in , ,

Aliens vs. Predator 30th Anniversary [recenzja]

W Polsce po dwudziestu sześciu latach wznowiony został pierwszy komiks będący crossoverem Obcego i Predatora. Crossoveru, na który pomysł oryginalnie został luźno rzucony przez Chrisa Warnera z powodu braku koncepcji na crossovery z innych wydawnictw. Crossoveru, który rozpoczął samodzielną franczyzę obejmującą oprócz komiksów, gry komputerowe, zabawki czy kinowe adaptacje.

Odkąd Scream Comics zaczął coraz odważniej poczynać z Obcym i Predatorem na polskim rynku, wielu spodziewało się, że wydanie oryginalnego Obcego kontra Predatora to kwestia czasu. Szczególnie, że Scream Comics wydawał serię The Original Comics Series, tj. ekskluzywną serię zbierającą pierwsze historie danych, licencjonowanych przez Dark Horse Comics, postaci filmowych, w tym Obcego i Predatora. Moje zaintrygowanie wzbudziło to, że w tej serii ma zostać wydany wspomniany Obcy kontra Predator, który po kilku latach zniecierpliwienia (i niepewności) ze słowa stał się ciałem.

Z racji wieku nie miałem okazji poznać komiksowego AvP wydanego w Polsce przez TM-Semic. Ba, o samych filmowych oryginałach usłyszałem w późniejszych latach i ujrzałem dopiero na przełomie późna podstawówka/gimnazjum. Kontakt z samym crossoverem miałem dopiero za sprawą premiery nieudanej ekranizacji w reżyserii Paula W. S. Andersona. Wówczas mi się podobał jako trzynastolatkowi, ale wiadomo że gust się dopiero rozwijał. Zaś era analogowego zdobywania informacji i jeszcze raczkującego internetu wzmagała wyobraźnię na temat postaci i ich lore. Wtedy też usłyszałem o samym komiksowym oryginale i dlaczego jest lepszy od filmu pod każdym względem. Lata mijały, a w końcu dorwałem drugie polskie wydanie AvP. Jako, że nie byłem obarczony sentymentem, byłem ciekaw czy faktycznie komiks zasłużył na taki kult.

W pierwszym numerze, oryginalnie opublikowanym w Dark Horse Presents #34-36 jako osobna historia, dwóch pilotów rozmawia o tym czy stechnologizowane społeczeństwo byłoby gotowe na powrót do stanu naturalnego. W międzyczasie rozmowa jest ilustrowana rytuałem Predatorów przygotowujących się w swych Ośrodkach Hodowli Zwierzyny  do polowań na Ksenomorfy. Historyjka to typowy crossover, jednakże rozwija mitologię Predatorów, o których dotychczas wiadomo było, że to de facto dewizowi myśliwi z kosmosu. Tutaj ich kulturę łowiecką zbliżono do pierwotnego obrazu myślistwa, gdzie łowca, będący w odpowiedniej formie fizycznej, musi faktycznie stawić czoła niebezpiecznej zwierzynie, jaką pełni tutaj Ksenomorf. Sama rozmowa pilotów też ciekawa i potrafi dać do myślenia.

Prolog bezpośrednio rozpoczyna się na planecie Ryushi, gdzie zaczyna się główna historia. Tam, na ranczerskiej kolonii, korporacja Chigusa reprezentowana przez Machiko Noguchi ma zatarg z lokalnym związkiem farmerów. Nieopodal rozbija się statek kosmiczny z Predatorami. Na tym samym statku znajduje się Królowa Ksenomorfów, wcześniej skrępowana i zmuszana do płodzenia jaj. Teraz jest na wolności i zaczyna się jatka.

Trzy słowa – komiks jest dobry. Czego się spodziewaliście?! Dużym plusem jest fakt, że czytelnik nie ma wrażenia, że to crossover robiony dla samej idei ścierania dwóch ikonicznych postaci, by nerdy podniecały się. Historia jest bardzo naturalnie prowadzona, a Ksenomorfy i Predatory (znane potem za sprawą franczyzy jako Yaujta) bardzo do siebie pasują i nie trzeba specjalnie znać ich pierwotnych występów. Jednocześnie wykorzystuje ich mocne strony i zachowuje dorosły charakter filmów. Sceny jak Predatory zabijają z zimną krwią rodzinę Sheldonów lub Królowa Ksenomorfów czeka, aż z zapłakanego kosmicznego nosorożca wylęgnie się kolejne potomstwo w paskudnym otoczeniu są dość mocne. Jeśli chodzi o sam scenariusz, to Randy Stradley sensownie prowadzi historię i wykorzystuje setting. Każda akcja mająca w komiksie ma swoje konsekwencje prowadzące do dalszych działań. Dobrym motywem był także brak w zasadzie czarnego charakteru wśród ludzi. Każda ze stron ma uzasadnione motywacje, obawy i powody do niechęci do drugiej strony. Nawet Ackland, szef związku farmerów, pełniący rolę antagonisty nie jest szczególnie wredny – po prostu chce dbać o interesy i czytelnik rozumie jego działania. Klasę gorszy scenarzysta  na pewno zrobiłby z farmerów jakieś karykatury z memów o redneckach. Albo z pracowników korporacji Chigusa jakichś Belzebubów będących “prawdziwymi potworami”. Tutaj zaś są to po prostu ludzie tacy jak my – śmiejący się, mający znajomych i bliskich. Główną bohaterką jest przecież administratorka kolonii, określona przez innych najgorszymi epitetami.

