in , ,

Star Trek: Discovery [recenzja]

Podsumowanie 1. sezonu

U.S.S. w całej swej okazałości

Właśnie mam za sobą ostatni, 15 odcinek pierwszego sezonu serialu Star Trek: Discovery. Serialu, który od samego początku procesu powstawania mocno poróżnił fanów marki Star Trek. Przyczyniło się do tego wiele aspektów: umiejscowienie czasu akcji przed oryginalnym serialem (zwanym potocznie TOS), zmiana wyglądu rasy Klingonów, unowocześnienie sprzętu oraz okrętów względem TOS i wiele, wiele innych. Niestety, fanów Gwiezdnej Tułaczki nie jest łatwo zadowolić :/

Wygląd przedstawicieli rasy Klingonów na przestrzeni 50 lat.

Także jestem fanem Star Treka i przyznaję, iż na początku miałem nienajlepsze zdanie o tym serialu. Wprowadzenie wojny z Imperium Klingońskim jako głównego tła akcji mocno mi się kłóciło z pacyfistycznym przesłaniem, jakie ś.p. Gene Roddenberry, twórca Star Treka, głosił w swoich produkcjach. Do tego załoga tytułowego okrętu U.S.S. Discovery do najsympatyczniejszych nie należała, a to właśnie motyw zgranej, tolerancyjnej załogi był wspólnym mianownikiem wszystkich dotychczasowych seriali tej marki. Star Trek: Discovery po pierwszych 3 odcinkach był dla mnie dobrą produkcją z gatunku sci-fi, o przepięknej oprawie wizualnej, lecz nie czułem ani trochę klimatu Gwiezdnej Tułaczki. Odnosiłem wrażenie, że twórcy mieli fajny pomysł na serial science fiction, ale, żeby przyciągnąć większą rzeszę widzów, podczepili go pod ugruntowaną na rynku markę Star Trek.

Załoga okrętu U.S.S. Discovery

Po trzech odcinkach zrobiłem sobie długą przerwę, ale w końcu postanowiłem dać drugą szansę tej produkcji. I bardzo dobrze zrobiłem, gdyż im dalej, tym coraz lepiej. Co prawda nie mamy tu, np. odcinków poświęconych wyłącznie jednemu z członków załogi, jak miały w zwyczaju poprzednie seriale, lecz mimo to widzimy jak załoga się rozwija i “dociera”.  Porucznik Stamets robi się mniej opryskliwy, kadetka Tilly nabiera pewności siebie, a komandor Saru rozwija swe umiejętności przywódcze. Fundamentalne zasady, na jakich zbudowana została Federacja Planet oraz Gwiezdna Flota, wyłaniają się spośród chaosu wojny, ukazując swoje znaczenie dla możliwości pokojowej koegzystencji zwaśnionych stron oraz zachowania swojego człowieczeństwa w walce o przetrwanie.

Ponadto w serialu jest wykorzystanych wiele wątków oraz easter eggów, które docenią fani Star Treka. Często mamy do czynienia z nagłymi zwrotami akcji. To wszystko jest przyozdobione piękną scenografią, jakiej nie powstydziłyby się produkcje kinowe. Godne podziwu są, pełne szczegółów, wnętrza okrętów Federacji i Imperium Klingońskiego. Zabiera dech w piersi, niezwykle bogata w detale, architektura oraz ubiór Klingonów. Co prawda rażąco różni się to od ich wizerunku znanego z poprzednich seriali, lecz trzeba przyznać, iż dołożono wielu starań, by zrobić na widzach dobre wrażenie. Ścieżka dźwiękowa także trzyma wysoki poziom. Brakuje mi jedynie łatwo wpadającego w ucho wątku tematycznego w czołówce serialu. Poprzednie produkcje posiadały takowy, dzięki któremu były od razu rozpoznawalne.

Charyzmatyczny kapitan U.S.S. Discovery, Gabriel Lorca.

Po przeczytaniu w internecie opinii widzów o tym serialu, zastanowiło mnie, skąd taka ogromna nienawiść do niego? Duża część fanów uważa Discovery za najgorszy ze wszystkich seriali marki Star Trek. Dotychczas tytuł ten przypisywano poprzedniemu serialowi, Enterprise (2001-2005), który oskarżano o kiepską spójność z resztą uniwersum oraz, np. “zbytnią nowoczesność okrętu” itp. Porównując stosunek widzów do obydwu produkcji, dochodzę do wniosku, iż źródłem ich hejtu jest fakt, iż oba są prequelami pozostałych seriali, które, na tle nowych, tracą w oczach widzów, szczególnie tych rozpoczynających przygodę z franczyzą. Świat idzie naprzód, więc i seriale z gatunku sci-fi muszą ukazywać technologię bardziej zaawansowaną od obecnej. Sama struktura serialu także ma teraz inną budowę. Obecnie odcinki seriali tworzą jedną, zwartą historię, natomiast kiedyś większość odcinków sezonu można było spokojnie ominąć nie tracąc na (i tak szczątkowej) fabule całego serialu. Starsze produkcje spod znaku Star Trek nowemu widzowi mogą wydawać się abstrakcyjne i wręcz nieciekawe, z czym nie mogą się pogodzić fani, ślepo zapatrzeni w stary schemat. Szczególnie niechętni wszelkim nowościom są fanatycy, dla których jedyny prawdziwy Star Trek to ten opowiadający przygody kapitana Kirka, The Original Series, powstały pół wieku temu.

Pierwszy oficer, Saru – przedstawiciel nowo zaprezentowanej w uniwersum Star Treka rasy Kelpian.

Spore grono fanów samo sobie zaprzecza stawiając zarzuty, że finał sezonu był mało przebojowy lub wręcz mdły. W swym zaślepieniu zapomnieli, że to nie “fajerwerki” tworzyły klimat Star Treka. Ile to razy kapitan Picard robił więcej dobrego wygłaszając swoje monologi, niż ostrzeliwując wroga pełną salwą wszystkich fazerów i wyrzutni torped swego okrętu? Ponadto fani oddali niedźwiedzią przysługę twórcom, którzy, widząc w sieci falę hejtu skierowaną na ich dzieło, najprawdopodobniej postanowili zakończenie sezonu zrobić w miarę domknięte, na wypadek braku pozwolenia na kontynuację serialu.

W przeszłości często pojawiały się zdania sugerujące, by powstał kiedyś serial, który skupiałby się na innym członku załogi niż kapitan statku. Więc oto dostaliśmy serial skupiający się na postaci Michael Burnham, która nie pełni funkcji kapitana. Lecz i jej się oberwało od fanów, m.in. za posiadanie imienia uważanego za typowo męskie.

Główna bohaterka serialu – oficer Michael Burnham

Uważam, iż nie należy kurczowo trzymać się skostniałych schematów, tylko pozwolić marce rozwijać się i iść z duchem czasu. Co prawda należy patrzeć twórcom na ręce i alarmować o możliwych negatywnych skutkach ich czynów, lecz trzeba to robić z dystansem i dużą dozą zrozumienia.

Ja, po pierwszym sezonie Star Trek: Discovery, nie czuję obaw co do przyszłości tej marki i z niecierpliwością wyczekuję kolejnego sezonu. Gorąco polecam ten serial osobom lubiącym dobre produkcje gatunku sci-fi, natomiast niezadowolonych fanów proszę o danie temu tytułowi drugiej szansy, gdyż zasługuje na to, jako godny kontynuator marki Star Trek.

“Chrzest ognia” od Fonopolis

Wywiad z Anetą Jadowską