji pełnego wątpliwości, sfrustrowanego Nazarejczyka. I osobiście dla mnie największą wartością dodatnią jest znakomity soundtrack Petera Gabriela nawiązujący do kultury tamtejszego regionu. Szczególnie końcowy utwór napełniający pozytywną energią i nadzieją. Tak po prostu.

I tego wam życzę przy nadchodzącej Wielkanocy, by jutro było lepsze. Wesołych świąt!

Organizatorzy Poznańskiego Festiwalu Sztuki Komiksowej na Kanale Książkowym [patronat Betoniarki]

Świat Akwilonu. Elfy – 8 – Ostatni Cień [recenzja]