in , , ,

Kipo i Dziwozwierze [Recenzja]

Sympatyczna Apokalipsa

Dwieście lat po katastrofie która unicestwiła cywilizację, ziemią rządzą zmutowane, świadome zwierzęta. Ludzkość ukrywa się głównie w podziemnych bunkrach, tzw. norach. Po ataku na jej rodzinny dom, trzynastoletnia Kipo ląduje na powierzchni. Czy przetrwa mając do pomocy tylko swoją rozbrajająco przyjacielską naturę i paczkę nowych towarzyszy z powierzchni?

Koncept zwierząt przejmujących władzę po upadku ludzkości nie jest obcy science-fiction. Kipo najbliżej zapewne do wizji z komiksu Jacka Kirby’ego, Kamandi: the Last Boy on Earth. Co nawet pasuje, skoro serial zaczynał jako komiks internetowy, nim Dreamworks zdecydował się go zaadaptować. Jest jednak kilka znaczących różnic. Po pierwsze, skala jest o wiele mniejsza. Gdy Kirby za pole rozgrywki ustalił cały świat, akcja Kipo na razie trzyma się jednej lokacji. To sprzyja wreszcie innej konstrukcji fabularnej. Kamandi był epizodyczny, w Kipo indywidualne odcinki wciąż są zespolone wspólnymi wątkami. Jest to opowieść mniej o świecie w którym główni bohaterowie żyją, co o ich podróży i rozwoju w jej trakcie. Pozornie przypadkowe spotkania dalej służą popchnięciu naprzód osobistych wątków Kipo i jej paczki. Wreszcie, podstawową różnicą są zupełnie odmienne typy głównych bohaterów i ich metod. Kamandi był typowym protagonistą Kirby’ego, gotowym walczyć z wrogami za pomocą pięści. Kipo za to jest niewiarygodnie optymistyczna i otwarta na innych. Gotowa zjednać sobie każdego rozmową i dobrymi uczynkami. Nie znaczy to, że seria popada w skrajny pacyfizm. Ale Kipo o wiele trudniej jest postawić w sytuacji, gdzie rozwiązaniem jest przemoc .

Nie by tytuł unikał pokazywania scen akcji, wręcz przeciwnie – świetnie wychodzą mu zwłaszcza sceny pościgów. Z masą dziwnych stworzeń goniących za bohaterami łatwo o chaos. Ale seria, zwykle stosująca animację dość oszczędnie, zawsze przemienia chaos w prawdziwe widowisko. Dodatkowo jeszcze wzmocnione dobrym wyborem muzyki do starć i pościgów. Nawet jeśli sięga po pozornie niepasujące kawałki popowe lub hip-hopowe. Co niezmiernie cieszy, zważywszy jak niektóre tytuły, na przykład Marvel Rising, się na tym wykładają. 

Ścieżka dźwiękowa jest tu jednak czymś więcej, niż tylko dopełnieniem animacji, staje się elementem budowy świata. Każda z grup zwierząt-mutantów (zwanych w oryginale mutes) ma swój motyw przewodni i odpowiadającą mu muzykę. Koty to lubiący folk drwale. Wilki to kujony rapujące w stylu nerdcore. Żaby stylizują się na mafię, a ich motyw przewodni jest wyraźnym hołdem dla soundtracku Ojca Chrzestnego. Jedynymi którzy nie dostają swego motywu muzycznego są ogromne, dzikie mega mutes. Dzięki tym zabiegom muzyka uzupełnia świat w sposób jaki nieczęsto ma miejsce w serialach i filmach.

Nie dziwi więc, że główny antagonista, Scarlemagne, dosłownie gra swój motyw muzyczny na pianinie. Muszę pochwalić w jaki sposób poprowadzono ten czarny charakter. Choć debiutuje dopiero w połowie serii, od pierwszych odcinków jego imię przewija się niezwykle często. Czyni go to częścią świata i siłą kształtującą przeszkody na drodze Kipo i jej przyjaciół na długo zanim w on ogóle wie o ich istnieniu. Jest złoczyńcą, który nie musi nawet być aktywny, ponieważ jego obecność odbija piętno na wszystkim wokół.

Jako główna bohaterka Kipo sprawdza się doskonale. Jej pokłady optymizmu i chęć pomocy wszystkim są niesamowite, ale nie wchodzą w naiwność. Są dokładnie na tym poziomie aby była aktywna i popychała fabułę naprzód, ale nie by działała widzom na nerwy. Tak jak działa na nerwy Wolf, twardej samotnicy z mroczną przeszłością. Nieufna wojowniczka dostaje szału widząc nową towarzyszkę próbującą się zaprzyjaźnić z każdym mutantem. Do tej dwójki dołączają też Benson i Dave – duet człowieka i robaka-mutanta z mocą regularnego odradzania się. Tych dwóch zaczyna jako para oszustów troszczących się o własną skórę, ale szybko i ich Kipo sobie zjednuje. Dodawszy zmutowaną świnkę Mandu w roli maskotki, dostajemy bardzo sympatyczne zestawienie. Nawet konflikty między bohaterami są bardzo naturalne. Zamiast być narzucone przez fabułę, wynikają z tego gdzie dana postać jest akurat emocjonalnie. Serial wręcz podstawia możliwości do wymuszonych konfliktów, tylko po to aby je ominąć. 

Kipo i Dziwozwierze to zaskakująco kolorowa i sympatyczna seria jak na postapokalipsę. Na każdym polu jest przepełniona optymizmem i poczuciem niesamowitości. To czyni ją świetnym odbiciem dla każdego, kto jest znudzony starymi, zużytymi motywami tego gatunku.

Porcelana – #1 – Dziewczynka [Recenzja]

Retransmisja spektaklu “Staś i Zła Noga”