W 1902 roku szkocki dramatopisarz stworzył sztukę, potem w 1911 roku powieść pt. Piotruś Pan i Wendy. W 1913 roku 12-letni Walt Disney ujrzał sztukę w Missouri z Maude Adams w roli tytułowej i zapragnął stworzyć swą wersję. 40 lat później Disney spełnił swe marzenie, jednak spotkał się z krytyką za zbytnie odejście od oryginału. 70 lat później wersja ta doczekała swojej adaptacji z rąk Davida Lowery’ego spełniając jego marzenie o własnej wersji Piotrusia Pana. Jednak i on spotkał się z krytyką za brak magii animowanego oryginału. Jakie jest moje stanowisko?
Disneyowskiego Piotrusia Pana oglądałem niezliczone razy na kasecie VHS nagranej wraz z disneyowskim Pinokiem (istnienia ***** Zemeckisa nie uznaję!). Przyznam, że jak pierwszy raz usłyszałem, że planują zrobić remake wpieniłem się, ponieważ Piotruś Pan to nadal trzymający się film pomimo różnych naleciałości z tamtych lat plus jako Polaka cieszy mnie, że żaden dzban nie wpadł na ponowny dubbing. W dodatku była wówczas największa fala remake’ów Disneya, które nie zadawały trudów by odróżnić się od animowanych odpowiedników. Z czasem ochłonąłem i pomyślałem, że Piotruś Pan jednak nie byłby złym wyborem na remake. Zawsze mówiłem, że najlepiej wychodziły zwykle remake’i tych animacji będących w wieku moich rodziców. I seans okazał się mile rozczarowujący. Na pewno lepszy od Pinokia Zemeckisa (ale od Pinokia Zemeckisa to wszystko jest lepsze). I pokusiłbym się, że to jeden z najlepszych remake’ów Disneya.
Największą zaletą Piotrusia Pan i Wendy jest to, że tak jak Kopciuszek Kennetha Branagha (jeden z nielicznych udanych remake’ów), stara się stać samodzielnie o własnych nogach i być uniwersalną adaptacją klasycznej baśni, a niewolnicze kopiowanie ikonografii disneyowskiej animacji ogranicza do ledwie kilku elementów. Kolejnym plusem jest to, że David Lowery nie popełnia tylu błędów co poprzednie live action wersje.
Przykładowo bałem się, że przy panu Darlingu wywalą wszystkie uczłowieczające niuanse i całkowicie zrobią z niego złoczyńcę, jak to zrobiono z chociażby ciotką Sarą z Zakochanego kundla w jego remake’u (który też mi się podobał). Bogu dzięki, że tak się nie stało. Ogólnie wielokrotnie oddychałem z ulgą – w końcu hollywoodzki film, gdzie zwierzę nie jest CGI i Nana jest grana przez prawdziwego psa. Cyfra zaś jest tylko, tam gdzie powinna być. Także znalazły się całkiem ładne zdjęcia, które może Lubezkim nie są, ale daleko im do miałkości cechującej poprzednie disneyowskie remake’i i nie miałem problemu ze znalezieniem odpowiednich kadrów do recenzji. I humor tu działa! Były momenty, gdzie autentycznie się uśmiechnąłem, a aktorzy dali radę z komediowym wyczuciem. Mogę również zapewnić, że humor nie jest z cyklu “zaciągamy się końskim łajnem”. Jak pewien film o pewnym pajacu…
Oczywiście doniesienia Lowery’ego o tym, że Piotruś Pan i Wendy jest mocno inspirowana horrorem Lighthouse brałem za typowo PR-owe bajdurzenie, bo już widzę jak obecna Mysz bojąca się ryzyka i dająca o familijny wizerunek pozwoli na inspirację artystycznym horrorem :). I się nie pomyliłem, bo to typowy film dla dzieciaków. Szczerze, ten film jest mniej straszny od animacji z 1953 roku. No dobra, tak jak w oryginale pojawia się jeden trup poza kadrem, ale też nakręcony w tonie komediowym.
