in , , ,

Frankenstein – Junji Ito Kolekcja Horrorów – tom 10 [Recenzja]

Mam w sobie wielką miłość, której nie potrafisz sobie wyobrazić. Oraz wielki gniew, który zadziwiłby Cię ogromnie. Jeśli nie zaspokoję jednego… pogrążę się w drugim.

Wiadomym jest, że nie powinno mylić się pewnego nazwiska z imieniem potwora, stworzonego przez naukowca, obdarzonego tym nazwiskiem. Można również dojść do wniosku, że niespecjalnie dobrym pomysłem jest pozostawianie młodego, neurotycznego chłopaka w wieku szkolnym – samego, w wielkim starym domu, wyjeżdżając na bardzo długo za granicę. Obróćmy kilka stron, wczytajmy się w czarno białe opowieści od prawej do lewej.

Dziś spojrzymy w otchłań szaleństwa, spowodowanego samotnością i wyobcowaniem, oraz pychą i bezmierną wiarą w swe umiejętności. Ujrzymy niepokojące obrazy z rodzaju makabry i groteski i być może – poczujemy spory niepokój. Dokąd nas zaprowadzą, czy dadzą nam do myślenia? Przekonajmy się, otwierając kolejny już tom (Dziesiąty) serii Kolekcja Horrorów Junji Ito, wydany przez J.P.Fantastica, zatytułowany po prostu “Frankenstein”.

Wszystkiego po trochu, choć z zamysłem

Nie byle jaki to tytuł, gdyż właśnie za opowieść o stworzonym przez Mary Shelley szalonym naukowcu Junji Ito otrzymał w 2019 roku nagrodę Eisnera w kategorii „Najlepsza adaptacja z innego medium”. Niech będzie to dość obiektywnie przedstawiony fakt, że jednak warto zapoznać się z tym właśnie dziełem – bez różnicy, czy lubimy mangi czy nie.

A co kryje w sobie niniejszy tom? Pod względem wyboru opowieści różni się sporo od wcześniej recenzowanych przeze mnie zbiorków z Kolekcji Horroru, gdyż ich ułożenie jest merytorycznie uzasadnione. Przez połowę zbiorku zapoznajemy się z zestawem przygód Oshikiriego, mieszkającego samotnie w starym domu i powoli popadającego w szaleństwo, gdzie w drugiej połowie króluje właśnie tytułowy Frankenstein. Na koniec, niejako “dopchniętych” mamy trzy krótkie, kilkustronicowe opowiastki nie powiązane z niczym konkretnym.

Intruz o Widmowej Szyi w Ścianie

Oshikiri jest zwyczajnym, japońskim uczniem, który ma wielkie kompleksy związane ze swoim niskim wzrostem. Aby było mniej normalnie – zamieszkuje ogromny, stary dom, gdzie żyje całkowicie sam – jego rodzice wyjechali do pracy za granicę i niespecjalnie się z nim kontaktują. Jako, że obdarzony jest bardzo neurotycznym umysłem, ta sytuacja nie sprzyja jego zdrowiu psychicznemu i przyciąga wiele naturalnych i nadnaturalnych nieszczęść.

My z kolei dobrze się bawimy, obserwując jego zmagania – bo czego tu nie ma? Morderstwa, halucynacje i nienaturalnie wydłużające się kończyny, oglądanie swojej własnej śmierci, polowanie na samego siebie… A to tylko trzy z sześciu opowiadań, podejmujących problemy kompleksu niskiego wzrostu, samotności aż po szaleństwo, chorej obsesji na temat innej osoby i wiele, wiele więcej.

Mnie osobiście najbardziej przypadła do gustu nie rozbuchana makabrą, choć cholernie niepokojąca “Korespondencja”, gdzie Oshikiri aby chronić swoje zdrowie psychiczne chce poznać dziewczynę, dzięki której nie będzie czuł się taki samotny w swoich czterech ścianach. Spotyka niejaką Satomi – korespondującą z kilkoma koleżankami listownie. Z początku jest całkiem normalnie, ale oczywiście – listy od koleżanek zaczynają być coraz bardziej niepokojące i agresywne, aż po cudownie makabryczny finał.

Korespondencja w Nawiedzonym Bagnie

Historie są przedstawione w luźny sposób, łącząc wszystkie za pomocą głównego bohatera, jego domu i wszelkich towarzyszących mu neuroz. Nie ma tu zbyt wielkiego epatowania gore i body horrorem, raczej chodzi o wywołanie zadziwienia i uczucia niepokoju w czytelniku, co doskonale się udaje.

Co ciekawe, dostajemy w końcu bohatera, który jest jakiś – ma swoje przemyślenia, kompleksy, jest strachliwy i całą masę szkieletów w szafie. Miła odmiana, sprawiająca, że kibicuje się głównemu bohaterowi, choć ekstremalnie dziwaczny z niego typ i poznajemy go na pierwszych stronach pierwszej opowieści gdy zakopuje zwłoki swojego przyjaciela w ogródku.

Dodatkowo można sobie porównać skok warsztatowy Pana Ito, czytając wczesną “Widmową Szyję” i następnie – na przykład “Ściany”, gdzie rysunek prawie, że szkicowy zostaje zastąpiony dobrze nam znaną pewną, może i minimalistyczną kreską, wybuchającą przerażającą szczegółowością w “straszniejszych” momentach.

Posiadłem Tajemnicę Stworzenia

Gdy skończymy przystawkę – czyli całkiem ciekawy cykl o Oshikirim i jego domu, trafiamy na danie główne, czyli tytułowego Frankensteina. Historia nie odbiega w swoim zarysie od klasycznej powieści Mary Shelley, lawirując w zgrabny sposób wokół niektórych wydarzeń, zapewne po to, aby przedstawić je w bardziej makabryczny sposób. Motywacje potwora są podobne, choć popełniane przez niego czyny nie są tylko wynikiem nienawiści do świata, który go odrzucił – bez dwóch zdań jest to znacznie bardziej osobista zemsta niż w pierwowzorze.

