Dwoje przyjaciół o wyrazistych poglądach na temat superbohaterów i animacji spotyka się, by pogadać o kinowej animacji Marvela, Spider-Man Uniwersum (Spider-Man: Into the Spider-Verse).
Filip: Zacznijmy od zajawki, jeden ostatni raz.
Ozzie: I see what you did there.
Filip: Miles Morales to zwyczajny nastolatek. Kocha swoich rodziców, ale czasami czuje, że mają wobec niego nadmierne wymagania. Kiedy ma dość, lubi spędzać czas ze swoim wujkiem, zwłaszcza na robieniu graffiti. To w trakcie jednego z takich wypadów gryzie go dziwny pająk. Wkrótce chłopak zaczyna przejawiać te same zdolności, co ukochany bohater Nowego Jorku, Spider-Man. Tymczasem wrota między alternatywnymi światami stają otworem. I przybywają z nich pajęczy bohaterowie, jedni dziwniejsi od drugich. Milesa czeka podróż od zera do bohatera, pod okiem więcej niż jednego człowieka-pająka.
Ozzie: Zajawka, mówisz? No więc Sony Animation postanowiło przestać załatwiać się pod siebie, wybrać dobry materiał do adaptacji i zatrudnić do tego kompetentnych ludzi. I pierwszy raz od lat wyszło im coś, co można nazwać “filmem”, wręcz “dobrym filmem” (i tak, każdy fan kina, który myśli, że którykolwiek Hotel Transylwania to “film” wymaga pomocy).
Filip: To widać szczególnie w kwestii wizualnej. Kiedy wychodziłem z kina, zobaczyłem plakaty reklamujące nowego Grincha, wyglądającego tak samo, jak wszystko inne, co produkowały do tej pory studia jak Sony, Illumination, Dreamworks, czy nawet Disney i Pixar. I byłem wściekły, że tak nudno wyglądający film ma czelność istnieć w tym samym punkcie czasoprzestrzeni, co uczta dla oczu, jaką był Spider-Man. Grinch ma szczęście, że musiałem się śpieszyć na seans Aquamana, bo doszłoby do rękoczynów.
Ozzie: Wiem, co masz na myśli. Nie mogę już patrzeć na większość komputerowych animacji trafiających do kina i cynicznego recyklingu tego samego stylu.
Spider-Verse to powiew świeżości; pierwszy mainstreamowy film animowany, który odważa się sięgnąć po eksperymenty, zarezerwowane do tej pory dla kina niezależnego i szortów studentów animacji. Ale w przeciwieństwie do nich, ma hollywoodzki budżet i dwie godziny do wypełnienia wieloma stylami graficznymi. I wykorzystuje je DOBRZE. Wiele filmowych adaptacji, jak Hulk Anga Lee, próbowało już być “ożywionym komiksem”, ale żaden dotąd nie osiągnął tego w tak udany sposób.
Filip: Powiedziałbym, że to zaleta bycia animacją, ale wątpię by Hulkowi to coś pomogło.
Ozzie: To co najbardziej w warstwie wizualnej Spider-Verse podziwiam, to fakt, że mimo eklektycznej animacji i dynamicznego montażu, nic nie jest na tyle zwariowane, by dezorientowało widza. Wiele recenzji, które namówiły mnie do obejrzenia filmu (dwukrotnie!) ostrzegało przed tym, że finałowa walka może być przytłaczająca przez swój surrealizm, ale osobiście uważam, że poza najwrażliwszymi z odbiorców, nikt nie poczuje się szczególnie zagubiony w akcji dziejącej się na pograniczu wielu wymiarów. Nie jest ona w żadnym stopniu tak niepokojąca, jak scena walki Elastyny w kryjówce Ekrantyrana w Iniemamocnych 2, która wywołuje u publiki autentyczne ataki epilepsji. Nadal nie wiem jakim cudem nikt w Pixarze nie zawetował wypełnienia filmu długimi sekwencjami, w których prawie cały ekran rytmicznie miga na czarno i biało.
Filip: Skoro wspominamy już o wielu wymiarach, to muszę koniecznie pochwalić to, jak wykorzystano cyfrową animację, aby nadać unikalny styl Pająkom z różnych światów, którzy wspierają Milesa. Spider-Man Noir jest zawsze w czerni i bieli jak filmy, którymi postać jest inspirowana. Z kolei Peni Parker i Spider-Ham wyglądają jak żywcem wyjęci odpowiednio z anime i kreskówek typu “śmieszne zwierzaki”, którym oddają hołd. To świetnie uzupełnia się z kreatywnymi projektami postaci, szczególnie złoczyńców. Kingpin po raz pierwszy wygląda prawdziwie jak złowieszczy kolos, co osiągnięto bardzo stylizowaną sylwetką. Dobre użycie kolorów dopełnia dzieła. I bardzo pomaga takim postaciom jak mroczny Prowler wybić się z ekranu i być natychmiast rozpoznawalnymi.
Ozzie: Bohaterowie nie tylko są wzorowo zaprojektowani, ale też świetnie napisani.