Tygrysia Lilia już nie robi za narzędzie fabularne bez linijek dialogów i tutaj jest bliższa powieści, gdzie tam była przedstawiona jako wojownicza córka wodza (nie księżniczka, bo nie ma zwierzęcego sidekicka) i znalazła się w łapie Haka, bo weszła na jego z okręt z zamiarem zabicia dziada. Sama Tygrysia Lilia też wypowiada więcej słów w jednym z języków rdzennych Amerykanów niż wszyscy pseudo-Komancze w Prey. I ten film robi więcej dla reprezentacji tych ludów niż Prey.
Także to kolejny remake, w którym czarny charakter otrzymuje smutną przeszłość, ale w tym przypadku jestem w stanie to kupić. Dla porównania “niezrozumienie” macochy z Kopciuszka wyszło dużo gorzej, gdyż pojawiło się nagle, a i postać wcześniej była dość kreskówkowa. Hak z kolei od początku jest poważny i zgorzkniały, a także coś jest na rzeczy przez cały film. Ktoś powie, że nie mam racji, ponieważ w tej wersji pirat okazuje się być sympatyczniejszy od Piotrusia. Tyle, że do tego drugiego takie zachowanie pasuje. Trzeba pamiętać, że Piotruś Pan w zasadzie ma okropny charakter, czego nawet nie ukrywał Barrie. Także w animacji Disneya o tym pamiętano – gdy Wendy woła o pomoc przed chcącymi ją utopić syrenami, to ten psychol się brechta i chwilę potem zachowuje się jak typowa polska nauczycielka z gatunku “Nie obchodzi mnie to zaczął”.
W tym miejscu zaś pozwolę na zaprzestanie pochwał, bo te się kończą. A mam co krytykować, bo choć to jeden z tych lepszych disneyowskich remake’ów, to daleko mu do w pełni udanego dzieła. Zwłaszcza jak się porówna z innymi adaptacjami literackiego oryginału.
Pierwsze co uderza jak pozbawiona życia jest tu Nibylandia. Że Londyn jest bury i ponury to rozumiem, gdyż to Londyn. Piraci wyglądający jakby urwali się z planu Pan i władca: Na krańcu świata – też kupuję, bo bycie piratem to nie była morowa rzecz. Ale Nibylandia to kraina dziecięcych marzeń dla osób, które nie znają dobrze świata – stąd do bólu stereotypowi piraci i rdzenni Amerykanie, stąd zasiedlają je mityczne syreny i wróżki, których żywot zależy od wiary. Podniosła muzyka i syreny zjawiające się na sekundę nie sprawią, że jałowa wyspa zostanie sprzedana jako pełna fantazji Nibylandia. Przecież jej krajobraz nie różni się wiele od angielskiej prowincji! W Wendy z 2020 roku, będącą udaną reimaginacją Piotrusia Pana odpowiednik Nibylandii również był nudną wyspą okupowaną przez żuli i dziadów, jednak sam film był konsekwentnie osadzony w ponurej i bardziej realistycznej konwencji. Lovery chce natomiast być wierniejszy klimatem powieści czy nawet animacji z 1953 roku, a w praktyce wygląda jakby budżet wynosił 2 tys. złotych.
Podobny zabieg spotkał Dzwoneczek, gdzie uznano że wystarczy dać skrzydełka i bach – istota fantastyczna! Gdy w animacji jej skóra świeciła złotym blaskiem. W 2003 roku powstał inny aktorski Piotruś Pan (i przy okazji najlepsza ekranizacja tworu Barriego). Tam Dzwoneczek ma ten sam projekt co ta z Disneya i wygląda to dobrze. Nie wiem, czy ktoś przy wersji z 2023 roku uznał, że skoro aktorka grająca wróżkę jest czarnoskóra, to zmiana odcienia czy nawet większe ufantastycznienie istoty magicznej granej przez nie-białą osobę to jakieś wewnętrzne uprzedzenia? Dla mnie szkoda, bo aktorka ze swymi rysami twarzy nadaje się na wróżkę i ktoś z zamysłem mógłby stworzyć ciekawą interpretację. Zwłaszcza, że w zasadzie książkowy Piotruś Pan to dość ponadczasowa powieść. Nie ma sprecyzowanego czasu akcji, poza niektórymi wyjątkami nie wspomina się jakiej etniczności są bohaterowie. Z dzisiejszej perspektywy to Piotruś i jego drużyna może pochodzić z każdego zakątka świata (inna sprawa, że Barrie wyobrażał wszystkich jako rdzennych Anglików, a jedynego POC-a zapewne widział tylko na zdjęciach). Coś z czymś poromansował Steven Spielberg w Hooku. Podobnie wspomniana Wendy osadzona w współczesnej Ameryce. W ostatnim serialu Nowe przygody Piotrusia Pana Darlingowie mieszkają w współczesnym Londynie. A wróżki technicznie nie żyją tylko na Wyspach Brytyjskiej (wiem, wróżki nie istnieją!).