Frankenstein podczas prowadzenia swej opowieści pokazuje z początku bardzo miłe oku obrazy, uśmiechniętych i szczęśliwych ludzi, panele komiksu są czyste i przyjemne, aż nawet zastanowiło mnie, co się dzieje – czy ja czytam Junjiego Ito? Nie wiem jak dużo samozaparcia w sobie miał autor podczas tych spokojnych momentów opowieści, gdzie szczęśliwi ludzie rozmawiają o nauce, bawią się w parku i planują ożenek…

Od chwili, gdy Viktor postanawia ożywić martwą istotę przy pomocy szalonego eksperymentu, a pod jego oczami zaczynają być widoczne tak charakterystyczne cienie – rozpoczyna się znajoma dla wiernego czytelnika prosta droga do szaleństwa i makabry.

Patrzcie i Podziwiajcie to Fizyczne Piękno

Kiedy pojawia się w końcu dawno wyczekiwany potwór – nie zawodzi. Jest potężny, góruje w każdym panelu nad każdym, napotkanym człowiekiem. Jest wypaczony, potworny, nienawidzący rodzaju ludzkiego, który go odrzucił. Nienawidzący swego stwórcy, który nie wziął za niego odpowiedzialności i znacznie bardziej perfidny w porównaniu do swego pierwowzoru w powieści. Sceny z nim jednocześnie przerażają, a zarazem budzą zastanowienie, kto tutaj jest prawdziwym czarnym charakterem?

Moim zdaniem obaj – i potwór i jego stwórca mają swoje za uszami, ale ten pierwszy jak już pisałem jest w mandze wredniejszy zatem należy oddać potworowi co potworne – nie da się go tu przedstawić jako niezrozumiałego i skrzywdzonego. Bo oczywiscie jest i taki i taki, ale nie widać w nim niczego, co by można było polubić – nie dziwię się zatem jego potencjalnej wybrance, która tuż po ożywieniu robi to, co robi. I to jest różnica w stosunku do książki, zarazem będąca jedną z najbardziej niepokojących scen całej historii.

Junji Ito kreśli makabryczne elementy w sposób wirtuozerski, bawiąc się perspektywą, ukazując ogrom potwornego cielska i przerażając – co dziwi, bo niby koszykarzy nie powinno się obawiać – nawet trzymetrowych, ale w powiązaniu z całą otoczką i paskudną gębą – nie ma przebacz – jest to jeden z najstraszniejszych potworów Frankensteina jakie widziałem. Nie zapominajmy również jego o wredocie i perfidii, przekraczającej całkowicie jakiekolwiek normy znane nam z porykującego wizerunku Borisa Karloffa od Hammer Films.

Na Koniec Groch z Kapustą

Po całym daniu głównym, jakie stanowi nagrodzona opowieść tytułowa 10 Tom Kolekcji Horrorów Junjiego Ito dostajemy swoisty bonus – 4 historyjki, różniące się praktycznie wszystkim – zamysłem, klimatem i nawet sposobem rysowania.

Pierwsza “Piekielny Pogrzeb Lalki”, która może mówić metaforycznie o ciężkim radzeniu sobie rodziców ze śmiertelną chorobą dziecka, ale jak dla mnie stanowiła po prostu pretekst do narysowania jednego z najciekawszych paneli body horroru jakie widziałem w komiksie.

Druga, kilkustronicowa, bardzo fajna makabreska “Nie ruszaj Głową” o tym, że nie powinno się zapominać o pacjentach podpiętych głową do prześwietlenia.

Cały tomik zamykają dwie opowiastki o Boss Nonnon – starej suczce Maltańczyka, należącej do matki autora. Historyjki przypominają wariacje w stylu wcześniej wydanego “Kociego Pamiętnika” i są napisane w ciepłym klimacie, słodko gorzkim i raczej wspominkowym. Stanowią swoisty rodzaj skocznej piosenki na napisach końcowych ciężkiego horroru, gdzie słuchając jej robi się człowiekowi jakby… weselej.

Miło się to czytało, pozostawiło mnie w dobrym nastroju i zachęciło do przypomnienia sobie pierwowzoru, którego ze wstydem przyznam już bardzo niewiele pamiętałem. Mogę z czystym sumieniem polecić, bo czas spędzony z Ochikirim, jego domem i oczywiście Frankensteinem Junjiego Ito na pewno nie będzie stracony.

Ze względu na dobór opowieści mógłbym go nazwać naprawdę dobrym możliwym wprowadzeniem w szalony świat Junjiego Ito, bo i mamy tu klasyczną, nagrodzoną opowieść i zebrane perypetie jednego bohatera, pozwalające się jakoś do niego przyzwyczaić. Zatem, nie ma co gadać po próżnicy, tylko należy usiąść i zapoznać się z klasyką – nawet w interpretacji mangowej, bo zwyczajnie wstyd nie znać!

Komiks przekazany do recenzji przez wydawnictwo J.P.Fantastica

Dane techniczne:

  • Wydanie: 2019
  • Seria/cykl: Junji Ito Kolekcja Horroru
  • Scenarzysta: Junji Ito
  • Ilustrator: Junji Ito
  • Tłumacz: Ula Knap
  • Typ oprawy: miękka z obwolutą
  • Data premiery: 27.09.2019

Akira – wydanie specjalne – tom 1 [Recenzja]

Kręgi Magii – #1 – Cienie na niebie [Recenzja]