Oczywiście jest to na pierwszym miejscu origin nowego Spider-Mana, więc jako centralny bohater, Miles Morales otrzymuje najwięcej uwagi. Nie znaczy to, że film ciągle za nim podąża, albo że pokazuje wszystko wyłącznie z jego punktu widzenia. Bardzo subtelnym zabiegiem scenarzystów jest to, że większość czasu spędzamy obserwując Milesa z perspektywy pozostałych postaci: jego rodziców, jego wujka, innych Ludzi-Pająków. I cały jego rozwój opiera się na konfrontacji ich oczekiwań z tym jaki Miles jest, jaki chce i jaki może być. I, jak to dobrze napisany protagonista, dąży do pogodzenia tych oczekiwań z próbami rozwinięcia się, zwłaszcza w opanowaniu swoich mocy.
Filip: Film miał bardzo trudne zadanie. Opowiedzieć historię początków superbohatera. Coś, co współczesnej widowni zaczyna się powoli przejadać. Nawet w filmach aktorskich w 2018 tylko Venom wciąż próbował się trzymać tego motywu. Pozostałe filmy o trykociarzach były kolejnymi częściami znanych franczyz (Deadpool 2, Avengers: Wojna Bez Granic, Ant-Man i Osa). Albo solowymi przygodami bohatera wprowadzonego w wcześniejszym filmie (Black Panther, Aquaman). Co gorsza heros na tapecie to Spider-Man, którego genezę widownia oglądała już wielokrotnie. Nawet jeśli to tym razem inna osoba pod maską, trudno o kogoś, kogo początki mogły się kinomanom równie mocno przejeść. Porównywalni są chyba tylko Batman lub Superman, a i oni potrafią się na tym problemie wyłożyć. Przekonał się o tym Zack Snyder w Człowieku ze Stali.
Ozzie: Myślę, że scenariusz sprytnie obchodzi klisze superbohaterskiego originu dzięki swojej samoświadomości – film wie, że jest kolejną odsłoną większej serii i wciela to bardzo płynnie w sam zarys fabuły. Zderzenie wielu wersji Spider-Mana pozwala na komentarz o wspólnych cechach ich początków, głównie przez porównanie z bardziej skrajnymi wersjami postaci, jak Peter Porker/Spider-Ham i Spider-Noir, ale też przez jedność, jaką wszyscy znajdują w stratach, jakie ponieśli, by dojrzeć do roli bohaterów.
Spider-Verse czerpie pełnymi garściami z tego, że powstał w czasach pełnego rozwoju gatunku kina superhero. Podobnie jak Deadpool i LEGO Batman to superbohaterski film postmodernistyczny – wielokrotnie nawiązuje do utrwalonych już formuł, komentuje i obśmiewa je, a jednocześnie korzysta z nich w bardzo kompetentny sposób.
Filip: Masz rację, że film traktuje pewne motywy z okiem puszczanym do fanów. Nie ma się czemu dziwić, skoro stoją za nim twórcy LEGO Przygoda i LEGO Batman – Phil Lord i Christopher Miller. Odniesienia i pogrywanie z popkulturą to ich znak rozpoznawczy. Widać to w tym jak wszyscy bohaterowie o swoich początkach mówią jakby był to setny raz. Albo w licznych odniesieniach zarówno do filmów Sama Ramiego, dwóch części Amazing Spider-Man oraz Powrotu do Domu. Jednocześnie to, co wydaje się początkowo tylko ciekawym zabiegiem wizualnym, streszczenia początków różnych Pająków, pod koniec filmu staje się kropką nad “i” w opowieści Milesa.
Ozzie: W tej historii nietuzinkowe jest nie to, jak typowo dla nowego bohatera się zaczyna i kończy, ale to, co się w niej dzieje pomiędzy – szalona mieszanka akcji, dramatu i humoru oparta na spotkaniu wielu uniwersów. To żaden spoiler kiedy powiem, że Miles na końcu filmu przeszedł swój chrzest ognia i jest gotowy na podjęcie walki o sprawiedliwość, tak jak przed nim był Peter. Cała przyjemność płynie z tego jak do tego dochodzi.
Filip: Film miał trzech reżyserów i każdy dołożył starań, aby historia Milesa nie zgubiła się w natłoku bohaterów. Peter Ramsey, odpowiedzialny za Strażników Marzeń, wypowiadał się jakie ważne jest dla niego opowiedzenie historii o Spider-Manie z którym dzieli kolor skóry, więc podejrzewam, że to jego zasługa. Z kolei znany z 22 Jump Street Rodney Rothman wyraźnie starał się nadać filmowi podobny poziom skupienia, jaki widzimy zazwyczaj tylko w kinie aktorskim. Bob Perschittei miał wcześniej doświadczenie z przeplataniem historii w Małym Księciu, więc zapewne można mu zawdzięczać gładkie splecenie różnych wątków.
Ozzie: Całość jest niesamowicie dobrze zbalansowana, zwłaszcza pod względem mieszania tonu, jak i tempa rozwoju wątków. Co szczególnie zaskoczyło mnie w jakości tego scenariusza jest właśnie to, że chociaż film trwa dwie godziny zamiast tradycyjnych 90 minut, nie czuć wcale, by dodatkowe pół godziny było wypełniaczem.
