W 1965 roku Stan Lee wpadł na pomysł jak jeszcze bardziej podbić popularność Marvela i jego ekipy twórczej. Zaciągnął całą redakcję na nagranie płyty “Voices of Marvel”. W pewnym momencie nagrania Sol Brodsky powiedział, że nieśmiały Steve Ditko uciekł przez okno. Ditko odmówił bowiem udziału w przedsięwzięciu. Podobnie, gdy wcześniej Marvel drukował zdjęcia całej redakcji. Nie udzielał się na konwentach. Nawet wiele lat później, gdy kręcono dokument o nim, odmówił wywiadu.
Ditko uczył się rysunku od weteranów. Uczęszczał na wieczorowe lekcje do Jerry’ego Robinsona, idola tworzącego komiksy o Batmanie. Podobno pojawiał się na pięciogodzinnych zajęciach nawet pięć razy w tygodniu. Pierwszą pracę dostał u Joe’go Simona i Jacka Kirby’ego. To właśnie tam opublikował swoją pierwszą własną historię. Później związał się z Charlton Comics, ale współpracę tę przerwał z powodu choroby w 1954. Rok później zaczął rysować dla Marvela. Wspólnie ze Stanem Lee tworzyli historie surrealne, pełne dziwacznych bohaterów. Ich rosnąca popularność przyczyniła się do powstania antologii Amazing Adult Fantasy. Lee nazywał ją magazynem, który “szanuje twoją inteligencję”. Wydawca, Marvin Goodman, chyba nie przepadał za tytułem, bo zamierzał go zamknąć. W związku z tym zgodził się, aby ukazała się tam historia, przed której publikacją wzbraniał się wcześniej. Był to debiut Spider-Mana.
Początkowo Lee zlecił ilustrowanie komiksu Jackowi Kirby’emu, jednak uznał jego prace za zbyt podniosłe. Robotę dostał więc Ditko. Wzbogacił projekt Kirby’ego o takie elementy jak ikoniczna maska i wyrzutnie sieci. Z kolei w antologii Strange Tales ukazało się jego inne dzieło – historia czarodzieja – Doktora Strange’a.
Strange i Parker byli swoimi przeciwieństwami, jednak w obydwu widać wpływy poglądów autora. Strange w wizji Ditko był racjonalistą. Jako taki musiał zaakceptować magię jako fakt naukowy w obliczu dowodów na jej istnienie. Te komiksy podchodzą do magii jako siły natury, którą można badać i manipulować. W pewien sposób Strange jest mądrzejszy niż naukowi bohaterowie Marvela. Posługuje się bowiem nauką tak zaawansowaną, że żaden z nich nie może jej nawet zaakceptować. Co w sumie przekładało się na fakt, że Strange nie pakował się w kłopoty co pięć minut jak Stark czy Banner.
Chociaż Strange służył jako obrońca naszego wymiaru, to w swojej misji znalazł spełnienie. Realizował kluczowe postanowienie obiektywizmu. Pracował na własne szczęście i w ten sposób doprowadzał do poprawy warunków życia społeczeństwa. Dawny Strange żerował na bogatych pacjentach i wykorzystywał swój geniusz dla zarobku. Ale nie kochał swojej profesji i nie próbował osiągnąć niczego.
Wedle Ayn Rand dobro i zło to pojęcia obiektywne i niezmienne. Szara strefa nie istnieje, ponieważ każdy dylemat jest w swym jądrze albo jednym, albo drugim. Kto to pojmie i wytrwa w swych przekonaniach bez kompromisów, będzie kroczył przez życie pewny siebie. Taki był Strange. Przyjmował za fakt, że dobro musi zatriumfować nad złem. Jednocześnie akceptował, że nie zawsze będzie to jego triumf, jak wtedy gdy Thor ocalił go przed Lokim. Kontrastując ze starym sobą, zbyt dumnym by być jedynie czyimś asystentem.
Z tego samego powodu nie miał problemów, jakie nękały innych bohaterów. Nie rozpaczał nad byciem wyrzutkiem społeczeństwa, jak The Thing czy X-Men. Swe własne sprawy uważał za ważniejsze. Był jedynym superbohaterem, który nie walczył ze złymi agentami ZSRR. W końcu czym jest zimna wojna przy widmie zagłady rzeczywistości?