Machiko, bo o niej mowa, zasługuje na osobny akapit. To bohaterka z krwi i kości na miarę Ripley z filmowych Obcych. Wiarygodnie wypada jej droga od niepewnego siebie korposzczura do przeistoczenia się w badassa będącego na równi z innymi Yautja. Machiko zasłużenie zapisała się kultem wśród fanów AvP. Próbowano to samo zrobić w filmowej adaptacji z 2004 r., ale w praniu skończyło się na drwinach ze strony widzów oraz fanów.

Oprócz pierwszej komiksowej serii pojawia się jej kontynuacja w postaci pierwszego numeru AvP: Wojna będąca w zasadzie epilogiem historii Machiko. Nie chcę za dużo zdradzać o czym jest fabuła, bo w końcówce oryginału następuje interesujący zwrot akcji. Powiem tyle, że sama historia całkiem fajna, choć przyznam, mam wrażenie urwania dłuższej opowieści (sic!).

Do całości dużo dodają rysunki uznanego storyboardzisty Phila Norwooda, dla którego AvP był pełnometrażowym debiutem w rysunku komiksowym. Widać zmysł wizualny i zdolność opowiadania obrazem u artysty. O ile postaciom można zarzucić trącenie myszką, to z numeru na numer kreska Norwooda się polepsza. W ostatnim  numerze oryginalnego wydania Norwood, który z powodu tworzenia storyboardów do Terminatora 2 nie był w stanie zdążyć narysować szkiców na czas, został zastąpiony przez Chrisa Warnera. Właściwie nie zauważyłem jakiejś istotnej różnicy pomiędzy dwoma rysownikami. Z kolei w AvP: Wojna Warner wzbija się na wyżyny i historia została zilustrowana po prostu świetnie. No i trzeba przyznać, że warsztat Norwooda i Warnera nie przypomina jakichś liefeldowych bazgrołów, które charakteryzowały ówczesny komiksowy mainstream w Stanach Zjednoczonych.

Trzeba powiedzieć głośno – Obcy kontra Predator to klasyka amerykańskiego komiksu, którą warto mieć na swej półce. I radziłbym polskiemu czytelnikowi zakupić nowe polskie wydanie, bo coś mi się wydaje że będzie to największy hit sprzedaży Scream Comics w ich pięcioletniej historii na rynku. Samo wydanie jest bardzo ładne, w powiększonym formacie i barwionymi metalicznie brzegami stron. Oprócz komiksu znajduje się kolekcja szkiców i część okładek do serii. Na pewno będzie ładnie prezentować się na półce. Plus strzelałem, że ta odsłona The Original Comics Series będzie koloru żółtego. I jak widać miałem wyczucie.

Z kolei ciekawi mnie, co i czy Dark Horse Comics wyda następne w serii The Original Comics Series. Za sprawą jednego chciwego gryzonia, dwaj biedni kosmici już  w niej nie pojawią się (choć w sumie swoje już tam zrobili). Jednakowo Dark Horse Comics licencjonowało trochę postaci filmowych i mają co przebierać (mam kilku kandydatów). Póki co, poziom komiksowych historii stał na odpowiednim poziomem. Więc jestem chętny na kolejne publikacje.

Dane techniczne:
Scenariusz: Randy Stradley
Rysunek: Phil Norwood, Chris Warner
Wydawnictwo: Scream Comics
Tytuł oryginalny: Aliens vs. Predator 30th Anniversary: The Original Comics Series
Wydawca oryginalny: Dark Horse Comics
Format: 205×310 mm
Liczba stron: 200
Oprawa: twarda
Papier: offsetowy
Druk: kolor
Cena okładkowa: 139,99 zł

Robert Moses czyli ukryty władca Nowego Jorku [Recenzja]

ElfQuest tom 1 [Recenzja]