I tak jak w przypadku Błękitnej Wróżki z Pinokia Zemeckisa gorszy jest tu scenariusz, bo Dzwoneczek straciła swój charakter i bardziej służy za narzędzie fabularne. I znowu odnoszę wrażenie, że nie jest zazdrosną socjopatką czy nawet złośnicą, bo ktoś uznał że, w tej roli nie-biała postać będzie szkodliwym stereotypem. Ogólnie mam przeczucie, że ostatnimi czasy angaż czarnych aktorkę do grania znaczących disneyowskich postaci to jest tylko po to, by wytwórnia mogła wygodnie zbyć krytykę słabo napisanych postaci rasizmem.
Disney nie mógł tu pochełpić fasadową progresywnością, bo wcześniejsze adaptacje już uprzedziły go w wielu aspektach i nie będzie “pierwszy cośtam w historii”. Nie-europejskiego Piotrusia mieliśmy w Wendy oraz innej udanej interpretacji z 2020 roku – Piotrusiu Panie i Alicji w Krainie Czarów. Także w serialowych Nowych przygodach Piotrusia Pana w drużynie Piotrusia zapanowała równość płciowa i nazywają się Zagubione Dzieci. Lowery robi podobnie, ale drużyna nadal nazywa się Zgubieni Chłopcy, bo Disney kocha sygnalizować cnotę w mediach. Przy okazji wiecie czemu u Barriego byli tylko sami Zgubieni Cis-Chłopcy? Otóż dziewczynki są zbyt mądre, żeby wypadać z kołysek.
Jak oglądam te disneyowskie remake’i, zauważyłem że praktycznie każdy z nich ma popsutego głównego bohatera, a próby “poprawienia oryginału” dają efekt odwrotny. Nie inaczej jest tu. Wendy jest niesympatyczną nastolatką i nie wiem o co jej chodzi. Niby boi się dorastać, ale wprost nazywa zabawy braci “silly games” i nie wierzy już w istnienie wróżek. Także nie protestuje przed wyjazdem do internatu, bo walizy ma spakowane. W animacji wiadomo o co chodziło. Pan Darling słusznie się sadził, że Wendy zamiast zachowywać dojrzale odpowiednio do wieku, to woli żyć dziecięcymi bajdami o zmyślonym przyjacielu. Tu pan Darling strofuje Wendy za stukanie z braćmi drewnianymi mieczami. To ma być dowód na dziecinność? Podejrzewam, że ojciec też by na 5 minut bawił z synami w piratów. Nie pomaga również, że Wendy ma jakieś 16 lat, gdy u Disneya i 2003 roku była znacznie młodsza, ale na tyle w odpowiednim wieku, że można od niej więcej wymagać, a i sama nie była zadowolona nową sytuacją.
Co gorsza tej Wendy brakuje matczynego ciepła i odpowiedzialności. Jak w pierwszej scenie, gdy Wendy od razu kabluje na swych braci. Zarzeka też, że nie chce być liderem dla nich jak prosi o to pani Darling, ani być matką dla Zgubionych Chłopców. Animowana Wendy mimo chęci wyruszenia do Nibylandii to cały czas robiła wymówki, że musi poinformować rodziców i nie wolno zostawić jej młodszych braci, co subtelnie pokazywało, że jest ona dojrzała i dorasta. Dodatkowo rozszerzenie roli Tygrysiej Lilii odbyło się kosztem Wendy. W innych adaptacjach Tygrysia Lilia była równolatką Zgubionych Chłopców – tu praktycznie jest dorosła i co za tym idzie ma więcej doświadczenia, a pokazano że podczas nieobecności Piotrusia ona jest liderką jego drużyny. Więc Wendy jako “matka” dla Zgubionych Dzieci nie ma sensu, bo nią jest Tygrysia Lilia.
