in , ,

Blue Note. Ostatnie dni prohibcji [Recenzja]

Gdy człowiek myśli o latach trzydziestych, od razu w głowie pojawiają mafiozi w fajnych kapeluszach i strzelający z Tommy Gunów. Oni zaś kojarzą się z prohibicją, czyli zakazem sprzedaży alkoholu, który okazał się spektakularną porażką. Poniekąd związany z tym jest niżej omawiany komiks.

Komiks opowiada dwie wzajemnie się przetykane historie – styranego życiem irlandzkiego boksera i początkującego w świecie afroamerykańskiego gitarzysty. Akcja dzieje się w Ameryce, gdzie wkrótce ma zakończyć się prohibicja. Jednak wciąż zostaje ten sam syf w postaci gangsterki i skorumpowanych przez nią układów.

Nie będę ukrywał, że historia z początku nie porwała mnie. Lata 30. + prohibicja + gangi i mafia = wiadomo, co z tego będzie i nie będzie to wesoła komedia. Za to jak w komiksie pojawiła się postać o imieniu “Théo”, to byłem nieco zaintrygowany. Imię mało anglosaskie, a że komiks frankofoński, sądziłem że otrzymam prohibicję w wydaniu francuskim, gdyż Stany Zjednoczone nie były jedynym krajem, który wprowadził zakaz sprzedaży alkoholu (co potem odbiło się czkawką). W takiej przedwojennej Polsce uchwalono bardzo restrykcyjną ustawę ograniczającą obrót napojami wyskokowymi. Ale po chwili widzę typową amerykańską metropolię. No, cóż może historia będzie świeża. Niestety nie. Bokser bierze udział w ustawianych przez gangsterów walkach. Trochę się z tym spotkałem z tego typu historiami, więc czytałem bez specjalnych emocji. W międzyczasie Jack, bo tak na imię ma protagonista, co chwila natyka się na pewnego uzdolnionego muzyka. Jak się okazało, to jest inny protagonista – drugiej części komiksu.

Z kolei bardziej przypadł mi do gustu rozdział drugi, poświęcony R.J.-owi, wspomnianemu gitarzyście. Fabuła mniej ograna, a także nie kojarząca z tematyką filmów z Edwardem G. Robinsonem i Jamesem Cagneyem. Jednocześnie przemysł muzyczny również bywa oskarżany o mafijne zagrywki. Wiadomo jak filmowy przemysł był bezwzględny, zwłaszcza w latach trzydziestych, a niedaleko pada jabłko od jabłoni. Co do skojarzeń z epoką można odnaleźć odniesienia do ważnych figur afroamerykańskiej sceny muzycznej z tego okresu. Przykładowo jasnoskóry Cab z cienkim wąsikiem to wykapany Cab Calloway. Druga część daje też światło na niektóre postacie występujące w pierwszej. W tym przypadku Blue Note  należy czytać w całości, by wyłapywać różne smaczki.

Co najlepiej świadczy o tym komiksie to strona graficzna. Sam styl Bourgouina przywodzi mi na myśl Seana Murphy’ego znanego z Tokyo Ghost i Batmana: Białego Rycerza. Szkicowa a zarazem szczegółowa kreska bardzo pasująca do świata przedstawionego, pokazującego możliwość sukcesu, a zarazem ukrytego brudu. Umiejętnie też ukazano pokaz możliwości muzycznych R.J.-a. Jako, że lwia część dotyczy muzyki, a komiks to medium nieme, to cały proces przedstawiony został jako coś magicznego i abstrakcyjnego.  Dobrze zastosowana została monochromatyczna kolorystyka. Wciąż to komiks kolorowy, jednak dostrzegam nawiązania do stosowania kolorowych filtrów w czarno-białych filmach niemych, gdzie każdy kolor był przypisany do danej scenerii bądź pory dnia. Ta praktyka się zachowała nawet do czasów dźwiękowych – chociażby w Aniołach piekieł z 1930 roku, oryginalnie Książę Drakula z 1931 roku był wyświetlany w zielonym odcieniu. Ba, w Mighty Joe Young z 1949 roku jedna sekwencja została przedstawiona w czerwieni. W sprawach technikaliów dodam jeszcze, że rysownik pomysłowo umieścił napis “Epilogue” jako szyld jakiegoś budynku.

Komiks rekomenduję głównie dla strony graficznej. Historia zyskuje głównie przez drugi rozdział i całościową lekturę, więc forma w jakiej wydał polski wydawca jest odpowiednia i zyskująca na wartości.

Dane techniczne:

  • Scenariusz: Mathieu Mariolle, Mickaël Bourgouin
  • Rysunki: Mickaël Bourgouin
  • Wydawnictwo: Lost in Time
  • Tytuł oryginalny: Blue Note – Intégrale complète
  • Wydawca oryginalny: Dargaud
  • Format: 240×320 mm
  • Liczba stron: 148
  • Oprawa: twarda
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Cena okładkowa: 115 zł

Piękna [Recenzja]

Dylan Dog: Po drugiej stronie lustra [Recenzja]