Filip: Odnośnie balansu, Spider-Verse ma zaskakująco dużo ciężkich i poważnych, wręcz mrocznych momentów. A antagoniści potrafią być przerażający. Historia nigdy jednak nie traci poczucia humoru. To nie byłby Spider-Man bez żartów. Wiele z nich wynika z interakcji między postaciami z różnych światów. Oraz z tego, że wszystkie postaci są wielowymiarowe. To pozwala pogrywać z oczekiwaniami zarówno widzów jak i bohaterów. Postacie mogą przełączyć się z poważnych scen na żarty i z powrotem z zadziwiającą płynnością, nigdy nie psując zabawy widza. Podobnie linia fabularna, chociaż ma sporo materiału do pokazania, nigdy nie wydaje się pędzić albo coś przycinać. Wszystko przebiega bardzo naturalnie.
Ozzie: Kolejnym wartym uwagi elementem jest muzyka użyta w filmie, zdominowana przez współczesny hip-hop. Wybór piosenek, w wykonaniu wielu gwiazd gatunku, jak Post Malone, DJ Khalil, Lil Wayne i Nicki Minaj, prezentuje szeroką gamę nastrojów odpowiadających idealnie scenom, do których są przypisane.
Filip: Za ścieżkę dźwiękową odpowiada Daniel Pemberton (Ocean’s Eight). Miał on trudne zadanie stworzenia muzyki odzwierciedlającej ogromną ilość stylów i zbudowania z nich spójnej, klimatycznej całości. Poradził sobie jednak widowiskowo. Czerpie w równej mierze z muzyki industrialnej i elektronicznej co z hip-hopu. A całość wplata w motywy bardziej typowe dla podniosłego kina superbohaterskiego. Ciekawym zabiegiem było wprowadzenie motywu pewnej formy syreny alarmowej, który przewija się w muzyce wszystkich złoczyńców. Doskonale pasuje, gdy bohaterowie mają słynny pajęczy zmysł, który ostrzega przed niebezpieczeństwem.
Ozzie: Wspominając o ciekawych zabiegach audio, rzadko doceniana warstwa efektów dźwiękowych jest w tym filmie równie wzorowa, co warstwa wizualna i doskonale z nią współgra. Szczególnie podobał mi się charakterystyczny dźwięk jaki słychać przy “migotaniu” postaci i elementów sprowadzonych z innego świata – nadaje spójny motyw całemu filmowi już od momentu, w którym na samym początku seansu “zamigotane” zostaje logo wytwórni Columbia Pictures.
Filip: Brawa należą się też aktorom. Shameik Moore jak Miles, Jake Johnson jako Peter, Hailee Steinfeld jako Gwen, Mahershala Ali jako Aaron Davis i Liev Schreiber jako Kingpin postawili szczególnie wysoką poprzeczkę.
Ozzie: Na szczęście polska wersja nie zawodzi. Zarówno tłumaczenie, jak i gra aktorska dorównują oryginałowi pod każdym względem. Dialogi nie są, jak to się zdarza w filmach kierowanych do młodszej widowni, na siłę “ziomalskie” i brzmią naturalnie, a wiele polskich głosów zostało dobranych tak dobrze, że trudno odróżnić od oryginalnych.
Główna rola trafiła do młodego weterana polskiego dubbingu, Mateusza Narlocha (Ferb w Fineaszu i Ferbie, Zak Sobota w Tajemniczych Sobotach, Śledzik w serii Jak wytresować smoka) i spisał się w niej świetnie, mimo tego, że dawno nie wcielał już się w młodszych bohaterów. Bardzo zaskoczył mnie Mateusz Weber jako Peter Porker, który okazał się wokalnym bliźniakiem Johna Mulaney, komika kreującego rolę po angielsku. Szczególne uznanie jednak należy się jednak Zbigniewowi Konopce, którego Kingpin w moich oczach (a raczej uszach) pobił oryginał.
Filip: Spider-Man: Uniwersum jest najlepszym filmem animowanym 2018. Pokonuje nie tylko inne animacje o superbohaterach z tego roku, jak Iniemamocni 2 albo Młodzi Tytani Idą Do Kina. On sprawia, że każdy inny film animowany, nawet widowiskowy Ralph Demolka w Internecie, wygląda słabo w porównaniu. Powiedziałbym nawet, że może konkurować z aktorskimi filmami o superbohaterach. A w roku, w którym dostaliśmy majstersztyk Black Panther, długo oczekiwaną Wojnę Bez Granic, przepięknego Aquamana oraz przezabawnego Deadpoola 2, to mówi samo za siebie. Wartość tego filmu już doceniono przyznając mu Złoty Glob za najlepszy film animowany. Mam nadzieję, że dołączy do niego też Oscar.
Ozzie: Zgadzam się w całej rozciągłości. Traktuję ten film jako cichą obietnicę, że Sony więcej nie wypuści na świat kolejnej cynicznej zbrodni przeciwko publice, jak Emotki: Film.