To też kolejny robiony na kolanie feminizm. Zwykle jest albo głoszona przez media “strong woman” będąca w praktyce niemotą z szowinistycznych żartów (większość disneyowskich remake’ów) lub “girl power” tak nachalny, że aż cringe’owy. Piotruś Pan i Wendy zalicza oba binga. Szczególnie, że wspomniana przeze mnie wersja z 2003 roku pokazała jak można uaktualnić wiekową powieść do obecnej wrażliwości, ale jednocześnie zachować jej ducha i ówczesne realia. Tam Wendy mająca potrzebę przygód chce zostać pisarką, co spotyka się z dezaprobatą rodziny mówiącej jej, że literatkom jest ciężej. Na dodatek przeraża ją perspektywa zamążpójścia. I kiedy w Nibylandii następuje próba odbicia jej braci z rąk piratów, to Wendy wzięła do łapy kordelas i stanęła do walki z piratem. Gdy dwadzieścia lat później u Disneya aktywność Wendy ogranicza się do nieumyślnego zdradzenia położenia Piotrusia. I całą winą obarczony zostaje Wieczny Chłopiec :P. I w finale dziewczyna nagle staje się najbardziej kompetentna, najsilniejsza i praktycznie ona ratuje Piotrusia, choć nic na to nie wskazywało. Gdzie film z 2003 roku znów lepiej poradził sobie z aktywniejszą rolą Wendy i ocaleniem przez nią Piotrusia przed śmiercią.
Odnośnie jeszcze trzeciego aktu – podczas porwania dzieci Piotruś Pan w wyniku odniesionych ran traci zdolność lotu i tak jest przez całą finałową bitwę. Jest to dobry potencjał na zwiększenie dramaturgii w starciu z Hakiem. Wszak w animacji Piotruś dawał radę z dorosłym Hakiem w walce, ponieważ cheatował lataniem. Kiedy tego nie robił, pirat jako bardziej doświadczony z łatwością pokonał go w walce. W live action kij z tym, niech młody smarkacz walczy na równi z dorosłym typem niczym Zorro! Właśnie, jak wypada drugi protagonista? Scenariusz nieco lepiej go traktuje, choć stara się minimalizować jego rolę. Piotruś w prologu jest ledwo wspominany, gdy w animacji był ustanowiony jako “duszek młodości” (stąd była krytyka pana Darlinga i podkreślono jego nadnaturalny, nieśmiertelny charakter). Za to aktor grający Piotrusia jest słaby. Brak mu tej dziecięcej werwy i zarozumialstwa, które charakteryzowały poprzednie ekranowe wcielenia. Zwłaszcza jak przypomnę sobie takiego Yoshuę Macka z Wendy, który był dwa razy młodszy, a okazał się świetny – jedno z najlepszych wcieleń Wiecznego Chłopca. Podobnie Dante Basco z Hooka, który nie wcielał się akurat w Piotrusia, ale zmień jego postaci imię na “Piotruś Pan” i nie dostrzeżesz różnicy. O Jeremym Sumpterze z 2003 roku nie wspomnę przez litość.
Wiec jakie jest moje ostateczne stanowisko? Jest to jedna ze słabszych ekranizacji Piotrusia Pana i nie zdziwiłoby mnie, gdyby film odszedł w zapomnienie. Z drugiej strony jako film jest na tyle solidny, że można puścić to dzieciom. Ot, typowy bezbolesny średniak, który dobry nie jest, ale nie jest słaby. Nie przebije ikonicznej animacji z lat 50., ale też jej nie szkodzi i co ważne stara się iść własną drogą. Bardziej obraźliwe dla animowanego oryginału to była ta niesmaczna interpretacja z zeszłorocznego Chipa i Dale’a: Brygady RR. O ile większość disneyowskich remake’ów nie zamierzam powtarzać, tak w przypadku Piotrusia Pana i Wendy nie miałbym przeciwskazań do powtórki.